Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Marc z miasteczka Poznań. Mam przejechane 42372.65 kilometrów w tym 12561.57 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 21.07 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Marc.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

51 - 100 km

Dystans całkowity:15211.33 km (w terenie 7425.95 km; 48.82%)
Czas w ruchu:743:50
Średnia prędkość:20.22 km/h
Maksymalna prędkość:69.82 km/h
Suma podjazdów:129902 m
Maks. tętno maksymalne:178 (95 %)
Maks. tętno średnie:160 (86 %)
Liczba aktywności:227
Średnio na aktywność:67.01 km i 3h 19m
Więcej statystyk
99.25 km 96.00 km teren
04:36 h 21.58 km/h
Max:42.86 km/h
HR:151/169 81/ 91%
Temp:, w górę:850 m

Michałki - Giga

Sobota, 14 września 2013 · dodano: 16.09.2013 | Komentarze 9

Na 10-lecie wieleńskiego maratonu dojeżdżam z JP. Planowo miało być nas trzech, ale Maks zrezygnował ze względu na deszcz. Na szczęście po wyjechaniu z Poznania przestaje padać i w okolicach Czarnkowa są nawet miejsca zupełnie suche. Po dojechaniu do Wielenia witamy się z prawie całą ekipą Goggle i bez problemów załatwiamy formalności. Ustawiamy się na starcie i ruszamy o 10 wraz z megowcami, więc w sporym tłoku.

Początek zaskakujący - musimy się zatrzymać na zamkniętym przejeździe, więc mamy zawyżony czas o kilka minut ;-) Po ruszeniu idzie mocne tempo, czoło peletonu powyżej 40 km/h, ja trochę wolniej, ale długo widzę mocniejszych kolegów teamowych: Klosia, Jacka i Marcina. Po chwili wjeżdżamy w teren skręcając w prawo i zaczyna brakować miejsca do wyprzedzania. Kilka pozycji jeszcze zyskuję, koło błotnej kałuży wyprzedzam JP, a z przodu majaczy mi sylwetka Mariusza - chyba nigdy tak dobrze nie wystartowałem :) Po chwili Jacek mnie mija, ale wszystko zgodnie z planem ;)

Trochę spokoju robi się po rozjeździe na dystans giga. Na szczęście nie zostaję sam i mam kilku towarzyszy, z którymi można chociaż trochę współpracować. Wjeżdżamy nagle w mocno piaszczysty odcinek, wszyscy rozchodzą się na boki, a ja cisnę środkiem. Opony mi trzymają, więc wystarczy tylko pedałować, gdyby nie jakiś pajac, który nagle zjeżdża na środek i ratując się, by w niego nie wjechać mocno skręcam w lewo, ale robię OTB, bo przednie koło momentalnie się zakopuje. Jestem cały, ale przyjąłem na siebie sporo piachu i muszę tylko kierownicę naprostować. Pozostaje mi dalej cisnąć i odrobić straty.

Doganiam tych z którymi wcześniej jechałem, ale wjeżdżamy w ciężki teren w okolicach wielkiej błotnej kałuży (bo chyba ciężko to nazwać stawem). Niepotrzebnie siedząc gościowi na kole i nic nie widząc wjeżdżam w wielką japę, do której idealnie pasuje moje przednie koło. W efekcie drugie OTB, no żesz... Prostowanie kierownicy i gonię ;) Robi się trochę łatwiej, tętno mam wreszcie ustabilizowane na planowanych 150+ i można jechać.

Parę kilometrów dalej z tyłu zauważam charakterystyczną koszulkę Goggle, ale trochę mnie to dziwi, bo wszyscy są przecież przede mną. Po chwili dogania mnie Marcin, który zgubił trasę (sam w tym miejscu się zawahałem). Jadąc rozmawiamy trochę, ale widzę, że mogę mieć problem z utrzymaniem jego tempa - na podjazdach mi wyraźnie odchodzi. Jedynie gdzie zyskuję to trochę trudniejsze miejsca, ale takich nie ma zbyt wielu i w końcu różnica robi się większa i zostaję z tyłu, ale w zasięgu wzroku. Do mnie podczepia się gość z Colex Rowery, ale nie daje zmian. Marcin za to współpracuje z kolarzem w pomarańczowym. I tak mijają kolejne kilometry.

Chyba koło 30-tego kilometra zauważam, że zmniejsza się moja strata do Marcina. Decyduję się więc na dociągnięcie, wrzucam "piąty bieg" i zużywając sporo sił tworzę grupkę 4-osobową (ten z Colexu naturalnie to wykorzystał, jadąc za mną). Pracujemy z przodu na zmianę we trzech, ale zmiany moje i Marcina są jakby mocniejsze. Dojeżdżamy do bufetu i na nim sprawnie się uwijamy, dzięki czemu zostawiamy naszych dwóch kompanów. Dla upewnienia się, że nas nie dojdą Marcin daje konkretną zmianę i ledwo utrzymuję koło :) Pół biedy, że zaraz potrzebuje schowania się za mną, bo już robiło się gorąco.

I tak sobie jedziemy we dwóch chyba z kolejne 40 kilometrów. Przez liczne nierówne ścieżki, krótkie podjazdy i rzadkie szutry. Na takiej wymagającej trasie jedzie się ciężko, ale czasami nawet kogoś wyprzedzamy i ponoć utrzymujemy się w okolicy 35-tej pozycji. Przez chwilę przechodzi mi myśl, że może w M2 jedzie mało osób i jest szansa na dobrą pozycję. Ale przecież to mało prawdopodobne.

Koło 70-tego kilometra tracę trochę do Marcina, bo już nie mam sił na podjazdach. Zastanawiam się jakby rozegrać finisz i jedyna szansa to ucieczka na dziurawym polu przed stadionem, bo ściganie po twardym to pewna porażka - Marcin ma znacznie mocniejszą nogę. Planować sobie mogę, ale cały czas do niego tracę 30 sekund i wpierw gdzieś trzeba je odzyskać. Trochę odrabiam podczas przejazdu przez wieś Marianowo, czyli charakterystyczny długi, prosty szuter. Doganiam Marcina przed wjazdem nad Noteć i wychodzę przed niego, by przez trudny ostatni odcinek być z przodu. Zaczynamy jazdę przez szuwary i później kurwidołkowe pole. Idę na maksa, tętno szybuje mi pod 90%, rower na dziurach lata jak szalony, ale po chwili słyszę, że Marcin słabnie. Cisnę jeszcze trochę, odwracam się za siebie i zrobiłem przewagę. Wjeżdżam samotnie na stadion, dostaję oklaski i prawie padam za metą.

Po chwili okazuje się, że załapałem się na szerokie podium! Jednak M2 było bardzo słabo obstawione i zajmuję piąte miejsce w kategorii. Pierwszy sukces w MTB :-D

Czas: 04:47:40 - poprawa o 9 minut z zeszłego roku.

Dekoracja © JP


Na czwartym miejscu, oczko wyżej ode mnie jest Krzychu. Mariusz zajmuje 5-tą pozycję w kategorii M3. A w medykach zajmujemy całe podium (w kolejności Rodman, Dave, Duda) :)


50.17 km 35.00 km teren
02:12 h 22.80 km/h
Max:40.94 km/h
HR://%
Temp:, w górę:300 m

Pętla Drogbasa

Środa, 11 września 2013 · dodano: 11.09.2013 | Komentarze 0

Wpadliśmy z Josipem w objęcia tradycji i co środę mamy wspólny trening. Tym razem znowu pojechaliśmy w teren. Do kompletu zgadaliśmy się z Jackiem, który zaproponował przejazd pętlą Drogbasa.

Dojazd na miejsce zbiórki, czyli nad Rusałkę, przez centrum. Łączymy siły z JP i ruszamy w stronę Strzeszynka (na jednym singlu Jacek ledwo wyrabia przed gościem z naprzeciwka). Objeżdżamy go od zachodniej strony, mało mi znaną ścieżką, która biegnie trochę oddalona od jeziora. Dalej kierujemy się do Kiekrza robiąc małą pętelkę w lesie nad wodą (trzeba być skupionym, bo Jacek często znika w lesie). Kiekrz też objeżdżamy nową dla mnie ścieżką, przez łąkę, by później wjechać na znany mi już singiel nad jeziorem. Zaliczamy też stromy zjazd na skarpie, na którym Josip odpuszcza (to w pełni zrozumiałe po przygodach na Bike Adventure).

Nawrót do domu i znowu nowości w okolicach ul. Słupskiej. Załączam w pewnym momencie miotacz lumenów, bo już robi się ciemno i tak sobie przejeżdżamy ponownie nad Rusałką. Powrót przez ulicę Bukowską, na której łapię laczka. Wbił mi się w oponę gwóźdź, a właściwie wkręt. Trzeba zakupić nową dętkę przed sobotą :)

Wyszedł z tego świetny trening, bo jazda była bardzo mocna (jak na mnie). Nogi poczułem nie raz i nie dwa :)


81.06 km 78.00 km teren
06:02 h 13.44 km/h
Max:47.34 km/h
HR:144/169 77/ 91%
Temp:, w górę:2400 m

MTB Marathon Wałbrzych

Sobota, 7 września 2013 · dodano: 09.09.2013 | Komentarze 3

Na kolejny wyjazd w góry wyruszamy w piątek z Mariuszem i Jackiem. Jedziemy do szkoły w Ściegnach, bo tam jest nasz ulubiony nocleg. Dojazd idzie zdecydowanie nie po naszej myśli - spora ilość wahadeł ze światłami przedłuża naszą drogę do prawie pięciu godzin. Po dojeździe zjadamy kolację, wymieniam tylną oponę i idziemy spać.

Pobudka jest może wczesna, ale za to miła, bo pogoda dobra do ścigania - sporo słońca, ale nieupalnie (jak się okaże, jednak trochę zbyt ciepło momentami). Przez Kamienną Górę dojeżdżamy do Wałbrzycha, gdzie na start trafiamy bezbłędnie. Kupuję żele, oglądamy basen w nowoczesnym ośrodku, przy którym startujemy i ruszamy o 10.30 (z mojego sektora "aż" 8 osób).

Początkowo chwilę po asfalcie, ale szybko w terenie wjeżdżamy na Chełmiec. Miejscami płynące błoto, ale z lewej strony można jechać, bo jest sucho. Utrzymuję tempo Wiolety Piątek, która przeważnie jeździ w podobnym tempie do mojego (np. na MTB Challenge z 2012 traciłem do niej kilkanaście minut na etapie). Pozycja w stawce giga kontrolowana przeze mnie, byle nie być ostatnim ;) Na jednej ze stromych ścianek trochę tracę, ale na mniej stromych odcinkach zyskuję. Po chwili zaczyna się zjazd i zauważam, że mostek mam zbyt lekko przykręcony, a kierownica nie jest ustawiona idealnie na wprost. Ręczne jej naprostowanie nie pomaga - chwila zjazdu i wraca do lekkiego przesunięcia. Ze stresem i dość wolno zjeżdżam na dół, by dopytywać o klucze (mam 2 imbusy, ale niestety niepasujące). Dopiero piąta osoba z kolei pożycza mi swój komplet (marki BMW, nota bene). Na całej akcji mogłem stracić z 10-15 minut i ląduje już w całkowitym ogonie giga w grupce 3-4 osobowej.

Trasa biegnie w okolice Boguszowa-Gorce wijąc się cały czas jak jakieś XC. Bardzo to męczące i nie mogę złapać swojego rytmu. Gubię też na chwilę bidon i zatrzymuję się by go zabrać. Człowiek trochę w terenie nie jeździł i zapomniał podstawowych skilli ;)

Z grupki urywam się bez większych problemów (czytaj: 3 obroty korbą, które dają pół dnia przewagi). Co z tego skoro jedzie mi się bardzo słabo. Nie mogę wejść na wyższe tętno, samopoczucie kiepskie i niska motywacja. Przez chwilę widzę jeszcze Wioletę z Gomoli, ale w końcu i gubię jej koło. Na domiar złego za Trójgarbem zaczyna się wyprzedzanie przez megowców - nawet nie myślę, aby wsiadać im na koło. Tak mijają kolejne kilometry, sporo na zjazdach szutrowych, które mi średnio leżą - są niebezpieczne, szczególnie gdy co chwilę trzeba spoglądać do tyłu, by sprawdzić czy ktoś nie wyprzedza. Drugi ciekawy zjazd pojawia się dopiero na 38-ym kilometrze. Udaje się go zaliczyć w całości, ale nie bez adrenaliny, bo jego środek był konkretnie wymyty i pokryty sporą ilością luźnych kamieni. Końcówkę pętli jadę trochę lepiej, bo jest nią długi podjazd bez wielkiego przewyższenia.

Zaczyna się rzeźbienie w zupełnej samotności na powtórzonym fragmencie trasy. Gigowców nie widziałem od dawna, ale zaczynam mijać megowców. Na jednej ze ścianek wjeżdżam dość uparcie, by na górze trochę pocierpieć przez zbliżające się skurcze w prawym udzie. Odezwało się to co zwykle w górach - noga, którą mam z tyłu zgiętą w trakcie zjazdów, jest zbyt skurczona i brakuje w niej siły na strome ścianki. Powtórzony techniczny zjazd tym razem z podpórką, bo wybieram niepotrzebnie prawą stronę, która nie jest do zjechania.

Powrót do Wałbrzycha bez większych przygód poza co raz gorszym samopoczuciem, braku chęci na picie (szczególnie słodkie) i dalej trwającym zgonie. Jazda po nasypie kolejowym już zupełnie bezmyślnie, byle tylko do mety.

Kończę ściganie po czasie 6:02 z myślami, jak to kiepski mam wynik. Utwierdza mnie w tym Mariusz, który już od godzinki wyleguje się w cieniu. Również Jacek sporo na mnie czeka, ale humor ma gorszy, bo musiał dętkę zmieniać. Co by dzień zbyt ładnie się nie skończył brakuje dla nas sosu i jemy paskudny makaron z białym serem. Zaczynam analizować wyniki i okazuje się, że nie pojechałem gorzej niż zwykle (patrząc na stratę do pierwszego). Szkoda, że miałem tak kiepski dzień, bo szansa na lepszy wynik była.

Niestety przyjemności z jazdy tego dnia zupełnie nie
miałem. Giga w górach, bez bardzo dobrego przygotowania i sporej ilości jazdy w wymagającym terenie, to ciężki temat i trudny test własnej odporności. Może to też kwestia długiego sezonu, w którym ukończyłem dwie etapówki. Teraz już tylko Michałki i Wolsztyn, a po nich jazda na rowerze dla czystej przyjemności :)


84.45 km 0.00 km teren
02:42 h 31.28 km/h
Max:60.35 km/h
HR:149/175 80/ 94%
Temp:22.0, w górę:320 m

Wymuszona ustawka

Niedziela, 25 sierpnia 2013 · dodano: 25.08.2013 | Komentarze 3

Scott był out of order, więc przyjechałem na Obornickie. Wyjechałem trochę za późno, bo musiałem się cofnąć po oksy i byłem minutę po 10. Chwilę odsapnąłem i jedziemy :)

Na początku... prowadzę. Z jednym gościem ciśniemy mocno do wiaduktu Narutowicza, tętno mi szybuje do 170, ale jest fajnie. Schodzimy do tyłu i tak sobie jedziemy dwójkami. Przyspieszenia momentami są, ale raczej wszyscy jadą równo, bo mocno wieje ze wschodu. Mocniejsze depnięcie pojawia się za Chludowem - wpierw to Mikołaj narzuca wysokie tempo, a po nim poprawia dwóch karbonowych rycerzy. Grupka lekko się rwie, na kolejnej zmianie jeden gość ze zmiany nie wytrzymuje i tylko jedna osoba prowadzi (na rowerze czasowym za jakieś 15k). Pary więc się rozpadają i jedziemy jednym rzędem.

Skręcamy na Maniewo i idzie ogień, pod wiatr pod 50. Mocno, ale trzymam się. Dużo szarpnięć, ale staram się jak najwięcej chować. W pewnym momencie wyprzedza mnie koleś na karbonowych stożkach - dźwięk rozpędzającego roweru bezcenny :) Do Gołaszyna już niestety nie daję rady, boczny wiatr i utworzony wachlarz to dla mnie za dużo. Zostaję z tyłu, ale jadę mocno, bo chcę się do kogoś podczepić. Zgadujemy się z gościem M4/M5 i razem dojeżdżamy do Obornik (trochę jednak zwalniam, bo jestem zakwaszony).

Dojazd do Murowanej opiszę krótko - udręka ;)

Po wjeździe na obwodnicę jest już lepiej, bo z wiatrem w plecy. Rozpędzamy się w pewnym momencie do 60-ciu :-D Potem już bez większych szaleństw: przez Biedrusko, gdzie podgoniłem mastersów i do domu.

Mocny trening, to musi zaprocentować :P


59.14 km 0.00 km teren
01:57 h 30.33 km/h
Max:48.81 km/h
HR:134/162 72/ 87%
Temp:20.0, w górę:175 m

Szosą do Kórnika

Piątek, 23 sierpnia 2013 · dodano: 23.08.2013 | Komentarze 2

Przez cały dzień w pracy nosiło mnie, aby wreszcie się przejechać (wcześniejszy trening miał być we wtorek, ale wtedy niestety padało). Na rowerze udało się już być przed 17.

Do Kórnika dojechałem przez Rogalinek robiąc po drodze trzy tempówki 1-minutowe. Szosa Mosina-Kórnik jest dość ruchliwa, ale za to wije się lewo/prawo/góra/dół, więc jedzie się tam fajnie. Skoro siły jeszcze były, to zrobiłem kilka kolejnych szarpnięć.

Za Kórnikiem trochę słabiej, bo pod wiatr, ale przed Poznaniem odzyskałem siły i obroniłem średnią powyżej 30 ;-)

Fajnie się jechało, chyba po prostu za mało roweru ostatnio :)


81.58 km 0.00 km teren
02:39 h 30.78 km/h
Max:47.85 km/h
HR:145/174 78/ 94%
Temp:27.0, w górę:310 m

Ustawka

Niedziela, 18 sierpnia 2013 · dodano: 18.08.2013 | Komentarze 5

Na niedzielę nie miałem pomysłu na trasę rowerową, więc postanowiłem wybrać się na ustawkę na rondzie Obornickim.

Na miejsce dojeżdżam około 10 minut przed startem, ale jest już sporo kolarzy. Po chwili dojeżdża Maks, a reszta to nieznane mi osoby. Ruszamy punktualnie w około 25 osób. Początek tradycyjnie spokojnie i jest czas na pogaduchy. Pierwsze szarpnięcie poszło na czerwonym świetle w Złotnikach - trochę to niebezpieczne, a także nieuprzejme, bo jednak większość ludzi wyraźnie zwolniła, by zobaczyć czy nic nie jedzie. Pierwsza grupa odjeżdża dość daleko, widzę jednego gościa z Drużyny Szpiku chwilę przede mną, więc dochodzę do niego i daję mu zmianę z próbą dogonienia ucieczki. Jadę około 40, ale grupa się oddala (pewno momentami mieli z 50 km/h). Jednak zwalniam i w okolicy obwodnicy Poznania dochodzi nas spora grupa, w której jest także Maks. Jest nas chyba z 12 (w tym jedna dziewczyna!) i tak sobie spokojnie, tlenowo, jedziemy do Obornik i dalej na wschód.

Ostrzej się zaczęło w drodze do Murowanej. Najpierw poprawił gość ze Szpiku (imienia niestety nie znam), a potem już każdy dawał mocne zmiany po 38-40. Do obwodnicy MG dojechaliśmy więc bardzo szybko, tam zgarneliśmy jednego gościa z pierwszej grupy. Nie wiem gdzie, ale zgubił się Maks. Przed Biedruskiem już nie miał kto dawać zmian, więc tempo trochę spadło. Ostatni podjazd za mostem nad Wartą udało mi się wjechać jako pierwszy (w całości na siedząco - gdybym wstał, to ilość kwasu by mnie zabiła ;) ).

Wszyscy kompani skręcili na poligon, więc sam pojechałem przez Radojewo. W Naramowicach dogoniłem jeszcze trójkę z pierwszej grupy.

Fajny, kolejny trening przed drugim szczytem sezonu, czyli wrześniem. Zobaczymy jak będzie szło na wyścigach.


61.27 km 40.00 km teren
02:38 h 23.27 km/h
Max:56.61 km/h
HR://%
Temp:25.0, w górę:370 m

WPN z Josipem

Czwartek, 8 sierpnia 2013 · dodano: 09.08.2013 | Komentarze 2

Po dłuższej przerwie od kręcenia bardzo chętnie odpowiedziałem na propozycję Josipa i pojechaliśmy razem do WPN-u. Najpierw trochę przez Luboń, potem nadwarciańskim do Puszczykowa i w kierunku gór puszczykowskich, na których zaliczyliśmy jeden, ale długi podjazd rynną.

W trakcie jazdy sporo pogadalim, także o tym jacy mocni jesteśmy ;) Można jechać wysokim tempem, a nie przeszkadza to w rozmowie :)

Dalej zrobiliśmy objazd Jarosławieckiego fajnymi hopkami, by dalej dobić do Dymaczewskiego i tamtejszego świetnego czarnego szlaku. Za nim miały być jeszcze sinusoidy, ale coś pomieszaliśmy i wylądowaliśmy na czerwonym szlaku. Dostaliśmy się więc na Osową od strony Kociołka (Josip wjechał z blatu :P). Na dole zrobiliśmy postój na coś zimnego i wróciliśmy już łatwym wariantem ścieżkami rowerowymi.

Fajny wyjazd, dobrze że w lesie, bo nie było czuć upału. Jak się jedzie to komarów też tak nie czuć.

Jest też tutaj miejsce na krótką relację z urlopu, bo byłem w kolarskim kraju, czyli we Włoszech. Nie będę wspominał o upałach które tam panowały, po prostu napiszę, że więcej latem na południe Europy nie pojadę ;)
Ilość górek w tym kraju jest oszałamiająca, praktycznie nie widziałem płaskich pól, a z każdego miejsca widać jakiś szczyt. W samym środku Włoch jest nawet miejsce na góry powyżej 1000 m, więc zdecydowanie jest gdzie trenować. Dobre do treningów są odwiedzone przeze mnie miasta jak Perugia, czy Asyż (miejsce finiszu jednego z etapów Giro 2012).

Zdjęcie wrzucę jedno, ale za to bardzo ciekawe :)

Tor szosowy w Perugii © Marc



51.71 km 51.50 km teren
02:37 h 19.76 km/h
Max:43.67 km/h
HR://%
Temp:15.0, w górę:1030 m

Kaczmarek Electric MTB - Zielona Góra

Niedziela, 14 lipca 2013 · dodano: 14.07.2013 | Komentarze 9

Do Zielonej Góry przejeżdżam z Mariuszem, Maksem i Młodzikiem - wszyscy na M, łącznie z autorem ;) Zapowiadana była ciężka trasa, ułożona przez Marka Konwę. Jedziemy więc na rekonesans i jesteśmy wyraźnie zaskoczeni. Mają tu konkretne górki, coś jak trochę bogatsza okolica Dziewiczej Góry. I po tym przyjdzie się nam ścigać, super :)

Do sektoru wchodzę późno, bo robimy z Klosiem porządną rozgrzewkę. Sektor 1-szy startuje przed nami, po 2 minutach my. Na pierwszym zjeździe, tuż po starcie mijam Maksa, który trochę zamula jadąc wśród innych takich ;) Ja jadę z lewej i zyskuję zaraz sporo pozycji. Po chwili zaczyna się lekki podjazd, a za nim konkretna sztajfa, która momentalnie się korkuje. Na rozgrzewce udało się ją podjechać, ale teraz jest zbyt ciasno i wchodzę na górę. Po chwili zjazd, dość szybki i zauważam, że leży Michał Jasskulainen. Na szczęście zaraz wstaje, czyli nic poważnego się nie wydarzyło. Po chwili kręcenia w małej grupce dogania mnie Janusz (poznany na Sudety MTB Challenge) i namawia, aby jechać razem. Trzymam więc koło, ale czuję, że jest trochę za mocno. Wjeżdżam na podjazd z wieżą i za chwilę zaczyna się najtrudniejszy zjazd maratonu - taka mini trasa downhillowa. Niestety nie jest dane mi zjechać w szybkim tempie, bo blokuje mnie koleś na rowerze bez SPD. Mam za to niesamowity pokaz jak to jest niebezpiecznie, gdy ktoś tak nieodpowiedzialny próbuje szybko zjeżdżać po korzeniach i na dropach. Na szybkim zjeździe mijam leżącego na ziemi zawodnika zespołu Rybczyńskich, chyba musiał się wywrócić przy dużej szybkości. Końcówka pierwszej pętli dalej dość mocno i ponownie kawałek z Januszem. Przy pomiarze czasu zjadam pierwszego żela.

Drugą rundę zaczynam gorzej i trochę się oddalam od Janusza, czuję też że słabnę i zbliża się kryzys. Trochę zwalniam, tracę kilka pozycji między innymi na rzecz Jasskulainena. Odcinki wcześniej przejechane jadę wolniej, ale znam już trasę, więc najtrudniejsze miejsca pokonuję lepiej. Po połowie pętli trochę mnie puszcza i kontroluję odległość do Michała, który jest w zasięgu wzroku. Janusz niestety pechowo blokuje sobie łańcuch pomiędzy szprychy i kasetę, więc zostaje z tyłu. Przy wjeździe na trzecią rundę zjadam drugiego żela.

Na podjeździe nie jest lekko © StregaSportu


Zaczynam co raz bardziej zbliżać się do Michała, a i jedzie mi się co raz lepiej. Co raz bliżej mety, więc jadę praktycznie na maksimum swoich możliwości. Na jednym z podjazdów kończących się spacerem wyprzedzam Michała. On jednak cały czas mocno i kontroluje sytuację. Robię przewagę na krótkiej stromej ściance, gdzie udaje mi się wjechać, pomimo odskakującego przedniego koła. Dalej to już szybkie pomykanie na 100% i stopniowe gubienie go. Przy bufecie po raz kolejny przemykam z prędkością 40+ (kto to widział, aby bufet umiejscawiać na zjeździe) i kolejne odcinki dalej mocno. Na zakrętach rzucam okiem do tyłu i widzę blisko biało-czerwonego zawodnika z niebieskim kaskiem, czyli Michał nie odpuszcza. Modlę się tylko, aby nie chwycił mnie skurcz. Na ostatni podjazd w parku wjeżdżam z 20-30 sekundową przewagą, naciskam mocno na korbę i czuję ostre pieczenie. Udaje się obronić pozycję, ale mina przy wjechaniu na metę musi być paskudna ;) Zdjęcie jak najbardziej to potwierdza :)

Ciężki finish © DataSport


Po chwili wjeżdża kolejny zawodnik, ale to nie Michał ;) On pojawia się po minucie, czyli i tak był blisko. Za chwilę dojeżdża też Janusz.
Mój czas to 2:32, z którego jestem zadowolony. Udało się zwalczyć krótki kryzys z drugiego kółka i zebrałem ładną ilość punktów (trochę więcej niż w Lubrzy). Dzięki temu powinniśmy utrzymać dobrą, czwartą pozycję w generalce drużynowej, pomimo bardzo słabej frekwencji wśród kolegów teamowych (shame on you ;)).
Z ciekawostek, to Mariusz (do którego straciłem 17 minut) został wyprzedzony przez Krzycha. Szacun i zapraszamy do naszej drużyny. Szybko, szybko bo mocniejszy team się odezwie :)


89.09 km 0.00 km teren
03:12 h 27.84 km/h
Max:56.69 km/h
HR://%
Temp:, w górę:320 m

Odprowadzenie Paryżan

Sobota, 13 lipca 2013 · dodano: 13.07.2013 | Komentarze 7

JP i Jarek rozpoczęli wyjazd do Paryża, więc wypadało ich odprowadzić :) W okolicach Strzeszynka zebrał się mały peleton (pojawił się jeszcze Klosiu, Marcin i Seba). Godzina była wczesna, bo 8 :) Musiałem się ostro sprężać, aby dojechać na czas, bo trochę za późno wstałem.

Jedziemy dość spokojnie, bo rowery chłopaków są mocno obciążone. Na jednym odcinku Klosiu sprawdza swoich sił z taką wagą :)


Fragment jedziemy terenem, więc tempo jeszcze bardziej zwalnia. Za Niepruszewem spotykamy Jurka, który będzie robił za odprowadzającego na kolejnym fragmencie. Niczym sztafeta.

Chłopacy jadą do... Paryża © Marc


My oddzielamy się koło Skrzynek i przez pojezierze stęszewskie dojeżdżamy do Mosiny na kawę. Czas miło leci, gdy nie trzeba kręcić, więc z bólem serca wracamy na rowery i już tylko z Mariuszem dojeżdżamy do Poznania.

Udany dzień, tylko czy nie za mocno przed wyścigiem? :)


53.16 km 45.00 km teren
03:20 h 15.95 km/h
Max:52.97 km/h
HR://%
Temp:, w górę:1480 m

Bike Adventure #4

Niedziela, 7 lipca 2013 · dodano: 08.07.2013 | Komentarze 8

Niedziela była ostatnim dniem ścigania. Organizator zaplanował start na godzinę 10, więc trzeba było wcześniej wstać. Ja może wyspany, ale jednak z mocno bolącymi nogami. Narastające zmęczenie jednak daje o sobie znać. Pierwsza myśl, to jak ja obronię te 5 minut przewagi nad Marcinem. Trzeba będzie jechać na maksimum możliwości i może jakoś się uda.

Na start dojeżdżamy bez żadnych przygód, ale tak na prawdę wszyscy są bardzo ostrożni. Na zjeździe do Piechowic chyba nikt nie kręci korbą, by jechać jak najspokojniej ;-) Start następuje z tego miejsca co wczoraj, więc już wiemy gdzie się kierować.

Po tradycyjnym odliczaniu od 10 do 1 następuje mocne napieranie. Początkowy podjazd nakładający się z wczorajszym. Jadę chwilę z Josipem, ale jednak mnie wyprzedza. Mam ciężkie nogi i jedzie mi się kiepsko. Marcin ciągle w zasięgu wzroku, ale systematycznie się oddala. Po kilkunastu minutach czuję, że schodzi żelazo z nóg i mogę lepiej kręcić. Rozpędzam się do wyższych prędkości, zaczynam wyprzedzać pojedyncze osoby, a także Josipa, który widać, że cierpi po wczorajszym upadku. I tak jestem pod wrażeniem, że jedzie - kolarze to jednak twardzi goście.

Zaczynam także doganiać Marcina, ale dość powoli. Jednak myśl o tym, że mi nie ucieka, bardzo mnie podbudowuje. Mogę przecież przegrać ten etap, byle nie mieć dużej straty. Jednak po kilku sekcjach trawiastych i korzennych doganiam go.

Sporo trawy tego dnia © -


Kolejne kilometry jedzie mi się co raz lepiej i Marcin zostaje z tyłu. Ja, z co raz większym zadowoleniem, wchodzę na swoje maksymalne obroty. Zaczynam mijać ludzi ze sporą łatwością, wjeżdżam ścianki które wydają się dość trudne, a techniczne miejsca z korzeniami są dla mnie łatwością. Nie poznaję siebie :-)

Na jednym ze zjazdów miga mi koszulka Goggle. Dostaję lekkiego szoku, bo okazuje się, że jest to Klosiu, który łata dętkę. Rozumiem, stracił na tym trochę, ale musiałem być za nim blisko. Dzięki temu włączam szósty bieg i jadę na 120%. Na szutrowych podjazdach innych mijam jak tyczki. Ostatni podjazd koło 40-tego kilometra robię nadal mocno i blisko szczytu odwracam się - Mariusz jest blisko, jakieś 100 m za mną. Gdybym odpuścił, już by był przede mną. Jedziemy chwilę po płaskim, ale jest sporo kałuż, więc nie wahając się jadę przez nie mocno naciskając na korbę. Po chwili zaczyna się zjazd, trochę technicznych miejsc i przy okazji rzucam okiem do tyłu - pusto :) Końcówka biegnie jak dnia poprzedniego, czyli przez kolejne błoto i tunelik. Tutaj nadal daję z siebie maksimum i wjeżdżam na metę na 3 minuty przed Klosiem! :-) Jak się okazuje Rodman też był w zasięgu, bo straciłem około 2 minut.

Ale nie ma co, pierwszy raz udało mi się został liderem Goggle Teamu - świetne uczucie :-D Gdybym tylko miał taką nogę przez cały czas etapówki ;)

Finish etapówki © Strefa Sportu


Bike Adventure zakończyło się trochę niespodziewanie dla mnie, ponieważ byłem trzeci wśród znajomych. Pierwszy i zupełnie niezagrożony, to Mariusz. Dalej był Josip, który pomimo kontuzji wybronił drugie miejsce. Za nim uplasowałem się ja, tracąc do Wojtka łącznie jakieś 5 minut. Dalej Marcin i Rodman. Na końcu naszej grupy jadącej Pro - Kaz. Zbychu, niestety nie ukończył, oraz Maks jadący Fun.