Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Marc z miasteczka Poznań. Mam przejechane 42372.65 kilometrów w tym 12561.57 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 21.07 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Marc.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Lipiec, 2014

Dystans całkowity:723.46 km (w terenie 361.00 km; 49.90%)
Czas w ruchu:38:50
Średnia prędkość:18.63 km/h
Maksymalna prędkość:64.89 km/h
Suma podjazdów:8289 m
Liczba aktywności:16
Średnio na aktywność:45.22 km i 2h 25m
Więcej statystyk
18.94 km 14.00 km teren
01:34 h 12.09 km/h
Max:0.00 km/h
HR://%
Temp:54.6, w górę:680 m

Rozjazd po etapówce

Środa, 30 lipca 2014 · dodano: 18.08.2014 | Komentarze 6

Po trzech dniach ścigania przyszedł czas na odpoczynek, ale jednak nie do końca. Pogoda była ładna i nogi chciały trochę kręcić, więc wybraliśmy się z Kazem na krótką wycieczkę.

Najpierw wjechaliśmy na około 1000 m, trasą jak podczas prologu, tempem raczej spokojnym. Tam skręciliśmy w lewo, w kierunku Śnieżnika. Biegnie tam jedna z bardziej urokliwych tras. Pstrykając fotki podjadamy jagody. W okolicach schroniska robi się trochę tłoczno, bo to dość popularne miejsce dla spacerowiczów. U celu zjadamy naleśniki i popijamy je "klosiowym" piwem.

Urokliwy odcinek z Czarnej Góry w kierunku Śnieżnika
Urokliwy odcinek z Czarnej Góry w kierunku Śnieżnika © Marc

Piwo ze znanym i lubianym
Piwo ze znanym i lubianym © Marc

Widok na Czarną Górę
Widok na Czarną Górę © Marc

Powrót na kwaterę robimy zaliczając niebieski szlak. Na początku dość płasko, ale ze sporą ilością kamieni i korzeni oraz świetnymi widokami. Po chwili zaczyna się jednak robić ciekawie: wyraźnie w dół i z wypłukanymi przez wodę kanałami. Jadąc dość szybkim tempem za Kazem zauważam nagle przed sobą... auto :) Jacyś goście zdecydowali się jechać tędy terenówką. Był to dość szalony pomysł, bo rowery MTB ledwo sobie radziły na tym szlaku, a co dopiero samochód. W końcu udaje nam się wyprzedzić tego zawalidrogę i lecimy na dół. Mam wrażenie, że jadę szybko, ale i tak Kaz ucieka mi na każdym metrze. Cóż... może większość zjazdów zaliczam w siodle, ale jednak dość wolno. A trudność tego odcinka była duża (poza wspomnianymi elementami doszły luźne kamienie i gałęzie).

Koniec końców przeżyłem ten zjazd i do domu wróciliśmy przez okolicy kopalnii uranu. Fajny rozjazd - krótki i treściwy.



75.71 km 65.00 km teren
05:14 h 14.47 km/h
Max:60.54 km/h
HR://%
Temp:, w górę:1980 m

Sudety MTB Challenge - Vuelta a Stronie

Wtorek, 29 lipca 2014 · dodano: 13.08.2014 | Komentarze 0

Po świetnym posiłku na super kwaterze i dobrym wyspaniu się przyszedł czas na drugi i zarazem ostatni etap. W kuluarach mówiło się, że niekoniecznie łatwiejszy od poniedziałkowego, bo dłuższy i z ciężkim szlakiem wzdłuż granicy. Jedyne co pocieszało, to mniejsze przewyższenie (w granicach 2000 m).

Poranne przygotowania idą bez problemu i zjeżdżamy na start do Stronia. Chłopacy z wysokimi prędkościami, a ja jednak spokojnie. Nie śpieszy mi się aż tak, a wolę nie osiągać zbyt ryzykownych prędkości na chwilę przed początkiem etapu. Minuty do startu mijają dość szybko i ruszamy tradycyjnie punktualnie o 10.

Początek etapu to asfalt do Starej Morawy, gdzie kręci mi się ciężko. Jednak czuję nogi po poprzednim etapie. Wyprzedza mnie wielka zgraja zawodników, a ja nie mam specjalnie motywacji do ścigania. Po wjeździe na szuter nie ma wielkich zmian, a może jest wręcz gorzej bo zostaję wyraźnie z tyłu za Kazem, który odjeżdża ode mnie wraz z Klosiem. Trasa tak się ciągnie dość długo. Może dzięki temu średnia prędkość jest wysoka (bo nie ma specjalnych trudności), ale jednak jest dość nudno. W pewnym momencie dogania mnie Ktone ze swoją dziewczyną, co potwierdza że jadę słabiej niż dnia poprzedniego. Chwilę gadamy, ustalamy że można by się razem przejechać na rychlebskie ścieżki i to mi trochę pomaga, bo jakby odżywam. Wsiadam na koło dziewczyny jadącej na Specu i jeszcze z jednym starszym gościem we trójkę kręcimy fajnym tempem. Dojeżdżamy do kopalni w Kletnie i skręcamy na asfalt do Janowej Góry, gdzie jedzie mi się co raz lepiej.

Na szczycie spotykam sporą grupę kibiców: Olę z dzieciakami i ojca Josipa, którzy dodają strasznego powera. Podają też jaką mam stratę do Kaza, która okazuje się nie tak duża, więc podjazd na Przełęcz Śnieżnicką rozpoczynam mocnym tempem. Mijam kilku zawodników i szybko dostrzegam Kaza, którego z resztą po chwili doganiam. On decyduje się utrzymać koło i właściwie cały podjazd robimy razem. Na końcu robię wystarczającą przewagę, aby nie stracić pozycji na zjeździe.

Kolejne kilometry jadę samotnie i przypominam sobie co raz więcej z trasy z maratonu w Stroniu jechanej dwa lata temu. Nie szarżuję zbytnio, bo wiem co mnie czeka za chwilę. Jest to strome podejście na szlak graniczny. Wejście znoszę całkiem nieźle i podobnie pierwsze kilometry granicznego singla. Pomaga tutaj technika, którą mam jednak lepszą niż dwa lata temu i dzięki temu nie męczę się aż tak bardzo. Do kolejnego bufetu przyjeżdżam właściwie rześki :)

Tam zaczyna się trudniejszy odcinek, miejsce gdzie sporo osób ostatnio umierało. Początek nie jest obiecujący, bo trzeba wprowadzić w dwóch miejscach na ściankach z korzeniami. Jednak kawałek dalej jest trochę łagodniej i można jechać. Nie ma dużej ilości błota i wijący singiel przez borówki nawet sprawia frajdę :) Jadę tam płynnie i właściwie bez większych trudności. Dopiero końcówka jest z buta, bo znowu się zrobiło stromo. Następuje zjazd, dość techniczny i szybki. Trudnością są korzenie, luźne płaskie kamienie i połamane gałęzie (chyba była tu wycinka lasu). Mijam jedną dziewczynę, ale po chwili ląduję na ziemi... koło uślizgnęło się na poprzecznym korzeniu, którego praktycznie nie zdążyłem zobaczyć. Czuję sporego siniaka na biodrze, ale poza tym jest okej. Jadę więc dalej, niekoniecznie wolniej ;) W jednym miejscu się zatrzymuję (nagły uskok i właściwie nie było widać co jest niżej) i dojeżdżam na dół do ostatniego bufetu.

Ostatni podjazd idzie lekko, wręcz przyjemnie. Kojarzę już dokładnie ile mi brakuje do mety i jadę mocno. Bez większych przygód zaliczam ostatni szczyt i później zjazd łąką (nie szalałem z prędkością, w sumie nie było z kim się ścigać).

Do mety dojeżdżam zadowolony. Pozycja wśród znajomych identyczna jak wczoraj, różnice też całkiem podobne. Z perspektywy stawki jadącej cały Challenge mam pozycję jak dnia poprzedniego, czyli pomimo słabego początku druga połowa była dobrze pojechana. Do takiego tempa muszę zmierzać :)

Half-Challenge udało się zakończyć bez większych przygód. Etapów nie za wiele, ale sił na ściganie przez cały tydzień z pewnością by zabrakło. Nie mówiąc już o tym, że od trzeciego etapu dochodził aspekt logistyczny (pakowanie, oddawanie/zabieranie bagażu i nocleg w różnych ciekawych miejscach).



76.27 km 70.00 km teren
06:05 h 12.54 km/h
Max:59.94 km/h
HR://%
Temp:, w górę:2514 m

Sudety MTB Challenge - Tour de Stronie

Poniedziałek, 28 lipca 2014 · dodano: 10.08.2014 | Komentarze 0

Po niedzielnym prologu przyszedł czas na konkretne ściganie - długi etap i to w stylu ciężkiego, golonkowego giga. Bolało w nogach już od samego myślenia ;)

Przed startem sprawdzam wszystko trzy razy. Wynika to z tego, że jakiś czas temu na maratonie w Stroniu miałem kłopot z bidonami, które zostały w kwaterze (300 m wyżej...). Tym razem wszystko dobrze sobie zorganizowałem i na start zjeżdżam bez większego stresu. Zaskoczyło mnie trochę to jak ustawili zawodników na starcie. Miejsce to co zwykle, ale za to w bardzo wąskiej alejce, tak że ci z tyłu mieli już spory kawałek do linii startu.

O 10 ruszamy, koło mnie Josip, który szybko wyprzedza dużą grupkę (jeszcze na asfalcie w Stroniu), a z drugiej strony pilnujący Kaz, który nie chce zbyt wiele stracić z wczorajszej przewagi. Podobnie jak na wspomnianym maratonie po chwili wjeżdżamy w teren i... niektórych mocno to zaskakuje. Jeden zawodnik wywraca się dość widowiskowo lecąc nad swoim rowerem. Nie mam pojęcia jak to zrobił, bo tempo jazdy oscylowało w granicach dwóch metrów na sekundę ;)

Ja jadę swoje. O dziwo kręci mi się dobrze, pomimo sporej stromizny i luźnych kamieni. Zyskuję trochę miejsc, jadę tam gdzie inni pchają i w końcu udaje mi się zdobyć pierwszy szczyt tego dnia wraz z Klosiem który dojechał do mnie po starcie z tyłu stawki. Po zyskaniu tej wysokości jedziemy w kierunku Międzygórza, ale Mariusz ma jednak wyższe tempo ode mnie. Wyprzedzam go dopiero na technicznym zjeździe (był rewelacyjny: dość szybki, sporo luźnych kamieni, ale wszystko w siodle), bo moje postanowienie na ten dzień jest takie, aby właśnie na zjazdach zyskiwać. Po krótki podjeździe czeka nas kolejny szalony zjazd. Tym razem na chwilę zsiadam, ale to dlatego, że już mi ręce wysiadły (za dużo wstrząsów), a także na trudność na samym końcu (mostek i schody, całkowicie poza zasięgiem mojego aktualnego skilla).

Przy bufecie znowu spotykam Mariusza, by po chwili zamienić się z nim miejscami. Po prostu na podjazdach jestem dużo słabszy, a dodatkowo mam problem ze skurczami. Wynika to chyba z tego, że dość mocno spinam się na zjazdach. Ale to prawdopodobnie efekt małej praktyki tych elementów. Po kilku spokojniejszych kilometrach zaczyna się długaśny podjazd pod Śnieżnik. Dawno tamtędy nie jechałem, więc nie pamiętałem go zbytnio. Ale gdy po 40 minutach męczarni orientuję się gdzie jestem, to myślę że się zatrzymam i zacznę płakać ;) Finalnie znajduję cień motywacji i ruszam na ostatnią stromą ściankę, by po krótkim odcinku skręcić w prawo. W tamtym miejscu mija mnie mix, w którym to dziewczyna wjeżdża trzymając się plecaka swojego kompana :) Może sił miała mało, ale technika tej akcji była świetna. Na wysokości 1100 m trochę się wypłaszcza, ale właśnie tam kończy mi się picie... Z angielska pytam jednego Duńczyka, czy by mi użyczył picia (miał całkiem sporo), ale odpowiedział mi, że tak, rozpoczęło się to już poprzedniego dnia... Nie wiem o co kaman, więc o suchym pysku jadę dalej.

Po zdobyciu najwyższego punktu i dojechania do schroniska skręcam w lewo na zjazd czerwonym. Odbywa się tam po prostu bajka :) Sporo technicznych miejsc, większość zjechana i niesamowita frajda pozwala mi szybko zapomnieć o męczarniach z ostatniej godziny. Pod koniec znowu bolą ręce, ale nic to, organizm jest pełny adrenaliny. Dojeżdżam wreszcie do bufetu, daję bidony do napełnienia oraz zjadam sporą ilość owoców. Po chwili ruszam, mijam checkpoint i zerkam na dół... nie zabrałem picia. Cholera, szybko wracam, zabieram co moje i ponownie zaliczam pikacza :) Na podjeździe powtórka z rozrywki, czyli skurcze. Muszę jechać wolniej niż bym to sobie wyobrażał, ale też fatalnie nie jest. Wracam na wysokość z której przed chwilą zjeżdżałem i skręcam w kierunku Czarnej Góry. Na niebie robi się co raz ciemniej, na wysokości ponad 1000 metrów zimno, a ostatecznie dopada mnie ulewa. Moknę w przeciągu kilku sekund, ale właściwie mi to nie przeszkadza, bo jest całkiem technicznie. Na zjeździe jadę za dwoma zawodnikami, ale jednak wolniej niż gdyby było sucho. Okulary zsuwam na koniec nosa, aby blokowały brud od dołu, a pozwalały patrzeć nad nimi :)

Po kolejnym szutrowym zjeździe droga skręca ostro w lewo, pod górę i zdecydowanie za stromo w okolicę Smrekowca. Idę więc sobie kamienną rzeką, na której niektórzy próbują jechać (tracąc na to mnóstwo sił). Zdobywamy wysokość, by po chwilę zacząć kolejną męczarnie, czyli wjazd asfaltem na (prawie) szczyt Czarnej Góry. Tam mnie znowu męczyło to co zawsze, ale bliskość mety dodawała skrzydeł. W końcu zaczął się ostatni zjazd, z początku wziąłem go z buta, bo wszystko było koszmarnie mokre i śliskie, ale potem trochę poszalałem. Reszta to powtórka z wczoraj, czyli szybkie szutry. Tym razem już tak nie szalałem :)

Na metę wjeżdżam przed niecałymi 6 godzinami. Dość długo, ale jednak trasa była ciężka. Josip dowalił ostro do pieca i przyjechał jakąś godzinę przede mną, Klosiu połowę z tego, a Kaz był kilkanaście minut za mną (i przegrał z Joasią Jabłczyńską, hehe). Na kwaterę dojeżdżamy szybko dzięki uprzejmemu panu z ekipy organizującej wyścig :)



22.74 km 16.00 km teren
01:40 h 13.64 km/h
Max:64.89 km/h
HR://%
Temp:, w górę:720 m

Sudety MTB Challenge - prologue

Niedziela, 27 lipca 2014 · dodano: 03.08.2014 | Komentarze 0

Na start czekałem cały dzień, bo nasz pół-Challenge startował na samym końcu. Taki dzień jest dziwny, nie wiadomo co ze sobą zrobić, ale czas jakoś minął. W międzyczasie poszliśmy z Kazem kibicować jak podjeżdża Klosiu.



W końcu wystartowałem, dokładnie 30 sekund za Kazem. Plan był taki, aby go dogonić na podjeździe pod Czarną Górę, ale nic z tego nie wyszło. Jechało mi się po prostu ciężko. Może to kwestia słabej rozgrzewki, albo po prostu kiepskich nóg, które nie wiedzą co to kręcenie pod górę. Wymiataczy, którzy mnie wyprzedzali jadąc dwa razy szybciej opisywać nie będę ;)

Po wjeździe na szczyt zaczął się trudny zjazd poznany poprzedniego dnia. Tym razem mocno stchórzyłem (fakt, było bardziej mokro niż wczoraj) i praktycznie zjechałem tylko mały kawałek. Zacząłem trochę odrabiać na szutrach, chociaż tam ryzyko było spore. Mimo to maksymalną prędkość osiągnąłem bardzo wysoką, a wszystko przez uczucie w głowie, jakby to był mój ostatni start w życiu. Nie mam pojęcia skąd się biorą takie myśli :)

Ostatecznie na mecie straciłem ponad minutę do Kaza, który był minimalnie szybszy od Klosia :) Josip dowalił nam kilka minut. Fajny początek ścigania.



25.50 km 22.00 km teren
01:56 h 13.19 km/h
Max:53.50 km/h
HR://%
Temp:, w górę:820 m

Rozgrzewka górska

Sobota, 26 lipca 2014 · dodano: 02.08.2014 | Komentarze 0

Końcówka lipca i dopiero pierwsza jazda na rowerze w górach w tym roku - chyba ktoś tutaj się starzeje :)

Po dojeździe z Poznania chęć na kręcenie była duża, więc szybko ubraliśmy się w kolarskie gacie i pojechaliśmy na rekonesans prologu. Początek po asfalcie, gdzie byłem już cały mokry (efekty braku jazdy na trudnych podjazdach). Dalej droga prowadziła w poprzek tras narciarskich ośrodka Czarna Góra. Fajnie latem dokładnie obejrzeć te miejsca, które się zna tylko pod pokrywą śniegu.

Jechałem sobie spokojnie z Kazem, a z przodu Klosiu z Josipem. Stawkę zamykał Jacek jadący na starym Giancie Mariusza i z resztą świetnie sobie dawał radę. Po osiągnięciu około 1050 m wysokości wjechaliśmy w mokry płaski szlak i za chwilę dalej w górę po płytach i starym asfalcie do wieży na Czarnej Górze. Po przebiciu się przez korzenny singiel (nie do przejechania) zaczęliśmy zjazd. Zbliżając się do niego czułem się jak dziecko, które nie może się doczekać swojej nowej zabawki :) U mnie to po prostu był brak zjazdów przez taki długi okres. W końcu mogłem zaszaleć. W jednym miejscu się podparłem, ale po chwili zjechałem po luźnych kamieniach mając serce w gardle. Frajda na dole była niesamowita :) Szczególnie jak Klosiu przyznał, że jest pod wrażeniem szybkości zjazdu ;)

Singiel szczytowy
Singiel szczytowy © Marc

Panie premierze, jak tu zjeżdżać?
Panie premierze, jak tu zjeżdżać? © Marc

Kolarze niskopienni w górach
Kolarze niskopienni w górach © Marc

Dalej to już Przełęcz Puchaczówka i zjazdy szutrami. Tam już bardziej asekuracyjnie, nie chciałem się wypieprzyć pierwszego dnia. Do Stronia dojechaliśmy szybkim tempem (50+ nie schodziło z licznika) i Josip zaproponował powrót "nienudnym" szlakiem. Najpierw koło zalewu w Starej Morawie i dalej trawersując zbocze Janowca (z lekką tendencją w górę). Do domu musieliśmy się przebić przez krzaki, bo wybrany szlak był mocno zarośnięty. Kaz zaliczył śmieszną i niegroźną glebę, gdy spróbował przeskoczyć przewalone drzewo.

Do domu (bez Mariusza, który postanowił zdobyć schronisko pod Śnieżnikiem) dojechaliśmy naładowani pozytywną energią i gotowi do wyścigi Sudety MTB Challenge :)

Na oglądanie kilku zdjęć zapraszam za tydzień. Na razie ich nie mam, bo aparat został u Oli i Josipa w górach, co by mogli sobie dalej uwieczniać swój górski urlop.


8.60 km 6.00 km teren
00:25 h 20.64 km/h
Max:0.00 km/h
HR://%
Temp:, w górę: m

Wokół bloku

Środa, 23 lipca 2014 · dodano: 23.07.2014 | Komentarze 1

Sprawdzenie po zmianie łańcucha i klocków z przodu.

Wielkie gratulacje dla Rafała Majki. Dawno nikt nie sprawił mi takiej frajdy. A za chwilę kopacze z Legii spróbują się przebić do kolejnej rundy w Lidze Mistrzów. Pewno będzie to oglądać kilka razy więcej ludzi niż sukces w kolarstwie...
Kategoria 0 - 20 km


66.00 km 0.00 km teren
03:00 h 22.00 km/h
Max:0.00 km/h
HR://%
Temp:, w górę: m

Praca

Poniedziałek, 21 lipca 2014 · dodano: 02.08.2014 | Komentarze 0

Dojazdy do pracy przed wyjazdem na urlop.
Kategoria Do pracy


58.06 km 45.00 km teren
02:30 h 23.22 km/h
Max:59.36 km/h
HR://%
Temp:32.0, w górę:340 m

WPN z Josipem

Niedziela, 20 lipca 2014 · dodano: 21.07.2014 | Komentarze 4

Kolejna jazda w sporym upale. Tym razem w towarzyswie Wojtasa, który pomimo stracenia rowerów (piep..eni złodzieje) humor miał dobry.
Zaczęliśmy od 11 żwawym tempem przez nadwarciański dojechaliśmy w góry puszczykowskie. Wysokiej temperatury nie było zbytnio czuć, bo cały czas jechaliśmy w cieniu. Po dojechaniu nad Jarosławieckie zrobiliśmy sobie dłuższy postój na schłodzenie w wodzie.
Dalej to już standard: Dymaczewskie (sporo adreanaliny, bo jechałem bardzo blisko za Josipem) i sinusoidy na których wreszcie wróciła mi pewność jazdy w trudniejszym terenie.
Powrót przez Osową i ścieżki rowerowe Puszczykowa i Lubonia.
Dzięki Wojtas za wspólne kręcenie. Jechało mi się dzisiaj niespodziewanie dobrze (pomimo temperatury i wczorajszego kręcenia).



48.14 km 30.00 km teren
02:03 h 23.48 km/h
Max:45.40 km/h
HR://%
Temp:30.0, w górę:270 m

Co dwa Scotty to nie jeden

Sobota, 19 lipca 2014 · dodano: 19.07.2014 | Komentarze 0

Pomimo upałów ruszyłem na rower. Dołączył do mnie kolega Einstein, który już dawno ze mnę nie jeździł. Zrobiliśmy rundkę wokół Kierskiego z zaliczeniem stromego zjazdu przy Chybach. Trudności dodało spore zarośniecie ścieżki - właściwie nie było widać czy ten zjazd jest bezpieczny ;)

Mój organizm nie akceptuje takich temperatur. Po powrocie dochodziłem do siebie prawie godzinę. Jutro niestety ma być równie ciepło, ale kręcić trzeba. Sudety już wkrótce.


27.90 km 18.00 km teren
01:24 h 19.93 km/h
Max:0.00 km/h
HR://%
Temp:24.0, w górę:175 m

Nowe zoo

Wtorek, 15 lipca 2014 · dodano: 15.07.2014 | Komentarze 0

Krótkie kręcenie w okolicy zoo. W kilku miejscach miałem wrażenie, że jadę daną ścieżką po raz pierwszy.

Regeneracja po wysiłku idzie słabo, podobnie jak było to wcześniej w tym roku. Weekend niezbyt intensywny, a nogi czuję do teraz. Trudno, jeździć coś trzeba.
Kategoria 21 - 50 km