Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Marc z miasteczka Poznań. Mam przejechane 42372.65 kilometrów w tym 12561.57 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 21.07 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Marc.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Wrzesień, 2012

Dystans całkowity:1030.25 km (w terenie 282.00 km; 27.37%)
Czas w ruchu:43:55
Średnia prędkość:23.46 km/h
Maksymalna prędkość:64.42 km/h
Suma podjazdów:6845 m
Maks. tętno maksymalne:169 (91 %)
Maks. tętno średnie:155 (83 %)
Liczba aktywności:17
Średnio na aktywność:60.60 km i 2h 35m
Więcej statystyk
10.00 km 9.00 km teren
00:30 h 20.00 km/h
Max:0.00 km/h
HR://%
Temp:14.0, w górę: m

Rozgrzewka w Wolsztynie

Niedziela, 30 września 2012 · dodano: 30.09.2012 | Komentarze 0




70.30 km 69.00 km teren
03:38 h 19.35 km/h
Max:50.00 km/h
HR:155/160 83/ 86%
Temp:14.0, w górę:620 m

Kaczmarek Electric MTB - Wolsztyn

Niedziela, 30 września 2012 · dodano: 30.09.2012 | Komentarze 5

Do Wolsztyna jedziemy w 3M - Maks, Mariusz, Marc.

Na miejsce dojeżdżamy dość wcześnie i robimy porządną rozgrzewkę - 10 km. Wyścig zaczynamy standardowo o 11, przejeżdżamy kilka kilometrów i stajemy w korku przy mostku. Po minucie udaje się go przejść, ale nie obyło się bez problemów, bo wpychający się cwaniacy powodowali sczepianie się rowerów.

Kolejne kilometry mijają w towarzystwie Mariusza, który został przyblokowany przy starcie. Odskakuje mi dopiero po pewnym czasie, gdy zabiera się za wyprzedzanie. Mi jedzie się dobrze, ale nie jadę na maksa, bo nie wiem jak zareaguje po małej ilości jazd w ostatnim czasie.

Nagle dochodzi mnie Rodman - kompletnie o nim zapomniałem, że miał startować. Proponuję, aby dał się rypnąć na nowej maszynie, ale jakoś planu nie realizujemy. Na fajnym singlu jedziemy razem, ale kiedy się wypłaszcza Przemo włącza turbo wyćwiczone na szosie i zostaję z tyłu kontynuując nierówną walkę z miniowcami, których jest na prawdę sporo. Bez większych przygód dojeżdżam do końca pętli, łykam żela i samotnie wjeżdżam na drugie kółko.

Wyczekuję momentu dogonienia Zbycha. Standardowo doganiam go po kilku kilometrach drugiej pętli, gdy jedzie sobie ze swoją ulubioną kadencją (na oko 40). Chwilę rozmawiamy o ewentualnym spotkaniu Maksa (nie - nie widziałem go) i wspinamy się na jedną z wielu stromych górek, ja końcówkę z buta. Zyskuję dobre kilka metrów, ale nagłe słyszę z tyłu zaskakujące "ja wjechałem". No dobra... szkoda, że moje chodzenie było szybsze. Systematycznie powiększam przewagę nad Zbychem. Rozkręcam się na dobre (jak nie teraz, to kiedy?) i mijam kolejnego gościa. Po dłuższym czasie (spędzonym m. in. na fajnym singletracku nad jeziorem) zaczynam doganiać grupkę czterech kolarzy. Biorę trzech z nich na podjeździe, czwarty się urywa. W końcu jego także biorę, ale kontruje na stromym podejściu i jestem za nim. Ostatecznie biorę go na kolejnym podjeździe i gubię go po kilku minutach. Ta walka jednak mnie mocno wymęczyła. Końcówkę jadę już trochę słabiej, tracę jedną pozycję, ale jeszcze wykrzesuję z siebie ostatnie siły na finiszu i przyspieszam. To przecież ostatni maraton w tym sezonie :-)

Meta (sezonu?) © Marc


Oficjalny czas: 3:28:56
Jacek 3:12 (brawo, brawo)
Rodman & Mariusz 3:14 (współpraca i walka na finiszu)
Zbychu 3:36 (trochę większa przewaga niż w Nowej Soli)

Z wyniku jestem zadowolony. Nie miałem większego kryzysu, zdobyłem najwięcej punktów z całego cyklu Kaczmarka i miałem sporą frajdę z jazdy. Będzie mi tego brakować :-) Jakby nie patrzeć Kaczmarek potrafi wycisnąć wszystkie trudności z danej okolicy i człowiek przyjeżdża zmęczony po jego maratonach. Tanio i blisko. Kto wie, czy w przyszłym roku znowu tutaj się nie pojawię.


10.00 km 9.00 km teren
00:30 h 20.00 km/h
Max:0.00 km/h
HR://%
Temp:18.0, w górę: m

Kacowe sprawdzenie

Sobota, 29 września 2012 · dodano: 30.09.2012 | Komentarze 0

Po piątkowej imprezie nie czułem się dobrze, mocno mi się kręciło w głowie. Zebrałem się jednak, by sprawdzić jak rower działa i wykonać kilka sprintów. Wykonałem tylko to pierwsze ;-)
Kategoria 0 - 20 km


65.00 km 0.00 km teren
03:00 h 21.67 km/h
Max:0.00 km/h
HR://%
Temp:, w górę: m

Praca

Poniedziałek, 24 września 2012 · dodano: 28.09.2012 | Komentarze 0

Dojazdy przez cały tydzień.
Plus dwa biegania (wtorek i piątek). W efekcie nic nie pojeździłem. Zobaczymy jakie będę tego efekty w niedzielę.
Kategoria Do pracy


79.19 km 0.00 km teren
02:40 h 29.70 km/h
Max:46.51 km/h
HR://%
Temp:12.0, w górę:210 m

Znowu na szosie

Niedziela, 23 września 2012 · dodano: 23.09.2012 | Komentarze 2

Od powrotu z gór szosówki nie ruszałem, a było na niej sporo brudu, głównie jakiś tłuszczów i olejów zebranych w trakcie mokrego maratonu. Temat w końcu udało się ogarnąć w sobotę (chociaż lekko nie było - taki brud ciężko schodzi) i rower był gotowy na niedzielę.

Od rana całkiem chłodno, więc z czeluści szafy wyciągnąłem gamex. Przejechałem trasą Mosina - Stęszew - Buk, na której początkowo było ciężko przez silny wiatr. Wyszedł więc niezły, siłowy trening. Droga za Bukiem znacznie lżejsza ze średnią powyżej 33.
Kategoria 51 - 100 km, Szosa


49.00 km 0.00 km teren
02:19 h 21.15 km/h
Max:0.00 km/h
HR://%
Temp:, w górę: m

Praca

Poniedziałek, 17 września 2012 · dodano: 21.09.2012 | Komentarze 3

Poniedziałek, wtorek - dojazdy do pracy.
Środa - deszczowa, więc bez roweru, ale z godzinnym bieganiem.
Czwartek, piątek - dojazdy. I jeszcze jedno bieganko.
Kategoria Do pracy


93.39 km 55.00 km teren
04:04 h 22.96 km/h
Max:46.12 km/h
HR://%
Temp:20.0, w górę:530 m

Znowu rozjazd z du*y

Niedziela, 16 września 2012 · dodano: 18.09.2012 | Komentarze 4

Tytuł nawiązuje do kiepskiej realizacji planów treningowych, a nie do trasy czy towarzystwa. Bo te były wyjątkowo dobre :-)

Po sobotniej wyrypie pospać udało się do godziny 10. Tego mi było trzeba. Po leniwym rozpoczęciu dnia pojechałem do Klosia i razem nad Maltę. Tam zebraliśmy się z dwoma Jackami i Maksem i pojechaliśmy w stronę jeziora Swarzędzkiego. Po drodze mijaliśmy oznaczenia pierwszego biegu im. Frankiewicza. Gdyby nie Michałki, to pewno bym sprawdził swoje siły :-)

Przez Gruszczyn i Kicin dojeżdżamy na Dziewiczą Górę. Problemem jest tempo - trzymam koło reszty chłopaków, ale muszę jechać praktycznie na maksa. Pieczenie w nogach jest wszechobecne :-) Na podjazdach umieram, ale na szczęście za Dziewiczą jest trochę łatwiej. Dojeżdżamy do Bolechowa, gdzie zostaję mocno z tyłu, bo przez chwilę rozmawiam telefonicznie z Josipem. Doganiam resztę i dojeżdżamy do Biedruska, by skręcić na szlak nadwarciański. Początkowo spokojnie, by później znowu mocno. Tutaj już wyraźnie odpadam i jadę swoje. Rozdzielamy się na grupki, ja z Mariuszem wpadamy do Chaty Polskiej i później na ognisko do Jarka. Większa relacja u JP.

Powrót przez Rusałkę, po zmroku, z lampkami. Świetny klimat :-) Szkoda, że znowu zostałem z tyłu i musiałem sobie radzić z jakimś sapaniem za mną (dzik biegł za mną?), ale przecież piwo i dwie kiełbaski nie przywrócą mi magicznie sił ;-) Naszła mnie straszna ochota na pojeżdżenie po Zielonce po zmroku.

Z rozjazdu wyszedł kolejny mocny trening, więc rower idzie w odstawkę na kilka dni, bo trzeba się zregenerować.


101.21 km 100.00 km teren
04:48 h 21.09 km/h
Max:46.93 km/h
HR:148/166 80/ 89%
Temp:15.0, w górę:975 m

Michałki - Giga

Sobota, 15 września 2012 · dodano: 16.09.2012 | Komentarze 6

Kolejny maraton w tym roku, czyli Michałki w Wieleniu. Najstarszy maraton w Wielkopolsce. W przyszłym roku będą świętować 10 lat.

Na miejsce dojeżdżam z Jackiem i Zbyszkiem. W aucie atmosfera kiepska, że za długi sezon, za wczesne wstawanie i za dużo zajętych weekendów. Nie jest dobrze, jak tu się ścigać ;-)

Formalności załatwiamy bardzo szybko mijając w międzyczasie wielu znajomych (także tych z Challenge'a :) ). Przed 10 ustawiam się na starcie, raczej w drugiej części stawki. Punktualnie ruszamy, ale raczej spokojnie. Nawet na dojazdówce asfaltowej tempo nie przekracza 32 km/h. Po wjechaniu do lasu stawka właściwie się rozciąga. Mi jedzie się słabo, bardzo słabo. Tracę sporo pozycji, bo jadę wolno - mięśnie bolą, a tętno niskie. Chyba wychodzi brak rozgrzewki. Mija mnie między innymi Jacek z sympatycznym pozdrowieniem. Na pierwszym podjeździe trochę odżywam - jadę lewą stroną, na której jest mniej piachu i wyprzedzam sporą grupkę. Druga stromizna już nie jest do wjechania, więc wprowadzam jak wszyscy. Przy jednym z zakrętów zauważam, że dogonił mnie Zbychu. Po chwili słyszę za sobą głośne "uwaga". Nie wiem o co chodzi, bo jest tam niewinny zakręt (jak się później okazało, Zbychu zaliczył tam glebę). Mija kilka kolejnych minut i Zbychu mnie wyprzedza - nie mam siły gonić.

Dojeżdżam w końcu do rozjazdu mega-giga. Chyba nie jestem zupełnie z tyłu, bo widzę kilku skręcających jak ja. W jednym miejscu gubię trasę, ale dosłownie na kilkanaście sekund. Zaczyna mi się lepiej jechać. Na jednym zakręcie słyszę, że jestem na 49 pozycji, nie wiem czy dobrze, bo nie znam liczby startujących. W pewnym momencie zjeżdżam się z jednym gościem z M3 i zaczynamy razem pracować. Tempo wyraźnie rośnie i łykamy kolejnych zawodników. W końcu dochodzimy także Zbyszka i zapraszam do wspólnej jazdy. Do bagienka jedziemy we trzech, jedzie się na prawdę dobrze - raźniej i można się co jakiś czas za kimś schować. Przed bagnem, którego nie ma możliwości przejechać i trzeba prowadzić, wyciągam żela. Nie wiedząc, że będzie to taki techniczny odcinek jadę z tubką żela w zębach, jak jakiś debil ;-) Za bagienkiem lekki podjazd, obracam się i zostałem sam. Hm... gdzie moi towarzysze? Bez wielkiej napinki jadę dalej, ale nie widzę ich, dalej trzeba jechać samemu.

Koło 70 km dogania mnie koleś, który wygląda jak z M2 (jednak był z M3). Staram się mu odjechać, ale jest bufet i zatrzymuję się, on robi tak samo. Za chwilę zaczyna się podjazd po bruku, jadę mocno, ale on jednak trochę szybciej i jest przede mną. Kolejne kilometry staram się go trzymać. Kończy się to tym, że gubimy trasę - nie skręciliśmy w prawo i nadłożyliśmy z 1,5 km. W końcu dojeżdżamy do zerwanego mostka. Próbuję przez niego przejść, ale idzie dość ciężko. Decydujemy się przejść w kolejności człowiek-rower-rower-człowiek. Jesteśmy po drugiej stronie rzeczki, rywal stwierdza, że idzie w krzaczki, to ja jadę w kierunku mety :-)

Ostatnie kilometry ciągle mocno, ale nie dzieje się już zbyt wiele. Mijam tylko jednego kolarza, który zerwał hak przerzutki. Końcowy przejazd przez kartoflisko (w mżawce) i meta.

Maraton Michałki - meta © Marc


Udało się zmieścić w 5 godzinach - plan zrealizowany.
Oficjalny czas 4:56:11 (36/58 open, 10/11 M2). Współczynnik do najlepszego 0.81 - przyzwoicie jak na Giga. Pozycja wśród chłopaków z teamu, zgodnie z przewidywaniami Rodmana. Na Wojtka, który był najwyżej nikt nie stawiał, ale ja tak po cichu na niego liczyłem po tym co wyprawiał w Sudetach :-)

Na prawdę fajny maraton, można się zmęczyć, ale trasa jest bardzo urozmaicona. Szkoda, że początek tak słabo wyszedł, bo może by się udało Marcina dogonić.


46.00 km 0.00 km teren
02:05 h 22.08 km/h
Max:0.00 km/h
HR://%
Temp:, w górę: m

Praca

Środa, 12 września 2012 · dodano: 14.09.2012 | Komentarze 0

Kolejne 3 dni dojazdów do pracy.
Kategoria Do pracy


55.56 km 40.00 km teren
02:20 h 23.81 km/h
Max:44.96 km/h
HR:130/162 70/ 87%
Temp:25.0, w górę:220 m

Pogoń za kierownikiem

Wtorek, 11 września 2012 · dodano: 12.09.2012 | Komentarze 1

Na wyjazd w teren umówiłem się z przełożonym, po jego trasie treningowej, czyli do Biedruska szlakiem nadwarciańskim. Po 10 minutach od domu musiałem zawrócić, bo zapomniałem lampek :-)

Spotykamy się w okolicach Wilczego Młyna, po czym ruszamy w kierunku Warty takim mocno zarośniętym nasypem. Jedzie się ciężko, Łukasz mocno ciśnie i w pewnym momencie krzaki wyrywają mi kierownicę z ręki. Ląduję na pechowe lewe kolano i widzę krew. Na szczęście nie ma wielkiego bólu i po chwili mogę jechać.

Dalej, nadal mocno, kręcimy wijącą się ścieżką nad Wartą. Dojeżdżamy na oznakowany szlak, tutaj trochę łatwiej, ale nie zwalniamy specjalnie. Na ostrych zakrętach muszę mocno dokręcać, bo kierownik doskonale zna trasę i wchodzi w zakręty po mistrzowsku :-)

Dojeżdżamy do Biedruska i zawracamy. Żeby nie powtarzać trasy odbijamy trochę w prawo i przez spore wzniesienie na którym to ja jestem górą dojeżdżamy do asfaltu prowadzącego do zabudowań wojskowych. Później już trochę spokojniej trafiamy na Naramowicką przez dziwnie pustą część nowobudowanego osiedla.

Na Garbarach odpalam lumeny i wracam do domu. Fajny wypadzik.