Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Marc z miasteczka Poznań. Mam przejechane 42372.65 kilometrów w tym 12561.57 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 21.07 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Marc.bikestats.pl

Archiwum bloga

81.06 km 78.00 km teren
06:02 h 13.44 km/h
Max:47.34 km/h
HR:144/169 77/ 91%
Temp:, w górę:2400 m

MTB Marathon Wałbrzych

Sobota, 7 września 2013 · dodano: 09.09.2013 | Komentarze 3

Na kolejny wyjazd w góry wyruszamy w piątek z Mariuszem i Jackiem. Jedziemy do szkoły w Ściegnach, bo tam jest nasz ulubiony nocleg. Dojazd idzie zdecydowanie nie po naszej myśli - spora ilość wahadeł ze światłami przedłuża naszą drogę do prawie pięciu godzin. Po dojeździe zjadamy kolację, wymieniam tylną oponę i idziemy spać.

Pobudka jest może wczesna, ale za to miła, bo pogoda dobra do ścigania - sporo słońca, ale nieupalnie (jak się okaże, jednak trochę zbyt ciepło momentami). Przez Kamienną Górę dojeżdżamy do Wałbrzycha, gdzie na start trafiamy bezbłędnie. Kupuję żele, oglądamy basen w nowoczesnym ośrodku, przy którym startujemy i ruszamy o 10.30 (z mojego sektora "aż" 8 osób).

Początkowo chwilę po asfalcie, ale szybko w terenie wjeżdżamy na Chełmiec. Miejscami płynące błoto, ale z lewej strony można jechać, bo jest sucho. Utrzymuję tempo Wiolety Piątek, która przeważnie jeździ w podobnym tempie do mojego (np. na MTB Challenge z 2012 traciłem do niej kilkanaście minut na etapie). Pozycja w stawce giga kontrolowana przeze mnie, byle nie być ostatnim ;) Na jednej ze stromych ścianek trochę tracę, ale na mniej stromych odcinkach zyskuję. Po chwili zaczyna się zjazd i zauważam, że mostek mam zbyt lekko przykręcony, a kierownica nie jest ustawiona idealnie na wprost. Ręczne jej naprostowanie nie pomaga - chwila zjazdu i wraca do lekkiego przesunięcia. Ze stresem i dość wolno zjeżdżam na dół, by dopytywać o klucze (mam 2 imbusy, ale niestety niepasujące). Dopiero piąta osoba z kolei pożycza mi swój komplet (marki BMW, nota bene). Na całej akcji mogłem stracić z 10-15 minut i ląduje już w całkowitym ogonie giga w grupce 3-4 osobowej.

Trasa biegnie w okolice Boguszowa-Gorce wijąc się cały czas jak jakieś XC. Bardzo to męczące i nie mogę złapać swojego rytmu. Gubię też na chwilę bidon i zatrzymuję się by go zabrać. Człowiek trochę w terenie nie jeździł i zapomniał podstawowych skilli ;)

Z grupki urywam się bez większych problemów (czytaj: 3 obroty korbą, które dają pół dnia przewagi). Co z tego skoro jedzie mi się bardzo słabo. Nie mogę wejść na wyższe tętno, samopoczucie kiepskie i niska motywacja. Przez chwilę widzę jeszcze Wioletę z Gomoli, ale w końcu i gubię jej koło. Na domiar złego za Trójgarbem zaczyna się wyprzedzanie przez megowców - nawet nie myślę, aby wsiadać im na koło. Tak mijają kolejne kilometry, sporo na zjazdach szutrowych, które mi średnio leżą - są niebezpieczne, szczególnie gdy co chwilę trzeba spoglądać do tyłu, by sprawdzić czy ktoś nie wyprzedza. Drugi ciekawy zjazd pojawia się dopiero na 38-ym kilometrze. Udaje się go zaliczyć w całości, ale nie bez adrenaliny, bo jego środek był konkretnie wymyty i pokryty sporą ilością luźnych kamieni. Końcówkę pętli jadę trochę lepiej, bo jest nią długi podjazd bez wielkiego przewyższenia.

Zaczyna się rzeźbienie w zupełnej samotności na powtórzonym fragmencie trasy. Gigowców nie widziałem od dawna, ale zaczynam mijać megowców. Na jednej ze ścianek wjeżdżam dość uparcie, by na górze trochę pocierpieć przez zbliżające się skurcze w prawym udzie. Odezwało się to co zwykle w górach - noga, którą mam z tyłu zgiętą w trakcie zjazdów, jest zbyt skurczona i brakuje w niej siły na strome ścianki. Powtórzony techniczny zjazd tym razem z podpórką, bo wybieram niepotrzebnie prawą stronę, która nie jest do zjechania.

Powrót do Wałbrzycha bez większych przygód poza co raz gorszym samopoczuciem, braku chęci na picie (szczególnie słodkie) i dalej trwającym zgonie. Jazda po nasypie kolejowym już zupełnie bezmyślnie, byle tylko do mety.

Kończę ściganie po czasie 6:02 z myślami, jak to kiepski mam wynik. Utwierdza mnie w tym Mariusz, który już od godzinki wyleguje się w cieniu. Również Jacek sporo na mnie czeka, ale humor ma gorszy, bo musiał dętkę zmieniać. Co by dzień zbyt ładnie się nie skończył brakuje dla nas sosu i jemy paskudny makaron z białym serem. Zaczynam analizować wyniki i okazuje się, że nie pojechałem gorzej niż zwykle (patrząc na stratę do pierwszego). Szkoda, że miałem tak kiepski dzień, bo szansa na lepszy wynik była.

Niestety przyjemności z jazdy tego dnia zupełnie nie
miałem. Giga w górach, bez bardzo dobrego przygotowania i sporej ilości jazdy w wymagającym terenie, to ciężki temat i trudny test własnej odporności. Może to też kwestia długiego sezonu, w którym ukończyłem dwie etapówki. Teraz już tylko Michałki i Wolsztyn, a po nich jazda na rowerze dla czystej przyjemności :)



Komentarze
Maks
| 13:48 poniedziałek, 9 września 2013 | linkuj Obwity rok jeśli chodzi o maratony ;)
MaciejBrace
| 13:36 poniedziałek, 9 września 2013 | linkuj Nie masz co się martwić i tak niezły wyniki.
k4r3l
| 13:27 poniedziałek, 9 września 2013 | linkuj Po tak wymagającym sezonie każdemu się może przytrafić chwila słabości. Grunt to zakończyć sezon jakimś epickim ścigiem z dobrym wynikiem i w jednym kawałku :)
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!