Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Marc z miasteczka Poznań. Mam przejechane 42372.65 kilometrów w tym 12561.57 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 21.07 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Marc.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Maj, 2013

Dystans całkowity:1015.88 km (w terenie 537.00 km; 52.86%)
Czas w ruchu:58:11
Średnia prędkość:17.46 km/h
Maksymalna prędkość:59.94 km/h
Suma podjazdów:14140 m
Maks. tętno maksymalne:169 (91 %)
Maks. tętno średnie:148 (80 %)
Suma kalorii:970 kcal
Liczba aktywności:16
Średnio na aktywność:63.49 km i 3h 38m
Więcej statystyk
89.93 km 60.00 km teren
06:57 h 12.94 km/h
Max:59.94 km/h
HR://%
Temp:15.0, w górę:2500 m

MTB Trophy - II

Piątek, 31 maja 2013 · dodano: 05.06.2013 | Komentarze 6

Drugi dzień zaczyna się wczesną pobudką około godziny szóstej i szybkim spojrzeniem za okno. Nie ma tragedii, ale w nocy znowu padało, więc trasy nie miały żadnych szans przeschnąć. Widać jednak, że się przejaśnia i będzie trochę cieplej niż pierwszego dnia.

Po zjedzeniu obfitego śniadania (naleśniki rulez!) dojeżdżamy z Klosiem na start. Wszystkie etapy (poza pierwszym) zaczynają się o godzinie 9, więc dość wcześnie w porównaniu do tradycyjnych maratonów. Tego dnia do przejechania jest konkretny dystans, dlatego początkowe asfalty spotykają się z miłą reakcją z mojej strony. Płasko jest właściwie tylko przez chwilę, bo zaraz wjeżdżamy w bardzo górzystą część Istebnej, a właściwie do Koniakowa. Tam zaliczamy też zjazd, oczywiście już w konkretnym błocie. Kilka pozycji zyskuję, ale nie ma swobody zjazdu, bo tłok jest spory.

Przez Milówkę przejeżdżamy asfaltami, na których gadam z Czystą Mambą (tfu, Czarną Mambą). Ona jedzie trasą jak my, ale pierwszy podjazd sobie odpuściła i jej rower jeszcze nie widział błota tego dnia. Po dłuższej chwili, za bufetem zaczyna się długi podjazd na Rysiankę (1275 m. n.p.m.). Jedzie mi się dobrze, pomimo co raz większego błota. W najcięższych miejscach widzę, że ludzie mają olbrzymie problemy z zalepiającymi się kołami, ale moje Continental Mountain King radzą sobie dobrze. Rama też ma sporo miejsca na wyrzucanie błota, więc koła się nie blokują. Na tej wysokości robi się zimno, nawet przy mocnym kręceniu.

Po drodze zgadujemy się z Karelem, znajomym Jacka. Trochę zlatuje nam na pogaduchach. Fajnie spotkać kolejną osobę z bikestatsa :-)

Za Rysianką zaczyna się bardzo trudny singiel trawersujący górę z olbrzymią ilością korzeni - tutaj nikt nie jedzie. Chyba nawet w suchych warunkach ten fragment byłby nie do przejechania. Kawałek dalej droga odbija w dół, ale bardzo stromo i przez fragment na którym zalega mnóstwo gałęzi oraz kamieni. Na rower wsiadam po chwili, gdzie wydaje się łatwiej. Niestety tak nie jest i po przejechaniu kilkuset metrów nie utrzymuję kierownicy na większym głazie i lecę przez kierownicę. Ląduje z 2-3 metry niżej, na stoku. Szybka analiza, czy wszystko na miejscu i na szczęście nic sobie nie zrobiłem, boli mnie tylko prawe udo, prawie w tym samym miejscu co w maju. Inni zawodnicy rzucają hasło, aby nie szaleć, bo to dopiero drugi dzień :-) Schodzę więc kolejny fragment prowadząc rower, ale po chwili znowu jadę, bo robi się trochę łatwiej. Zauważam, że podczas upadku zgubiłem bidon. Drugi na szczęście jeszcze nie jest pusty, więc to nie jest duży problem.

Końcówka etapu to jeszcze jeden podjazd, ale już nie tak poważny. Jedynie co mnie trochę ogranicza to boląca noga. Mijam po drodze Ewę Rebane, która urwała pedał. Naturalnie Crank Brothers - one kompletnie nie nadają się na takie ciężkie trasy. Na metę dojeżdżam po 7 godzinach, czyli sporo dłużej niż poprzedniego dnia, ale pozycja minimalnie lepsza.

Wieczorem stawiam sobie za zadanie, aby na tym wyścigu powalczyć o pierwszą połowę stawki. Czuję, że się rozkręcam i podobnie jak na Sudety Challenge dwa ostatnie etapy pojadę mocniej. Przeciwnicy powinni już być trochę zmęczeni, więc szansa na to jest spora :-)

Chwilę po starcie © Autor nieznany


Na trasie © Bartek Sufin



69.95 km 55.00 km teren
05:02 h 13.90 km/h
Max:59.36 km/h
HR:144/169 77/ 91%
Temp:15.0, w górę:2250 m

MTB Trophy - I

Czwartek, 30 maja 2013 · dodano: 04.06.2013 | Komentarze 6

Na MTB Trophy dojeżdżam wraz z Mariuszem. Dla nas obu jest to drugi start na tej etapówce, ale przyjeżdżamy z innymi celami. Klosiu, by walczyć o dobrą pozycję, ja raczej by przetrwać i ukończyć. Pamiętam jak było ciężko 3 lata temu, więc nie chcę się oszukiwać, że mam szansę na dobrą lokatę. Również prognozy pogody mówią, że będzie ciężko.

Pierwszy etap ma być właściwie rozgrzewką. Jednak trudno tak nazwać prawie 70 km po górach z przewyższeniem ponad 2200 metrów. Dlatego obieram prosty plan - jechać mocno, ale uniknąć problemów ze sprzętem i kryzysów. Nawet jak pojadę za słabo będą jeszcze 3 dni, aby się wykazać.

Etap zaczynamy o godzinie 10 w sporej grupie około 440 osób. Ciekawe doświadczenie, ponieważ taki tłok pamiętam z górskich dystansów mega. Na giga lub na zeszłorocznym Sudety Challenge, startuje mniej więcej połowa z tej grupy. Dlatego od początku jest gęsto, nie można mówić o tłoku, ale praktycznie nie ma takich momentów, aby ktoś nie był z tyłu lub przodu.

Na początek do zaliczenia jest Wielki Stożek - początkowo asfaltem, później szutrami, a pod koniec w błocie. Po drodze mija mnie między innymi Wojtek Wiktor. Na zjazdach niespodziewanie sporo osób mnie blokuje, widać, że większość osób jedzie asekuracyjnie, aby nie zakończyć etapówki po godzinie jazdy (jest to w pełni zrozumiałe).

Na pierwszym bufecie zupełny tłok. Udaje się coś zjeść i uzupełnić bidony, by dalej ruszyć trawersując Wielką Czantorię. Tego odcinka nie pamiętam zbyt dobrze, ale ostatecznie dostajemy się do Czech, gdzie częściowo stromymi asfaltami dojeżdżamy w błotniste pasmo gór, przez które przejeżdżamy bardzo mokrymi singlami. Nie łapie mnie tam może kryzys, ale psychicznie jedzie mi się kiepsko, bo wokół gęsta mgła. Taka pogoda źle na mnie wpływa. Z ciekawszych miejsc pamiętam graniczny szlak szerokości metra ograniczony z obu stron płotami (jeden polski, drugi czeski) :-)

Za trzecim bufetem podjeżdżamy na Wielki Stożek od drugiej strony. Za nim zostaje już tylko kilka kilometrów asfaltów, ale nie mam zbytnio z czego jechać. Niby zmęczony bardzo nie jestem, ale zupełnie nie czuć mocy. Tracę więc jeszcze kilka pozycji i w końcu dojeżdżam do mety jako 250-ty. Myślę sobie, że całkiem przyzwoicie. Do Mariusza tracę trochę ponad 30 minut, więc nie jest to przepaść.

Na mecie szybko robi się zimno, ale trzeba swoje odczekać przy myjce. Wieczorem nie ma już sił na nic oprócz wielkiej kolacji w szkole. Czy następnego dnia pogoda będzie łaskawsza?

Przed startem jeszcze zadowolony i czysty © Bartek Sufin


Rower było gdzie ubrudzić © Bartek Sufin


Zmartwiony Grzegorz Golonko, czy przestanie wreszcie padać? © Bartek Sufin


Szukam siebie w okolicach 30 open, wtf? © Bartek Sufin



23.00 km 0.00 km teren
01:05 h 21.23 km/h
Max:0.00 km/h
HR://%
Temp:, w górę: m

Praca

Poniedziałek, 27 maja 2013 · dodano: 05.06.2013 | Komentarze 0

2 dojazdy do pracy, więcej nie było, bo pojechałem do Istebnej :)
Kategoria Do pracy


50.37 km 37.00 km teren
02:15 h 22.39 km/h
Max:45.40 km/h
HR:133/161 71/ 87%
Temp:13.0, w górę:340 m

Trening z Josipem

Środa, 22 maja 2013 · dodano: 22.05.2013 | Komentarze 0

Planowaliśmy jazdę na szosie w większej grupie (4 osoby), ale pogoda pokrzyżowała plany i już myślałem, że dzisiaj nie pokręcę. A tu nagle, chwilę przed 18, dzwoni Josip i że zaraz będzie pod blokiem, bo jedziemy w teren. Nie dałem rady odmówić ;-)

Przejechaliśmy trochę nadwarciańskiego, później w góry puszczykowskie, singlem pojnikowym, dwie rundki wokół Jarosławieckiego i przez Szreniawę i Łęczycę wróciliśmy do Poznania.

Błotka trochę było, ale bez tragedii. Tempo dość mocne, czyli takie jak chciałem. Bardzo fajnie się dzisiaj jechało. Szkoda tylko, że... zmarzły mi palce u stóp. Ale dziwny maj.
Kategoria 21 - 50 km


84.00 km 0.00 km teren
03:50 h 21.91 km/h
Max:0.00 km/h
HR://%
Temp:, w górę: m

Praca

Poniedziałek, 20 maja 2013 · dodano: 26.05.2013 | Komentarze 0

Dojazdy przez cały tydzień. Byłby jeszcze jeden dojazd w sobotę, ale się konkretnie rozpadało.
Kategoria Do pracy


80.19 km 78.00 km teren
05:50 h 13.75 km/h
Max:52.97 km/h
HR:146/167 78/ 90%
Temp:23.0, w górę:2590 m

MTB Marathon Złoty Stok

Niedziela, 19 maja 2013 · dodano: 20.05.2013 | Komentarze 9

Po sobotniej rozgrzewce przyszedł czas na pierwszy konkret sezonu, czyli górskie giga w Złotym Stoku u Grzegorza Golonki. Frekwencja teamowa dopisała, ale i tak się dziwię, że mniej więcej drugie tyle osób zrezygnowało z górskiego ścigania, w miejscowości położonej tak blisko jak się tylko da (wszystkie pozostałe górskie maratony są dalej od nas). Ale przynajmniej nazbieraliśmy trochę punktów u Kaczmarka i nadal walczymy w generalce o dobrą pozycję.

Z Kozielna do ZS dojeżdżamy autem, rozpakowujemy się, robimy krótką rozgrzewkę, by po chwili przywitać się z resztą znajomych (Biniu, Marcin i Jacek). Wszyscy jadą giga - jest fajnie :) Wcześniej pojawia się także Duda, który jedzie mega, podobnie jak Maciej. Udaje mi się także zamienić kilka słów z Tomkiem i jego _mocniejszym_ kolegą Glonem.

Do III sektora wchodzę samotnie (reszta ląduje w II), by spotkać w nim Adama, z którym jechałem większość dystansu w Murowanej Goślinie. Chwilę gadamy, okazuje się, że wkrótce spotkamy się na MTB Trophy, a Adam jeszcze wspomina, jak fajnie było na Transcarpatii. Rozmowę przerywa odliczanie i start :)

Jak to zwykle bywa na początku tracę sporo pozycji, ale mi się nigdzie nie śpieszy, szczególnie na pierwszym, długim podjeździe. Jedzie mi się na nim dobrze, kilka pozycji też zyskuję, ale zauważam swoje dobre samopoczucie. Pilnuję pulsu. Po około 7 kilometrach jest mały zjazd na którym mijam Marcina i Binia - łatają oponę. Spory pech, by już na pierwszym zjeździe mieć kłopoty.

Na szczyt wjeżdżam spokojnie, by trochę uspokoić tętno przed stromą ścianką. Nie ma to tamto, zaprę się i zjadę, mówię sobie. Słowa zamieniam w czyn i ładnie pomykam w dół, także na dwóch półkach kamiennych. Ale po chwili słyszę żeński głos "Szyyyybciej!". Co proszę? Puszczam lekko klamki i końcówkę zjazdu przejeżdżam jeszcze lepiej :-) Po chwili dogania mnie owa niewiasta, którą okazuje się Ewa Karchniwy z teamu SCS Osoz. Uprzejmie przeprasza, że na mnie nakrzyczała ;-)

Wjeżdżam na pętlę giga, która początkowo strasznie mi się dłuży. Pierwsze dwa podjazdy to szutrowe ścieżki niczym w okolicy Międzygórza. Trzeci i czwarty są znacznie trudniejsze - trzeba się wysilić, by wjechać po stromych leśnych ścieżkach. Ale za nimi czekają też ciekawsze zjazdy. Pomimo zjedzenia 2 żeli czuję, że słabnę i dopada mnie lekki kryzys. W ten sposób w wolniejszym tempie zaliczam dwa ostatnie podjazdy pętli giga (jeden bardzo ciężki, wewnątrz stromego wąwozu).

Po połączeniu się z trasą mega i rozpoznaniu znanych mi fragmentów, odżywam. Zjazd do Orłowca idzie mi bardzo dobrze, tylko w jednym miejscu nie wiem jak przejechać (przez strumień) i schodzę z roweru. Ręce bolą, ale dojeżdżam na dół i regeneruję się na bufecie. Rozpoczynam asfaltowy i później szutrowy podjazd, gdzie jedzie mi się już bardzo dobrze i zyskuję kilka pozycji. Na zjeździe bez szaleństw, bo łatwo wylecieć na takiej nawierzchni.

Podjazd na Borówkową zaczyna się wyżej niż zwykle (nie było zjazdu do Lutyni). Trochę to podbudowuje człowieka i jadę mocniej :) Tutaj już znacznie więcej spacerujących ludzi, więc trzeba uważać i czasami poczekać na przepuszczenie. Udaje się wjechać z jedną podpórką, uspokoić tętno i rozpocząć chyba najcięższy zjazd maratonu. Znowu postanawiam jechać bez oporu, na maksimum. Dzięki temu przejeżdżam cały zjazd w siodle, pierwszy raz w życiu :) (a chyba było już kilkanaście prób) Ręce odpadają, ale co tam, radość jest. Z resztą już tylko jeden podjazd od mety.

Na bufecie piję trochę wody (na słodkie napoje już nie mogę patrzeć) i ruszam. Okazuje się, że w prawej czwórce łapie mnie konkretny skurcz - wszystko przez ugięcie tej nogi podczas zjazdu. Trochę z tym walczę, ale praktycznie nie mogę jechać, więc prowadzę najszybciej jak mogę. Kilka pozycji tracę, ale nie jest źle bo sporo osób tutaj idzie. W końcu udaje się dojechać (dojść) na szczyt i rozpocząć zjazd poznany poprzedniego dnia. Po kilku dłuższych minutach mijam metę, co tu mówić, zadowolony :-)

Czas: 05:40:30.9

Do Klosia tracę prawie godzinę - szok!
Do JP - 38 minut, w normie ;-)
Do Jacka - 16 minut, nie ma takiej przepaści jak w zeszłym sezonie.
Przed Marcinem - 25 minut, gdyby nie naprawa pewno by to inaczej wyglądało.
Przed Maciejem - 38 minut.

Fajny maraton, super pogoda i niezły występ. Dystans prawie dwa razy dłuższy w porównaniu do zeszłego roku, a średnia prędkość tylko około 0,5 km/h niższa. Jest dobrze i może jakoś przeżyję te 4 ciężkie etapy wokół Istebnej.

Na trasie © Bartek Sufin


Na trasie © Bikelife



19.79 km 19.00 km teren
01:28 h 13.49 km/h
Max:49.08 km/h
HR:135/165 72/ 89%
Temp:, w górę:590 m

Pokaz łydy

Sobota, 18 maja 2013 · dodano: 20.05.2013 | Komentarze 8

Przed maratonem w Złotym Stoku należało lekko rozkręcić nogi. Pod biuro zawodów podjeżdżamy autem, ściągamy rowery z dachu i udajemy się na trasę mini. Maciej chwilę za nami, ale później samotnie wraca do Kozielna.

Tempo spokojne, rozkoszujemy się ładnymi widokami i super pogodą. Widoczność obłędna, dawno nie pamiętam abym tyle widział w jednym "ujęciu" :)

Pod koniec podjazdu na Jawornik JP pstryka fotki, trzeba było się zaprezentować:

Prezentacja łydki (WTF?!) © JPbike


Wygląda to co najmniej dziwnie ;-)

Na dół zjeżdżamy po stromej ściance niedaleko punktu widokowego (do tej pory nie udało się tam zjechać bez podpórki). Trzymając się tempa i śladu Jacka zjeżdżam to bez większych problemów. Również późniejsza przecinka w lesie nie stanowi problemu. Bardzo mnie to podbudowuje, bo widzę, że technika poszybowała w górę :-) Z resztą nie tylko u mnie: Mariusz też już nie odstaje nie zjazdach.

Na dole robimy podmiankę z Klosiem, by dać do oceny moją nową szerszą kierownicę, niby teraz jest dużo stabilniej :-) Co tam - sam też czuję, że rower się łatwiej prowadzi.

Testy dużych kół i mojej nowej kierownicy © JPbike


Humory przed startem dopisują :)


52.15 km 0.00 km teren
01:40 h 31.29 km/h
Max:48.62 km/h
HR:137/169 74/ 91%
Temp:17.0, w górę:180 m

Wtorkowy ogień

Wtorek, 14 maja 2013 · dodano: 14.05.2013 | Komentarze 5

Wyjazd zaczął się od przygody. Zjeżdżając na dół ul. Wspólną z zamiarem skręcenia w lewo w drogę rowerową zauważam starszego gościa na góralu, który dokładnie w tym momencie odwraca się w drugim kierunku, by sprawdzić czy nie nadjeżdża auto i mam pewność, że mnie nie widzi. Reakcje na szosówce są mocno opóźnione, więc po chwili leżę na ziemi po czołowym zderzeniu. Kolesiowi tryska krew z nosa jak z fontanny, bo uderzył nim konkretnie w moją kość policzkową. Ja czuję trochę pośladek, bo na niego upadłem. Po chwili zbieram się i jadę na umówione miejsce.

Tam już czekają Josip i Kuba. We trójkę ruszamy na wschodnią pętlę z mocnymi szarpnięciami, szczególnie na każdym przewyższeniu. Trochę zostaję w kilku miejscach, ale nie jest fatalnie. Po prostu takie skoki to nie moja brożka :-) W Żernikach spotykamy Rodmana i we czterech wracamy do Poznania.

Fajny i mocny wypad, przyda się przed Złotym Stokiem :)


59.00 km 0.00 km teren
02:55 h 20.23 km/h
Max:0.00 km/h
HR://%
Temp:, w górę: m

Praca

Poniedziałek, 13 maja 2013 · dodano: 17.05.2013 | Komentarze 0

Dojazdy przez cały tydzień. Pod koniec tygodnia ostry wiatr, dobrze że nie było w planach żadnej jazdy na szosie, bo byłoby to trochę niebezpieczne.
Kategoria Do pracy


64.89 km 48.00 km teren
03:02 h 21.39 km/h
Max:39.88 km/h
HR://%
Temp:17.0, w górę:380 m

WPN z Kubą

Sobota, 11 maja 2013 · dodano: 11.05.2013 | Komentarze 6

Początkowo umawialiśmy się na przejazd szosówkami, ale jednak wyszło, że pojechaliśmy w teren. Optowałem za tym ponieważ zmieniłem kierownicę i chciałem sprawdzić ustawienia.

Przed 11 ruszyliśmy w kierunku WPN-u. Na Łęgach było sporo błota i martwiłem się co spotka nas dalej. Na szczęście nie było źle. Nadwarciański raczej dość suchy, podobnie góry puszczykowskie, od których zaczęliśmy mocniejsze napieranie.

Chcieliśmy dojechać na sinusoidy JP, ale nie trafiliśmy. Znaleźliśmy kilka większych podjazdów i na nich się działo :-) Gleba trochę trzymała opony, więc nie było lekko.

W końcu dojechaliśmy nad Dymaczewskie i tamtejszy singiel na czarnym szlaku. Pierwszy raz jechałem tą trasą w kierunku na północ i wydaje się jeszcze lepsza niż kierunek na sinusoidy.

Później odwiedziliśmy jeszcze singiel nad Góreckim, minęliśmy sporą grupę na treningu MTB (z 10 osób) i znów nadwarciańskim wróciliśmy do Poznania.

Udany spontaniczny wypad :-) Szersza kierownica daje sporą stabilność i jestem bardzo zadowolony ze zmiany.

Nowa droga nad jezioro Góreckie © Marc