Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Marc z miasteczka Poznań. Mam przejechane 42372.65 kilometrów w tym 12561.57 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 21.07 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Marc.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

101 - 200 km

Dystans całkowity:4768.34 km (w terenie 1230.50 km; 25.81%)
Czas w ruchu:195:36
Średnia prędkość:24.38 km/h
Maksymalna prędkość:59.00 km/h
Suma podjazdów:27101 m
Maks. tętno maksymalne:178 (95 %)
Maks. tętno średnie:149 (80 %)
Liczba aktywności:40
Średnio na aktywność:119.21 km i 4h 53m
Więcej statystyk
108.00 km 0.00 km teren
03:21 h 32.24 km/h
Max:51.22 km/h
HR://%
Temp:15.0, w górę:240 m

Zgrupka Luboń

Sobota, 11 kwietnia 2015 · dodano: 11.04.2015 | Komentarze 1

W końcu udało się wybrać z Grupką Luboń. Wstawanie w sobotę, aby się wyrobić na 9-tą rano nie jest łatwe, ale jednak jazda na szosie w grupie jest tego warta.

Zebrało się około 18 osób, więc wszyscy ruszyli razem, ale szybko nastąpiła naturalna selekcja. Najwięcej osób pogubiło się na hopkach w Rogalinku, sam tam też dość konkretnie cierpiałem, szczególnie że wcześniej dałem zmianę ze średnią ~37. Dalej szło mocne tempo i za Kórnikiem ciężko było określić gdzie jest peleton. Ja trzymałem się w drugiej czwórce, ale nie mieliśmy szans dogonić czołówki, bo jednak jechaliśmy pod wiatr. Mniej więcej w takim gronie dojechaliśmy do Zaniemyśla i później do Śremu na przerwę.

Powrót zrobiliśmy główną szosą przez Kórnik. W takiej grupie jest całkiem bezpiecznie, bo zajmujemy cały pas, ale i tak wolałbym wybrać mniej ruchliwą drogę. Niektórym było szkoda kół na gorszych asfaltach ;) Przed Kórnikiem zostawiliśmy jednego gościa, bo mu pękła opona i musiał wracać wolniejszym tempem. Powrót do Poznania zgodnie z tradycją, czyli praktycznie samotnie, ale z zachowaniem niezłego tempa - nie odcięło mnie, jest git :)

Jestem bardzo zadowolony z tego wyjazdu, nie spodziewałem się, że utrzymam takie wysokie tempo. Świetna pogoda, mnóstwo mijanych kolarzy i jeśli dobrze kojarzę to widziałem nawet Maksa :-D

P.S. Wszyscy piszą o Stravie, to napiszę i ja. Na szosie to karty są praktycznie rozdane, nie ma szans na wysokie pozycje na segmentach ;)



104.00 km 0.00 km teren
03:24 h 30.59 km/h
Max:49.33 km/h
HR://%
Temp:5.0, w górę:300 m

Ustawka Luboń

Niedziela, 9 listopada 2014 · dodano: 09.11.2014 | Komentarze 5

Podobnie jak przed dwoma tygodniami ustawka szosowa na Rondzie Starołęka. Tym razem trochę więcej ludzi, bodajże z 19 chłopa.

Do Kórnika tempo spokojne, w sam raz na tą porę roku. Tam dołączają do nas lokalsi i robi się zamieszanie. Część chce szybciej, inni czekają na jadących na MTB i dzielimy się na 3, może 4 grupy. Jadę w jednej z przodu, ale jest trochę za mocno. Za Zaniemyślem tempo podchodzi pod dobre 40, bo jedziemy z wiatrem. Niestety nie utrzymuję się w pewnym momencie i jadę chwilę sam.

W Śremie robimy postój na stacji, aby trochę połączyć grupy, ale trochę za długo stoimy i robi się zimno. Rzucam więc hasło do jazdy, trzech panów kończy papierosa (!) i ruszamy w kierunku Manieczek. Tempo znowu dość mocne, ale z wiatrem, więc jedzie się miło.

Po skręcie na Mosinę niestety odpadam na dobre z jednym gościem (wiatr zmienił się na czołowy, a tempo wcale nie spadło). Więc w tej dwójce dojeżdżamy do Poznania już mocno zmęczeni.

Kawał fajnego treningu za mną. Gdyby nie ta zgrupka, to bym chyba się nie ruszył z domu. Pogoda zdecydowanie nie zachęcała do aktywności na dworze.



103.66 km 0.00 km teren
03:28 h 29.90 km/h
Max:52.23 km/h
HR://%
Temp:2.0, w górę:300 m

Zgrupka Luboń

Sobota, 25 października 2014 · dodano: 25.10.2014 | Komentarze 0

Na Facebooku znalazłem ogłoszenie o ustawce szosowej, więc wsiadłem na Meridę po przerwie około 2-miesięcznej i stawiłem się na Rondzie Starołęka. Pojawiło się tam niecałe 20 osób i ruszyliśmy bo zaczęło się robić zimno.

Część ludzi nie pojechało w głównej grupie, ale nasza 15-tka dość spokojnym tempem przejechała Starołękę i tempo wzrosło za miastem. Nie było jednak bardzo wysokie, do momentu gdy nie musiałem wyjść na czoło. W Rogalinku skręciliśmy w lewo na Kórnik.

Przed samym miastem mieliśmy przerwę, bo ktoś złapał laczka. Na parkingu jeden koleś zahaczył o tylną część mojego koła i... rozwalił sobie jedną szprychę. Na szczęście mógł jechać, więc kręciliśmy do Zaniemyśla spoko drogą, bez większego ruchu (pierwszy raz tamtędy jechałem). Po skręceniu w prawo na Śrem zrobiło się przyjemnie, bo jechaliśmy po świetnym asfalcie.

Za Śremem tempo spadło, bo już nie było chętnych do prowadzenia peletonu. Na dodatek musieliśmy czekać na jednego gościa, który jechał na góralu. Ale i tak radził sobie świetnie. Za Mosiną grupa porwała się na dobre i musiałem odcinek pojechać dość mocno, żeby złapać pierwszą czwórkę. Z dość wysokim tempem wjechaliśmy do Poznania.

Zimno, ale mi się podobało. W grupie jedzie się fajnie, a tempo było odpowiednie jak na tą porę roku.


101.00 km 100.00 km teren
04:53 h 20.68 km/h
Max:56.27 km/h
HR://%
Temp:, w górę:900 m

Michałki 2014

Sobota, 20 września 2014 · dodano: 23.09.2014 | Komentarze 9

Na piąte Michałki (trzecie giga) dojeżdżam samotnie i bez problemu załatwiam formalności rozmawiając z Marcinem, Młodzikiem, a po chwili także z Asią. Mijam się z Klosiem w okolicach parkingu i po szybkich przygotowaniach jedziemy we dwójkę zrobić rozgrzewkę. Przejeżdżamy pierwsze odcinki trasy, robimy kilka sprintów i wsłuchujemy się w hałasujący rower Mariusza :) Po tych kilku kilometrach (6), które bardzo pomogły po tygodniu bez roweru, ustawiamy się w sektorze pełnym Pro Goggli.

Pogaduchy ze znajomymi przechodzą dość płynnie w start wyścigu i szybkie kilometry na asfalcie. Widzę jak mocno zaczął Josip, a także inni z teamu. Jedzie mi się wyjątkowo dobrze, pewno rozgrzewka zrobiła swoje. Po wjeździe w teren nadal jest okej i pomimo szarpanego tempa zyskuję pozycje tasując się z Młodzikiem i Wazą. Na jednym z piaszczystych podjazdów doganiam Mariusza i okazuje się, że wybieram prawidłową ścieżkę, co zapewnia mi udany wjazd. Dzięki temu odskakuje od kilku osób i robi się trochę mniej tłoczno. W mniejszych i większych grupkach dojeżdżam do rozjazdu giga, by skręcić na dłuższy dystans, co robi także kilku innych zawodników.

Początek w tłoku, czasami trzeba podprowadzić
Początek w tłoku, czasami trzeba podprowadzić © Marc

Mijają kolejne kilometry w grupce 5-osobowej, ale współpraca nie układa się zbyt dobrze i wszystko się rozpada. Zostaję sam z widokiem na jednego zawodnika w stroju Verge. Jadę tak go goniąc dobre 30-40 kilometrów. Gdy zbliżam się na wyciągnięcie ręki zatrzymuję się i wyciągam żela z plecaka, a ostatecznie go wyprzedzam po kilku minutach widząc, że już dość osłabł.

W okolicach 80-tego kilometr zaczynam czuć mięśnie nóg i zbliżające się skurcze, co powoduje że wyraźnie zwalniam. Dodatkowo chwyta mnie kolka, a nierówna nawierzchnia nie pomaga w tym by szybko puściła. Jedynie na bardziej równych odcinkach udaje mi się zachować przyzwoite tempo. Ostatni las przed wjazdem do Wielenia męczy mnie jak nigdy, a na dodatek na jego końcu tracę dwie pozycje (niestety - zero szans na złapanie koła). Nawet asfaltowy podjazd na wiadukt idzie mi ciężko i muszę zredukować bieg. Przed wjazdem na kartoflisko wyprzedza mnie Daria Kasztarynda i resztkami sił próbuję utrzymać jej tempo. Na stadion wjeżdżam chwilę po niej, ale nie mam za bardzo z czego przyspieszyć, aby się z nią zrównać. Po chwili słyszę głośny doping (na przemian "Marek, Marek" oraz "Daria, Daria"), co powoduje że obydwoje wyraźnie przyspieszamy i robimy efektowny sprint do mety. Pomimo przegranej pojedynek był bardzo emocjonujący :)

Z wyniku jestem lekko zadowolony. Czas 4:52 jest gorszy o pięc minut od zeszłorocznego, ale jednak w tym sezonie jeżdżę mniej, więc dobrze że strata nie była większa. Brak przerwy w tygodniu przed startem pewno by pozwolił na poprawienie się.
Podbudowujące jest to, że zmieściłem się na podium w teamie Pro Goggli. Reszta z różnych względów jechała krótsze dystanse. Wytrwałość popłaca :)

Na finiszu - aż się kurzy
Na finiszu - aż się kurzy © Marc


172.90 km 100.00 km teren
11:18 h 15.30 km/h
Max:52.45 km/h
HR://%
Temp:, w górę:2090 m

Izerska Wyrypa - Lubań

Sobota, 16 sierpnia 2014 · dodano: 22.08.2014 | Komentarze 7

Co jakiś czas fajnie jest wystartować w czymś innym, w wyścigu na orientację. Wybraliśmy się więc z Klosiem do Lubania na Izerską Wyrypę na trasę TR150, czyli 150 km po pagórkowatym terenie. Optymistyczne założenie to było znaleźć wszystkie punkty w 10 godzin, gorsze to jakieś 12 godzin. Trochę nam miny zrzedły, gdy organizator powiedział, że do tej pory (od 4 lat) nikt nie zszedł poniżej 10 godzin...

Na miejsce dojechaliśmy w piątek, a że było dość późno to znaleźliśmy sobie miejsce w szkole i poszliśmy spać. Noc minęła dość niespokojnie i wstaliśmy chwilę po 5. Ostatnie szykowanie i idziemy na odprawę. Po drodze słyszymy o deszczu, który zniszczył szlaki przez noc. Za chwilę woda uderza ponownie. Zostaje pięć minut do startu i niektórzy decydują się, że nie chcą zmoknąć i idą z rowerami przez szkołę. Z Klosiem nie wygłupiamy się (przecież i tak zmokniemy) i idziemy od razu na dwór, gdzie faktycznie leje dość solidnie. Co tam, mamy gamexy. Dojeżdżamy na drugą stronę budynku i... wyścig już ruszył. Chyba pierwszy raz spóźniłem się na start :) Nam to zupełnie nie przeszkadza i jedziemy po mapy. Tak, map nadal nam nie rozdano, bo trzeba do nich dojechać 5 kilometrów mając tylko niewielki skrawek mapki. Na szczęście przejazd jest oczywisty i po mokrej trawie, błocie i śliskich ścieżkach.

Pierwszy rzut oka na mapy
Pierwszy rzut oka na mapy © Marc

Chwila zastanowienia i mam ogólny wariant. Mariusz ma podobny, z małym udoskonaleniem na początku, więc szybko dochodzimy do porozumienia i jedziemy na północ (jak kilka innych osób). Początkowo asfaltem, pośród urokliwych miejscowości wypoczynkowych, by w końcu skręcić w las. A tam żywa masakra, mnóstwo błota i śliskiej trawy. Miejscami przewalone drzewa i strumienie (chyba powstały po nocy). Ubaw po pachy, na tyle że Mariusz ląduje na trawie gdy tylko dostrzega punkt :-D

Po 8-ce jedziemy na 6-kę. Dość trudnym szlakiem, ale widać że technicznie jesteśmy lepsi od innych. Punkt odpijamy razem z nowo poznanym Djk i Amigą. Oni jadą na wschodnią część trasy, my na zachodnią, gdzie odcinki są łatwiejsze (szutry). Nie sprawiają nam większych trudności te punkty, które leżą przy zachodniej granicy mapy (wpierw 2 i 1, potem 5, 9, 13 i 15). Tam robimy pierwszy postój na jedzenie, bo w nogach już mamy prawie 60 km.

Miejscowość Mikułowa zostaje przez nas objechana poza mapą. Dojeżdżamy w okolicę nowych asfaltów, by skręcić w kierunku lasu, gdzie ma się znajdować punkt 22. Niestety nic się nie zgadza z mapą i do lasu wjeżdżamy od niesprecyzowanej strony. W nim błądzimy dość konkretnie. Klosiu rzuca kurwami, co wywołuje kolejny opad deszczu :P Podejmujemy męską decyzję - jedziemy w kierunku krawędzi lasu, by się zorientować gdzie jesteśmy. Co okazuje się być strzałem w dziesiątkę. Odbijamy w kierunku punktu i po chwili go znajdujemy. Ten pierwszy duży błąd mógł nas kosztować co najmniej 40 minut.

Punkt 29 przychodzi z łatwością. Gorzej jest z 31-ką, która jest na granicy z Czechami. Trzeba się trochę powspinać, a mnie już zaczął brać kryzys. Na szczęście punkt znajdujemy szybko, podobnie jak kolejne dwa (30 i 27). Do 25-ki biegnie podjazd, taki trochę dłuższy niż na Dziewiczej. Nie trafiamy od razu na niego, ale błąd jest nieduży. Na szczycie korzystamy z bufetu i robimy popas. Tutaj spotykamy mnóstwo chodziarzy z trasy TP50, którzy w tym miejscu odbierają mapę odcinku specjalnego. Po chwili jedziemy już na wschód do punktu 26 (asfaltami, by unikać trudnego terenu). Niestety orientuję się, że z bufetu zapomniałem zabrać plecaka :( Krótka decyzja i Mariusz mówi, że to on pojedzie, bo ma więcej sił. Z przykrością się zgadzam, bo faktycznie jestem trochę na wyczerpaniu. Jadę więc powoli do punktu, gdzie znowu jest bufet. Tam ponownie zjadam sporo i odzyskuję siły. Mariusz przyjeżdża wyjątkowo szybko. Na miejscu gadamy chwilę z jedną dziewczyną, która dopytuje się nas skąd mamy na sobie tyle błota :) (sama nosiła białe getry, hehe)

19-kę znajdujemy łatwo, trudniej jest z 18-ką. Punkt jest na polanie, ale trzeba się przebić przez błoto niczym w Beskidach. Las przez który jedziemy jest wyjątkowo gliniasty, a mamy w nim jeszcze dwa punkty. 17-ka to wstrętny szczyt wzniesienia, a że jest ich w okolicy sporo, to błądzimy (nie tylko my). Przy punkcie 23 robimy trochę dodatkowego dystansu, ale przeczucie Klosia ratuje nas i nawracamy. Po chwili znajdujemy miejsce gdzie było sporo ludzi (wydeptana trawa) i zostawiamy rowery by zejść na dół do strumienia. Punkt odnajdujemy nad samą wodą, w bardzo urokliwym miejscu. Aż by się chciało spędzić tutaj więcej czasu :)

Do ostatniego punktu na zachodniej części mapy jedziemy wpierw asfaltami, a później polną drogą. Jak się okazuje 3 km po trudnym terenie robimy niepotrzebnie - źle skręciliśmy. Dodatkowo (gratisowo) dostajemy deszcz, a Mariuszowi włącza się marudzenie ;) ("gdy jesteś głodny, nie jesteś sobą")

Druga część wydaje się łatwiejsza, ale kręcić nadal trzeba. 24-ka przychodzi dość łatwo, bo znowu sugerujemy się śladami (tropiciele z nas nieźli). Jedziemy mocno na wschód, do krawędzi mapy po drodze zaliczając 20-kę. Przez pole skracamy sobie drogę i bez większych trudności odnajdujemy 21-kę w wyrobisku, albo innym kamieniołomie. Kolejne dwa są blisko siebie (16 i 12), a 11-ka to ruiny zamku. Znowu potwierdza się, że organizator wybrał ciekawe miejsca.

Kolejny kryzys (tym razem już poziom mega) osiągam przy 4-ce. Mariusz ratuje mnie słodzonym mlekiem w tubce, a zjadam go gdy idziemy przez wąwóz szukając punktu. Miejsce urokliwe, nie spodziewaliśmy się czegoś takiego na tych terenach.

Pozostaje nam do odnalezienia 4 punkty. 3-ka to budynek w miasteczku, przy którym jest bufet. Tutaj ja prowadzę, bo nieźle się czuję wyszukując odpowiednich uliczek. Problemem jest zachodzące słońce i brak lampek na wyposażeniu. Pozostaje nam około 60 minut na znalezienie trzech punktów. Gdyby uniknąć błędów to powinno się udać.

Z miasteczka wyjeżdżamy poprawnie... gorzej że nagle kończy się droga. Robimy małą nawrotkę i przebijamy się przez tory. Za nimi jest poszukiwana ścieżka, czyli wszystko pod kontrolą. 7-ka nie stwarza problemu, ale przy 10-tce musimy chwilę pochodzić, bo rów w którym ma być punkt jest długi. W końcu udaje się wyjechać na asfalt i zmierzać w kierunku ostatniego punktu. Nie wiem skąd, ale mam siły aby utrzymać koło Mariusza. Przy lekkiej szarudze skręcamy w teren i do lasu (już całkiem ciemnego), aby na jego końcu odnaleźć punkt. Chwila zwątpienia, bo trzeba było chodzić pomiędzy drzewami, gdy widoczność spadła do kilku metrów. Klosiu woła mnie do znalezionego punktu i można wracać na metę.

Do Lubania wjeżdżamy gdy jest już zupełnie ciemno. Po uliczkach znowu ja nas prowadzę i szkołę odnajdujemy bez problemów. Na metę wjeżdżamy po 21. Bardzo zmęczeni, ale wyjątkowo zadowoleni, bo było ciężko. Nasz wynik daje nam 17-18 miejsce na 46 startujących. Wszystkie punkty znalazło 20 osób, a najlepsi poradzili sobie w 11 godzin! 4 godziny w plecy to jednak już przepaść.

Imprezę zaliczam do udanych pomimo zmasakrowania roweru i fatalnej pogody. Ze względu na jeżdżenie ciągle po tych samych trasach doceniam takie dni jak ten, gdzie na rowerze poznaję tyle nowych miejsc. Dzięki Mariusz za wspólną jazdę :) W przyszłym roku też można zaliczyć jedną lub dwie takie imprezy.


104.75 km 0.00 km teren
03:31 h 29.79 km/h
Max:52.75 km/h
HR:137/169 74/ 91%
Temp:13.0, w górę:470 m

Dwie pętelki

Poniedziałek, 21 kwietnia 2014 · dodano: 21.04.2014 | Komentarze 4

Szybkie zgadanie się z Josipem i ustalone - jedziemy zrzucić kalorie na asfaltach. Na jazdę do Pniew z Jackiem się ostatecznie nie zdecydowałem, bo jednak trochę za dużo szos jak na rower MTB, no i ten wiatr w drodze powrotnej.

Ruszyliśmy żwawym tempem  na rundy Wierzonka - Wierzenica, gdzie ostatnio poprawili asfalt i można sobie kręcić. Zrobiliśmy jedno kółko i dalej pojechaliśmy przez Tuczno (fatalny asfalt) do Pobiedzisk. Stamtąd do Promna na drugą rundę przez Górę, która jest jednak znacznie bardziej wymagająca od tej pierwszej, ale niestety ma bardziej nierówną nawierzchnię.

Na jej końcu po mału zaczął nas wyprzedzać nie kto inny, a Paweł Bober (czyli zabójca Maksia na trasach Kaczmarka). Jechaliśmy żwawo, więc musiał się spiąć. Wsiedliśmy mu na koło, by sprawdzić jego nogę i z olbrzymim wysiłkiem przyspieszył. Po drugim szarpnięciu udało mu się uzyskać kilkumetrową przewagę, ale było widać, że to szczyt jego możliwości.... aha, jechał na MTB i tak na prawdę porobił nas jak chciał ;)

Po tym moralnym upadku miałem już wszystkiego dość i moje nogi ledwo kręciły, a Josip musiał trochę czekać na podjazdach. Wróciliśmy podobną trasą do Poznania, ale ja już ledwo-ledwo. Ale jednak wyszedł z tego spory dystansik - początkowo zakładaliśmy o 30 km mniej :)

Dzięki Wojtek za super wypad, było mocno i tego nam trzeba, by gonić takie gwiazdy wielkopolskiego MTB jak Bober :-D


115.31 km 0.00 km teren
04:23 h 26.31 km/h
Max:45.21 km/h
HR:133/158 71/ 85%
Temp:7.0, w górę:450 m

Lato w zimie

Sobota, 8 lutego 2014 · dodano: 08.02.2014 | Komentarze 3

Klosiu rzucił hasło, by zrobić 100-150, więc ja (pochopnie?) przytaknąłem i w ten sposób w sobotę trzeba było wstać po 8 i zebrać się na rower.

Ruszyliśmy z okolic Malty przez Garby do Tulec, chyba jeszcze nie jechałem tą szosą (w tej chwili remontowaną). Po spotkaniu z Rodmanem, który nie chciał brudzić swojej pro-szosy, ruszyliśmy w kierunku Pobiedzisk zaliczając po drodze Gowarzewo i Kostrzyn. Po 1,5 h jazdy wjechaliśmy na pętle wyścigu Pobiedziska Masters i... mnie odcięło. Zerowa moc i ledwo wjeżdżałem na tamtejsze chopki. Chłopacy wykazali się bardzo dużym zrozumieniem i uprzejmie jechali wolno motywując mnie do dalszego kręcenia. Dzięki temu dojechaliśmy do cukierni i tam się trochę napakowałem cukrami.

Dalej jechało się lepiej i zrobiliśmy odcinek specjalny wzdłuż nowej S5 i powróciliśmy starą piątką do Poznania.

Wyszedł z tego konkretny trening. Zdecydowanie takie długości to coś nowego dla mojego organizmu :)


108.95 km 0.00 km teren
03:37 h 30.12 km/h
Max:0.00 km/h
HR:140/174 75/ 94%
Temp:, w górę: m

Pętla dla śpiochów

Piątek, 16 sierpnia 2013 · dodano: 16.08.2013 | Komentarze 0

Kolejny spoko wyjazd z Josipem.
Dnia poprzedniego Maks i Marcin rzucili hasło, aby pojechać do Czarnkowa (łącznie około 190 km), ale człowiek chce się wyspać, więc z Wojtasem ruszyliśmy o 11 na południe (Mosina, Śrem). Wróciliśmy przez Kórnik.
Początek był dość ciężki, wiało konkretnie, więc jechaliśmy na dość częste zmiany. Josip trochę zmulony późnym śniadaniem wyrównał ze mną poziom ;) Na podjazdach (koło Góry jest kilka krótkich i stromych) jednak zostawałem lekko z tyłu. Za Śremem zrobiliśmy postój z nadzieją na powrót z wiatrem, nic mylnego, dalej było ciężko. Ostatnie 10 km już "na zgonie".
Wyszedł z tego konkretny trening, dzięki za wspólną jazdę.


126.84 km 0.00 km teren
04:16 h 29.73 km/h
Max:49.78 km/h
HR://%
Temp:18.0, w górę:500 m

Weekendowa setka

Sobota, 10 sierpnia 2013 · dodano: 10.08.2013 | Komentarze 1

Zrobiło się chłodniej, więc ochota na długie kręcenie była spora. Spotkaliśmy się z Klosiem i Josipem przy Malcie, by po dłuższym przywitaniu ruszyć w kierunku Antoninka. Tam miałem pierwszą okazję zobaczenia efektu długiego remontu. Dalej pojechaliśmy w stronę Biskupic, ale po drodze Mariusz musiał wymienić detkę. W swoim rowerze zobaczyłem, że muszę wymienić opony (skąd ta krew, to ja nie wiem).

Bąbel w oponie © Marc


Dalej poszło już bez problemów i dojechaliśmy do Promna gdzie Wojtas zawrócił do Poznania. Tym razem pożegnanie się przyciągnęło ;)
Gdy kręcilismy samotnie z Mariuszem poczułem spory głód, więc w Łubowie był postój przy sklepie. Dalej były Owieczki i sprawdzanie wody w jeziorze Lednickim (ale ciepła!).

Pod rybą © Marc


W Kiszkowie poczekaliśmy na Asię i Marcina, bo właśnie szli na rower. Część żeńska pokręciła w swoim kierunku, a my ponownie we trzech dość mocnym tempem w stronę szosy na Wągrowiec. Do Poznania wróciliśmy przez Murowaną i Biedrusko, tam już dość konkretnie czułem zmęczenie i kilka razy zostałem z tyłu. Miałem za to okazję rypnąć się nową maszyną Marcina - bardzo zrywna i fajna.

Udany wyjazd, ale czuję że forma lekko uciekła. Mam nadzieję na poprawę przed kampanią wrześniową.


127.27 km 70.00 km teren
06:02 h 21.09 km/h
Max:36.39 km/h
HR://%
Temp:25.0, w górę:310 m

Szaga - życiowe pierwsze pudło

Sobota, 20 lipca 2013 · dodano: 20.07.2013 | Komentarze 9

W zeszłym roku spróbowałem swoich sił w biegu na orientację, więc w tym padł pomysł, aby sprawdzić się w MTBO. Pomysł zamienił się w czyn, Mariusz z którym miałem startować, zakupił dla nas mapniki na kierownicę i w sobotę wczesnym rankiem dojechaliśmy do Zaniemyśla. Oprócz nas dwóch, pojawiły się jeszcze 3 znajome osoby: moja siostra Magda (trasa rowerowa 50) oraz Krzysztof z Pawłem (trasa piesza 25).

Przed startem © Marc


Dwie mapy, ale jak to? © -


Po załatwieniu formalności, Mariuszowym szybkim serwisie korby i odebraniu map ustawiliśmy się na starcie (nie, nie było sektorów startowych). I ruszyliśmy. Tempo początkowo nadałem ja, wyprzedziłem sporo maruderów po trawie i kawałek na północ od startu skręciliśmy w lewo w stronę pierwszego punktu. Za nami sporo osób, ale teren nagle zmienia się w błoto, bo ścieżka leży nad samym jeziorem. Mi to nie przeszkadza i przejeżdżam, z tyłu lecą komentarze o szybkiej wtopie :) Dojeżdżamy do dębu (pomnika przyrody), a tutaj już sporo osób. No cóż, nasz wariant nie był optymalny.

Przy pierwszym punkcie. © -


Drugi punkt leży 1,5 km na zachód, ale my jak totalni amatorzy (w sumie to nimi jesteśmy) ciśniemy szybko na... południe. Orientujemy się dość późno, także gość jadący za nami zaczyna coś biadolić - a niech sobie sam jedzie. Robimy szybką wersję najazdu z drugiej strony, ciśniemy kawałek asfaltem, potem przez pole i... przejeżdżamy właściwy skręt w prawo. No żesz. Lamerstwa ciąg dalszy, próbujemy się przebić przez las, potem przez piachy i w końcu spotykamy moją siostrę, która już ma ten drugi punkt, no pięknie ;) Mówi gdzie mamy się udać i tak też robimy. Mariusz odbija kartę startową, ja szukam kolejnego punktu i optymalnej trasy.

Zawracamy i po chwili skręcamy na północ. Tam znowu jest moja siostra, ale musi wrócić, bo w tym kierunku są tylko nasze punkty (trasa krótsza ich nie miała). Pomagam gdzie ma się mniej więcej kierować, a my mocno ciśniemy swoje. Po wjechaniu na asfalt wiemy, że jest już blisko, ale punktu nie widać. Kręci się pełno osób i dopiero po chwili ktoś wchodzi w krzaki, by odbić punkt. Był on dość dobrze schowany, bo w krzakach, poniżej drogi, przy strumieniu. Tutaj podobnie realizujemy sprawdzone, czyli Klosiu dziurkuje, ja analizuję mapę.

Jedziemy więc kawałek na północ, by z tego kierunku najechać na kolejny punkt. Objeżdżamy wysypisko w okolicach Czmonia i idealnie na wprost w okolicę punktu, czyli do starej żwirowni. Tam ponownie spory ruch, więc wiadomo gdzie się udać. Są także grupki kolarzy, czyli nadal zostajemy w tyle i strata przy drugim punkcie odbija się czkawką. Gdy Mariusz odbija punkt, ja obracam nasze rowery w kierunku jazdy, aby oszczędzać kolejne sekundy ;)

Przez Kaleje, asfaltem i potem terenem dojeżdżamy do kolejnego punktu, bez większych problemów. Po drodze robimy mały postój na batona. Kolejny fragment ponownie asfaltem, gdzie zyskujemy sporo czasu, bo nasze prędkości są znacznie wyższe niż konkurencji. Odmierzamy odległość i skręcamy idealnie w las, tam gdzie trzeba. Jest łąka, jest poszukiwana ambona, ale to chyba nie ta. Gdzie jest druga? Skręt w lewo, chwila błądzenia, nie ma. Jest następna ambona, Mariusz wchodzi na górę, nic nie ma. Cholera, coś robimy źle. Wracamy do punktu wyjścia inną drogą i jest, lampion wisi przy ambonie, ale czeka nas krótki spacer z rowerami przez lasek niskich drzew. Odchodzimy kawałek dalej, by coś zjeść i rozglądając się widać ponownie ten punkt na którym byliśmy. Co za błąd, jechaliśmy tędy i go nie zauważyliśmy ;)

Przychodzi czas na trudniejsze punkty, te nad Wartą. Przez Dąbrowę zbliżamy się do mocno mokrych miejsc. A tutaj, znowu moja siostra :) Ze sporą wdzięcznością słuchamy jak odwiedzić punkt. Zaliczamy go idealnie, jak po sznurku. Do kolejnego można jechać nad Wartą, tak też robimy, jest krócej. Przejeżdżamy przez biwak w Kotowie słuchając "muzyki" disco polo i za chwilę skręcamy nad samą Wartę. W dół, po bruku, z dużą szybkością. Nagle zatrzymuje nas dziewczyna, że co tak szybko. Mariusz ostro hamuje i wyrzuca mapę wprost na nią :P Gdzie tu uprzejmość? Ona nas zatrzymała idealnie przy punkcie :) Schodzę na dół do strumienia odbić punkt, zamieniam kilka słów z tą dziewczyną, bo ona coś zbyt uprzejma. Jak się okazuje lubi cukierki i spodziewa się je otrzymać w podziękowaniu za wskazanie punktu :)

Wracamy na trasę i na północ, tym podjazdem, dość mocno, a to przecież nie maraton. Wjeżdżamy w las szukając szczytu Łysej Góry. Jest szukana przecinka, więc skręcamy i ostro pod górę. Koło mi boksuje na piachu, więc zostaję z tyłu, ale na szczycie jestem chwilę po Mariuszu. Schodzimy i szukamy, Klosiu z prawej, ja z lewej. Nie ma, coś jest źle. Zaczynamy zwiększać promień poszukiwań. Odchodzę na północ z 300-400 metrów i nadal nie ma lampionu. Widzę kolejne wzgórza, ale to już chyba za daleko, więc wracam. Mariusza nie widać, szukam z drugiej strony i tutaj też pusto. Morale zaczyna siadać, robi się gorąco, stopy bolą od chodzenia w butach SPD. Idę znowu w drugą stronę, a tam wraca dwóch gości i mówią, że punkt odbili. To jeszcze dalej niż na początku byłem. Mijam Mariusza, który już tam był. Podnoszę więc tempo, miejscami biegnę i w końcu udaje mi się wspiąć na następną górkę i odbić punkt. Co za błąd, byłem już tylko jakieś 100 metrów od tego punktu te 15 minut temu. Wracam do rowerów truchtając, ale kosztuje to sporo sił. Mariusz na szczęście poczekał i jedziemy dalej. Musieliśmy stracić tutaj z 30-40 minut.

Następny punkt jest łatwy i odnajdujemy go bez problemów. Dodatkowo można tutaj uzupełnić wodę, bo organizator dowiózł butelki. Lecimy na wschód, czyli na drugą, dłuższą część. W Majdanach nie napotykamy sklepu, więc robimy tylko postój na przewinięcie mapy i w Lubonieczku skręcamy w teren. Idealnie znajdujemy punkt na końcu drogi, nad rzeką. Tam leżą dwaj goście, których widzieliśmy na Łysej Górze. Robią sobie odpoczynek i debatują jak dostać się na drugą stronę dwóch strumieni. My wiemy, trzeba je objechać asfaltem :) Tak też robimy i bez trudności znajdujemy punkt.

Do kolejnego punktu chcemy przejechać przez pole, ale drogi nie ma, więc kawałek trzeba wrócić i pocisnąć przez las. Dalej asfaltem i w lewo w las na szczyt, gdzie jest lampion. Łatwizna. Kolejny transfer asfaltem przez Sulęcin, przez wał przeciwpowodziowy i nad staw. Odnajdujemy wydeptaną trawę i punkt, który jest dosłownie "nad" stawem, prawie jakby był na wędce, jak to Mariusz zauważa :)

Robimy krótką dyskusję i zapada decyzja jazdy wałem. Jest on dość twardy i można utrzymać fajną prędkość. Dojeżdżamy nim do kolejowego mostu, przez który akurat przejeżdża pociąg, dobrze że nas wtedy na nim nie było :) Po wschodniej stronie jest ścieżka dla pieszych i nią przekraczamy Wartę, momentami schodząc z rowerów, bo jest zbyt wąsko lub leży sprzęt robotników remontujących ten most. Jesteśmy na samym końcu mapy i przez Rogusko odnajdujemy kolejny staw i punkt. Na stacji robimy 10-minutową przerwę na zimne (!) picie oraz rożka. Musimy przejechać kawałek krajówką (11), co nie jest zbyt przyjemne, ale robimy to szybko, odbijamy na chwilę w teren zaliczyć szybko punkt i wracamy na nią by przejechać kolejne 5 km. Momentami jest bardzo ciężko, bo pod wiatr, ale dwie zmiany prowadzącego i dajemy radę. W lewo skręcamy koło pani w różowym i dalej w stronę wzniesienia na którym jest dostrzegalnia przeciwpożarowa. Stromo pod górę, ale orientacyjnie banał. Po odbiciu Mariusz rzuca hasło zjazdu trasą downhillową, ale ja odmawiam - dobrze nie widzę trasy przed sobą, bo mapnik jednak trochę zasłania.

Lecimy przez Bogusławki asfaltami i za chwilę w las wprost na punkt przy mostku. Co nam tak dobrze idzie? :) Skręcamy na wschód, oddalając się od mety, ale nie ma wyjścia, jest tam kolejny punkt. Znowu skręcamy w las z asfaltu, ciśniemy przez krzaki krzycząc w niebogłosy płosząc wszystko co w okolicy. Niestety komary się nie boją ;) Nasz krzyk bojowy pojawił się jednak przez pokrzywy i rośliny z kolcami. Ale nie ma co, jedziemy tak dalej... idealnie w punkt. Ale jak to, znowu bez problemów?

Wyjeżdżamy z tego piekiełka i do kolejnego punktu. Dość szybko, bo chyba po 20 minutach (wraz z przejazdem!) mamy go. Chwilkę błądzimy, ale znajdując przecinkę w lesie (znowu te kłujące krzaki) dajemy radę znaleźć drogę. Tam spotykamy porządnie zmęczonych biegaczy, którzy mają już wszystkie punkty, ale brakuje sił na dobiegnięcie do mety. Kolejny przelot asfaltami, w sporym upale i pod wiatr. Przez zmęczenie nie zauważam, że wybrany wariant biegnie torami, a nie drogą. Co tu zrobić? Ciśniemy więc trasą wąskotorówki, wolno bo jakieś 15 km/h, ale i tak szybciej niż na około. Po chwili mamy punkt, zostały nam tylko dwa!

Jestem już słaby, ale Mariusz narzuca tempo i ja po prostu podążam. Nie myślę o kręceniu, tylko skupiam się na mapie, by nie popełnić głupiego błędu. Ale Mariusz jadąc z przodu wybiera dokładnie tą drogę, którą mam na myśli. Dojeżdżamy do strumienia, odbijamy karty i nawrót na ostatni punkt. Znowu w całkowitym słońcu, przez pole, ale dobrym tempem. Dojeżdżamy do skrzyżowania, krzyczę to tutaj, wjeżdżam w krzaki... jest ostatni punkt, idealnie wyczuty moment. Wsiadamy na rowery i ostro asfaltami do Zaniemyśla, jakieś 6 km. Klosiu ostro depta, powyżej 30 jak nic, nawet na lekkich wzniesieniach. Upał ciągle męczy, ale w końcu dojeżdżamy do znanych miejsc i skręcamy na teren szkoły. Wyrównujemy nasze rowery i wspólnie przekraczamy metę.

Wjazd na metę © -


Schodzimy, oddajemy karty, a organizatorka rzuca hasło: gratulacje, trzecie miejsce. Kto, my? Nie wierzę! Gratuluję i dziękuję Mariuszowi za wspólny dystans. Współpraca układała się idealnie. Co ciekawe do drugiego tracimy tylko 4 minuty, a do pierwszego 15! Gdyby nie ta Łysa Góra...

Dekoracja trasy rowerowej 100 :) © -