Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Marc z miasteczka Poznań. Mam przejechane 42372.65 kilometrów w tym 12561.57 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 21.07 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Marc.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

MEGA

Dystans całkowity:2140.50 km (w terenie 1795.59 km; 83.89%)
Czas w ruchu:123:10
Średnia prędkość:17.38 km/h
Maksymalna prędkość:69.57 km/h
Suma podjazdów:34240 m
Maks. tętno maksymalne:177 (95 %)
Maks. tętno średnie:160 (86 %)
Liczba aktywności:34
Średnio na aktywność:62.96 km i 3h 37m
Więcej statystyk
60.60 km 59.00 km teren
02:47 h 21.77 km/h
Max:43.58 km/h
HR://%
Temp:20.0, w górę:400 m

Michałki 2015 - mega

Sobota, 19 września 2015 · dodano: 20.09.2015 | Komentarze 2

Szósty (!) start w Michałkach. Fajnie pojechać w tak dobrze znane miejsce. Ze względu na dość słaby sezon wybrałem dystans mega (czyli 3-3 jeśli chodzi o starty mega-giga).

Na start przyjeżdżam z Krzychem i po szybkim załatwieniu formalności ustawiamy się mocno z tyłu stawki. Mi to nie przeszkadza, ale widzę że Krzychu bardzo chciałby być z przodu. Uspokajam go, bo mamy na początku sporo asfaltu do nadrobienia pozycji. U mnie początek to jednak spokojna jazda, bo nie znam swoich możliwości. W teren wjeżdżam raczej w drugiej połowie stawki, ale wyprzedzam dość sporo osób. Nie ma też zbytnich korków, może w jednym miejscu było wyraźne zwolnienie, bo zebrało się sporo błota w jakiejś niecce. Na jednym z piaszczystych odcinków muszę zsiąść, bo gość bezpośrednio przede mną zatrzymuje się nagle.

Wjeżdżamy w dobrze mi znane tereny, zaliczamy bufet gdzie wypijam prawie całą podaną butelkę i zaczynam łapać swój rytm. Widzę przed sobą parkę, która dobrze współpracuje i postanawiam ich dogonić. Kosztuje mnie to sporo sił, ale się udaje i jadę dłuższą chwilę z nimi. Na trudniejszym odcinku decyduję się im odjechać, bo jednak jadą trochę za wolno. Szczególnie na zjazdach mało kto dokręca i tam zyskuję metry przewagi.

W drugiej połowie dystansu jadę głównie samotnie, ale widzę gościa, który systematycznie się do mnie zbliża. Staram się jechać równo i w końcu mnie dogania. Wsiadam mu na koło i jedziemy bardzo szybko, czuję że znacznie mocniej niż powinienem. Mimo to nie odpuszczam i trzymam się go przez około 10 kilometrów. Na jakieś 30 minut przed metą słabnę i zaczyna się bardzo ciężka jazda. Nadchodzące skurcze czuję we wszystkich partiach mięśni nóg. Mimo to nie tracę zbyt wielu pozycji i bez większych przygód zaliczam końcówkę trasy: fragment asfaltu, odcinek nad rzeką i kartoflisko. Na stadionie bez finiszu i zdecydowanie z mniejszymi emocjami w porównaniu do zeszłego roku (finisz z Darią).

Z jazdy jestem zadowolony. Czas 2:38 też przyzwoity, bo poprawiłem swój PB na mega, a w tym roku zrobiłem dużo mniej treningów niż w 2011. A przede wszystkim miałem sporą frajdę z rywalizacji na trasie. Świetnie było spotkać znajomych i oglądać emocjonujący finisz giga: wpierw o pierwsze miejsce, a chwilę później rewelacyjnego Krzycha :)



61.46 km 48.00 km teren
02:15 h 27.32 km/h
Max:55.20 km/h
HR://%
Temp:, w górę:500 m

Gogol MTP Łopuchowo

Niedziela, 5 października 2014 · dodano: 06.10.2014 | Komentarze 7

Lokalny maraton, zapowiadany jako bardzo szybki, a że w poprzednich latach w nim nie startowałem, to była okazja się przekonać na własnej skórze.
Dojazd z małą przygodą - jak byłem na Garbarach zorientowałem się, że nie zabrałem kasku. Na szczęście miałem jeszcze sporo czasu i na miejscu znalazłem się o czasie.
Po załatwieniu formalności (-60 zł) i spotkaniu sporej grupy Goggle-znajomych przebrałem się w strój i pojechałem na asfaltową rozgrzewkę mijając po drodze trenujących kumpli. Po ustawieniu się w drugim sektorze startowym poczułem lekki stres przedstartowy, coś co mnie dość dawno nie spotkało. Fajnie sobie przypomnieć to uczucie, które było dość regularne w pierwszych latach ścigania :)
Krótko po starcie
Krótko po starcie © szwajkowski.info
Po dość niezłym starcie na asfalcie przyjąłem dobrą pozycję za Josipem i trzymałem się blisko czuba wyścigu. Tempo nie było szaleńcze, ale najlepsi rozkręcili się na dobre, gdy droga zaczęła biec pod górę. Wtedy niesamowicie szybko minął mnie Marcin jadący za Maciejem, nie było szans na złapanie koła. Również Wojtas odjechał, bo przycisnął konkretnie na podjeździe. W końcu wjechaliśmy w teren i znalazłem się grupce 4-osobowej z kolegą teamowym Zbychem. Goggle było mocniejsze na płaskim (duże koła robią swoje), natomiast na podjazdach lepiej sobie radziła pozostała dwójka. Współpraca układa się całkiem dobrze, ale doszły do nas kolejne osoby, m.in. nieznany mi chłopak w stroju Goggle'a. I to właśnie on wykonywał najcięższą pracę. W tej grupce jechaliśmy z niezłą średnią, na zjazdach zyskiwałem zawsze kilka metrów, bo reszta nie dokręca w takich miejscach (nie wiem dlaczego, Klosiu już kiedyś o tym opowiadał, że to dziwne jest). Chwilę za tabliczką "8 km" dojechaliśmy do piaszczystego podjazdu, który oceniłem jako prawdopodobnie decydujący na drugiej pętli. Po wjeździe na asfalt koło startu mieliśmy okazję zobaczyć czołówkę jadącą z naprzeciwka, a za nią Jacka. Chwilę po nim jakieś 20 osób go goniące - świetny widok :) Jechał tam m.in. Marcin i Josip.
Po wjeździe na drugą pętlę tempo na asfalcie nie było zbyt wysokie i doszła nas spora grupka z m.in. Darią Kasztaryndą, chłopakami z BTS Budzyń i Jacgolem. Powstała więc grupa składająca się chyba z 12 osób, może nawet więcej. Niespecjalnie mi się podobało finiszowanie z takiego peletonu, ale na takim szybkim wyścigu niewiele można z tym zrobić. Jechałem dalej dość aktywnie, często z przodu i dokręcałem na zjazdach uciekając kawałek. Na bufecie złapałem banana i po chwili był dłuższy zjazd gdzie zrobiłem sporą przewagę, ale po chwili wszyscy mnie doszli. No cóż, liczyłem że może grupa podzieli się na dwie, ale nic z tego nie wyszło. Natomiast zrobiło się ciekawie na wspomnianym podjeździe z piachem - ktoś się wywalił, ktoś mocno zwolnił i znalazłem się z przodu z dwiema innymi osobami (Daria i gość z Lewa Wolna). Niestety, minęły może 2 kilometry i znowu było nas 10+. Zmęczenie nasiliło się w dość nieodpowiednim momencie, bo na około 1 km przed metą. Skurcze były bardzo blisko i puściłem koło. Finisz odbył się więc bez większych historii z tyłu grupki z którą tak długo jechałem.
Końcowy czas to 2:12:01 i pozycja 60-ta. Najlepszy zawodnik z naszej grupy był na 49.
Z wyniku jestem raczej zadowolony (pierwsza połowa stawki zaliczona). Wiadomo, koniec mógł wyglądać lepiej, ale przynajmniej była świetna zabawa przy takiej aktywnej jeździe. Wiezienie się ciągle z tyłu na kole to mała frajda. Fajnie było spotkać sporo znajomych. Asia na przykład wywalczyła pierwsze miejsce na mega, a pojawił się także Jurek z Buku i Zbychu (Toadi) :)



68.96 km 55.00 km teren
03:22 h 20.48 km/h
Max:46.93 km/h
HR://%
Temp:18.0, w górę:1090 m

Gogol MTB Wyrzysk

Niedziela, 15 czerwca 2014 · dodano: 15.06.2014 | Komentarze 5

Po dwóch tygodniach od ostatniego startu kolejny wyścig u Gogola. Tym razem trochę bliżej Poznania, bo w Wyrzysku, do którego dojeżdżam z Krzychem (Josip niestety w ostatniej chwili wycofuje się ze względu na szalejący żołądek).

Pogoda idealna, dużo znajomych i opóźniony start. Początkowo długo po asfalcie w peletonie, z którego odpadam gdy na podjeździe prędkość utrzymuje się w okolicach 35. Po wjechaniu w teren czuję, że to nie jest mój dzień - bolą mnie uda (chyba od niejeżdżenia), a najbardziej miejsce w którym chwycił mnie skurcz po Krzywej Wsi. Dodatkowo początek pętli to kilka długich podjazdów. Wszystko w siodle, ale tempo mogło by być lepsze. Tasuję się chwilę z dziewczyną z teamu organizatora, ale wyprzedzam ją na długim trawersie, bo zdecydowanie za wolno wchodzi w zakręty. Dochodzi mnie z dwoma osobami na długim odcinku asfaltowym i odchodzą mi na kolejnym szutrowym podjeździe. Ciągle nie mogę się rozkręcić i dogania mnie gość w koszulce sierakowskiego triathlonu. Pyta o tą trójkę, ale oni już są daleko przed nami. Ten gość technicznie też słaby. To co zyska na podjazdach, to straci na zjazdach i zakrętach. Razem kończymy pierwszą pętlę i robimy postój przy bufecie na owoce.

Po kilku kilometrach czuję, że trochę lepiej mi się jedzie. Na podjazdach więcej dynamiki i zyskuję też pewność na zjazdach. Pesymistyczne myśli z pierwszej pętli odchodzą na drugi plan. Odjeżdżam koledze z Sierakowa i mijam dwójkę na mini (zupełnie zmęczeni). Wpadam w sporą dziurę - nikogo z tyłu, nikogo z przodu. Jadę więc swoje zauważając, że niektóre strzałki mają napis Suzuki (chyba zostały zabrane innemu organizatorowi - Golonce). Na jednym podjeździe wyprzedzam gościa w niebieskiej koszulce i dalej jedzie mi się dobrze. Na 2 km przed metą zauważam babkę z teamu Gogola, która mi wcześniej odjechała i ją też udaje mi się wyprzedzić. Na metę wjeżdżam po 3 godzinach i 20 minutach.

Jeden z wielu podjazdów
Jeden z wielu podjazdów © fotomtb

Czas mocno taki sobie, ale przy tak wolnej pierwszej pętli nie można liczyć na więcej. Brak intensywnych treningów jednak pokazuje moje słabe strony. Z wytrzymałością jest okej. Z kolegów teamowych trzeba wspomnieć Jacka, który był bardzo blisko podium oraz Krzysztofa który przyjechał chwilę po nim (obaj z czasem lepszym o ponad 40 minut). A spotkałem jeszcze Asię, Marcina, Klosia, Zbycha i Młodzika. Trochę się nas tam zebrało :) Trasa rewelacja - prawie jak w górach, a długie podjazdy dużo bardziej mi pasowały, niż strome ścianki 2 tygodnie temu.



75.64 km 75.00 km teren
04:00 h 18.91 km/h
Max:48.20 km/h
HR://%
Temp:, w górę:1180 m

Gogol MTB Krzywa Wieś

Niedziela, 1 czerwca 2014 · dodano: 10.06.2014 | Komentarze 0

Co można napisać o maratonie po 10 dniach... niewiele, bo sporo zapomniałem, a czasu na relację nie było (podobnie jak na regularne treningi).
Za to znalazłem trzy fajne zdjęcia (tym razem wszystkie kończyny są na miejscu):
Sporo kurzu na starcie
Sporo kurzu na starcie © Marc
Maksymalne skupienie ;)
Maksymalne skupienie ;) © Marc
Ktoś mi wsiadł na koło, zaraz go zgubię!
Ktoś mi wsiadł na koło, zaraz go zgubię! © Marc

Na start dojechałem z Olą i Josipem oraz niespodziewanie z Maksem, który postanowił wystartować po dość długiej przerwie. My z Wojtasem na dystansie mega w dość mało licznej grupie, a i tak na starcie była kurzawa. Dość długo widziałem kolegę teamowego, ale na podjeździe poszedł jak przecinak - w zasięgu wzroku minął z 10 osób i nikt nie wsiadł na koło :) Za to ja po chwili dogoniłem innego teamowicza - Jacka. To było dla mnie zaskoczenie, ale musiał po prostu mieć słaby start. On również zaatakował na podjeździe i rozerwał 10-osobową grupkę w której razem jechaliśmy.

Pierwsze kilkanaście km-ów jechałem bardzo mocno z planem utrzymania się w jakimkolwiek grupetto. Niestety ostatecznie na niewiele się to zdało, bo teren był konkretnie pofałdowany. Na płaską przelotkę do północnej części trasy wyjeżdżam sam. Na szczęście dogania mnie kolarz z Nutraxxa i razem fajnie współpracujemy przez większą część pętli. Jej północna część jest ponownie pagórkowata, momentami odczucia jak w górach, podoba mi się. Mija mnie kilku miniowców i kończę pętlę trochę zmęczony.

Druga pętla idzie mi znacznie wolniej, jednak brakuje sił na jazdę w takim tempie przy tylu podjazdach. W kilku miejscach muszę prowadzić, by uniknąć skurczów. Na metę dojeżdżam zadowolony i dość konkretnie wymęczony.

Świetny maraton, dość daleko od Poznania, ale tamtejsze tereny są świetne i zdecydowanie było warto :)


56.38 km 45.00 km teren
04:40 h 12.08 km/h
Max:49.08 km/h
HR://%
Temp:, w górę:2080 m

MTB Marathon Karpacz

Niedziela, 25 maja 2014 · dodano: 29.05.2014 | Komentarze 5

Na końcówkę maja czekałem dość długo, bo w tym czasie miał się odbyć najfajniejszy maraton sezonu, czyli golonkowy Karpacz. Forma w tym roku niestety u mnie leży, więc zdecydowałem się na start na mega. Jedno co mnie zastanawiało od dłuższego czasu, to dlaczego tak wiele osób zrezygnowało ze startów w górach. I wśród znajomych i ogólnie widać mniejsze zainteresowanie. A na maratonach u Kaczmarka tłumy. Takie priorytety niektórych do mnie nie przemawiają :)

Do Karpacza dojeżdżam w sobotę z Mariuszem i Jackiem. Klosiu dochodzący do zdrowia nie startuje, ale plany ma ambitne: dłuższa trasa dająca zwiększenie wyczucia roweru na technicznych odcinkach. JP już tradycyjnie - jedzie giga. W sobotę niestety nie udaje nam się pojeździć, bo leje, ale za to niedziela wita nas świetną pogodą, słońce i niezbyt gorąco.

Przed startem mam okazję oglądać zaczynających gigowców oraz spotkać sporo znajomych. Od Ewy dostaję z powrotem dętkę, którą pożyczyłem jej z rok temu :) U Ktone mam okazję zobaczyć co to znaczy lekki rower, jego szokujący karbonowy chińczyk waży chyba z 9 kg. Gadam też chwilę z Młodzikiem startującym na mega.

W końcu ustawiam się w ostatnim sektorze i oczekuję startu. Nad zawodnikami unosi się kamerujący dron. Najwyraźniej u Golonki zawsze muszą być jakieś nowości :) Początek to podjazd asfaltem pod Wang, idzie dość dobrze i przesuwam się w okolicę zawodników z III sektora, bo mam Młodzika w zasięgu wzroku. Po wjeździe w teren okazuje się, że jest trochę ślisko, ale technicznie radzę sobie nieźle i zyskuję kilka pozycji na trudniejszych zjazdach. Mijam jednego gościa, który mocno się poobijał, ale pomoc już do niego została wezwana. Na jednym z szybszych zjazdów poprawiam poluzowany licznik, ale dość lamersko, bo mi wypada i muszę się zatrzymać, by go podnieść ;)

Podjazd/podejście pod Czoło daje w kość. Są odcinki trudne do wjechania, na przemian z krótkimi płaskimi fragmentami, więc trzeba często zsiadać z roweru, co męczy. W końcu trasa staje się trochę łatwiejsza i dojeżdżam do pierwszego bufetu, gdzie wciągam żela (przez jego głupie otwarcie nie mogłem tego zrobić w trakcie jazdy). Dalej jest już płynniej i jedzie mi się nieźle. Na zjeździe z Grabowca gubię pompkę (chyba pierwszy raz w życiu coś mi wypadło z tylnej kieszonki). Po szybkim jej znalezieniu niestety nie daję rady wsiąść na rower i muszę zbiegać na dół. Nagle widzę, że z góry jedzie gość, chyba trochę za szybko, bo ledwo kontroluje rower. Próbuję się usunąć najbardziej jak mogę, ale lekko zachacza o rękaw i leci przez kierownicę. Wstaje jednak dość szybko, więc chyba duża krzywda mu się nie stała.

Kolejny fragment częściowo pamiętam z Bike Adventure i z zeszłego roku. Jest m.in. bardzo stroma ścianka do szosy przy Borowicach, która poprzednim razem nie wydawała mi się bardzo trudna. Teraz jednak musiałem sprowadzać, a także przepuścić dwóch gigowców, którzy jechali ślizgowo :) Na jednym z podjazdów spotykam Klosia, zamieniamy kilka słów i jadę dalej do drugiego bufetu, przy którym w zeszłym roku był wjazd na pętlę giga. Mija mnie Zbyszek Wiktor jadący na giga, jest bardzo mocny w tym sezonie.

Po kilku kilometrach dojeżdżam do najdłuższego podjazdu trasy, czyli Drogi Chomontowej. Jest ciężko, w głowie przewijają się myśli, po co człowiek tak się męczy, ale motywacji dodaje mi fakt doganiania zawodników. Inni radzą sobie gorzej, więc moc przybywa ;) Jeżeli ktoś mnie wyprzedzał, to może z dwóch gigowców. Sam zyskałem kilka pozycji. Na końcu jest za to najlepszy zjazd maratonu: "odkryty" w zeszłym roku zjazd żółtym z tysiącem strzałek pokazujących którą wybrać trasę pomiędzy dzrzewami, korzeniami i kamieniami. Pomimo zjechania może 75% i zaliczeniu jednego obtarcia na łokciu frajda była niesamowita. Na takie zjazdy człowiek czeka i trenuje cały rok :)

Końcowe kilometry to częściowo powtórzony fragment przy bufecie nr 1 i zjazd z Czoła - dość szybki, ale wymagający sporo uwagi. Tego typu odcinki nie są moją mocną stroną, bo lepiej czuję się na trudniejszych, ale wolniejszych zjazdach. Później już "tylko" podjazd na Karpatkę, gdzie niestety mnie już odcina. Tracę kilka pozycji, w kilku miejscach butuję, na agrafkach przegrywam 1:2.

Butowanie przy agrafkach
Butowanie przy agrafkach © Marc

Na metę dojeżdżam zmęczony, ale zadowolony. Uczucie ukończenia maratonu w górach jest zupełnie inne niż "zwykłego" ścigu po płaskim. Tutaj jest bardziej epicko, z uczuciem wykonania dużego zadania :)

Wynik bez rewelacji, podobnie do moich startów z przed dwóch lat na mega u Golonki. Ale czas miał drugorzędne znaczenie, bo ilość frajdy zrekompensowała słabszą formę.


54.11 km 53.00 km teren
02:24 h 22.55 km/h
Max:43.67 km/h
HR://%
Temp:15.0, w górę:390 m

Śrem MTB Maraton

Czwartek, 1 maja 2014 · dodano: 01.05.2014 | Komentarze 9

Informację o maratonie znalazłem na blogu Asi i zdecydowałem, że start w Śremie będzie fajnym miejscem do sprawdzenia, jak wypadło kilka mocniejszych treningów po maratonie w Dolsku. Dodatkową motywacją był krótki czas dojazdu na start i niskie startowe.

Na miejsce wyścigu pojechałem sam i trochę spodziewałem się, że może zabraknąć znajomych twarzy na maratonie. Na szczęście na Goggle Team można zawsze liczyć i było nas całkiem sporo: Dawid z Sylwią, Adrian, Marcin z Asią oraz Seba (to już konkurencja ;) ). W dość długiej kolejce czekam wpierw sam, ale później dołączają wspomnieni znajomi i czas mija szybko. Organizator chyba nie spodziewał się takiej frekwencji i opłata wpisowego trwała dość długo.

Start został opóźniony o kilka minut, ale mega na szczęście jechało osobno od mini, więc nie było tłoku. Nawet staliśmy dość blisko linii startu, w drugim-trzecim rzędzie :) Po wystrzale z pistoletu była krótka runda honorowa, a po chwili właściwy start i od razu wysokie tempo. Trasa wyścigu była dość krótka, więc można było sobie pozwolić na mocniejszą jazdę niż zwykle. Jadę niedaleko Marcina, bo przy odpowiednim wysiłku powinno mi się udać utrzymać jego tempo. Mija nas Dawid, dość spokojnie, widać że jest świetnie przygotowany i w tym roku poza zasięgiem :) Początek pętli to spore piachy, które dodatkowo powodują że jedzie się w sporym kurzu. Przejazdy przez takie pustynie kosztuje sporo sił, ale lekkim zawodnikom jak ja (i na małych/lekkich rowerach!) idzie stosunkowo nieźle. W pewnym momencie Marcin trochę przyspiesza i zostaję, ale podłączam się pod dwóch zawodników i utrzymuję dzięki temu dystans. Marcin jechał w 4-5-osobowej grupce, ale oni nie jechali od nas szybciej. Tempo jest solidne, nie wiem czy długo je wytrzymam, ale na krótkim odcinku asfaltowym Marcin się zatrzymuje, by poprawić torebkę podsiodłową. Na szczęście po chwili wsiada na rower. Tworzy się większa grupka, z której niestety odpadam na technicznym odcinku, bo jakiś gość mnie blokuje. Na prostych widzę, że mi odchodzą i będzie ciężko ich dopaść, Marcin gdzieś się zagubił za mną. Pozostaje samotna walka. Przez krótki odcinek jadę z nowym kolegą teamowym (chyba Szymon), ale na końcówkę pętli z singlami wjeżdżam sam. Tutaj jedzie się świetnie - dużo zakrętów, ścianki, single jak na Morasku i jeden zjazd z trzema wykrzyknikami (fajna wypłukana rynna z korzeniami) lokalnym killerem :) Tutaj wyprzedza mnie jeden gość na fullu - tempo miał znacznie wyższe ode mnie.

Na drugą pętlę wjeżdżam bez większych przygód widząc cały czas full-owca, co mnie zaskakuje, bo wydawał się znacznie mocniejszy. Na piachach go dochodzę, zamieniamy kilka słów i go zostawiam ;) Na prostych nie widać nikogo, duża grupa z pierwszej pętli mocno odjechała. Dopiero koło połowy pętli doganiam jednego starszego gościa, który po starcie współpracował z Marcinem. Na twardych odcinkach trzymał koło, ale jak pojawiła się jedna z kilku ścianek to go załatwiłem (skromnie mówiąc, z łatwością :P), bo dzisiaj moje przełożenie 1-1 idealnie pasowało. Końcówka pętli to dalej samotna jazda, bez kryzysu, z lekkim zamieszaniem przed metą, bo nie spodziewałem się takiego zakrętu o 360 stopni.

Najsmutniejszy zawodnik wyścigu
Najsmutniejszy zawodnik wyścigu © Asia

Na metę wjeżdżam zadowolony (chociaż zdjęcie tego nie potwierdza), bo jechało mi się znacznie lepiej niż w Dolsku. Od początku mocno, organizm szybko przestawił się na pracę na dość wysokim tętnie i nogi się nie zakwaszały pomimo ciągłego pieczenia w mięśniach (dzisiaj jechałem zgodnie ze słowami Klosia - nie ważne jaki puls, póki piecze to jest dobrze ;)). Do Seby i Dawida straciłem kilkanaście minut, ale z takimi koniami nie mam się co porównywać ;) A do Adriana jakieś 1,5 minuty (a w Dolsku to było 10 minut!). Jest progres :) I to na takim fajnym maratonie - dobra organizacja (poza płatnościami), ciekawa trasa i smaczny makaron ;) Niezadowolony Marcin przyjechał kilka minut po mnie, nie miał dzisiaj dnia, ale z pewnością jeszcze nie raz w tym roku będzie przede mną. A dziewczyny z teamu walczyły dzielnie na dystansie mini.



74.73 km 50.00 km teren
03:21 h 22.31 km/h
Max:50.95 km/h
HR://%
Temp:12.0, w górę:650 m

BikeCrossMaraton Dolsk

Niedziela, 13 kwietnia 2014 · dodano: 13.04.2014 | Komentarze 6

Pierwszy start sezonu - na miejsce dojechałem z debiutującą moją siostrą oraz z Josipem. Przejazd w małym deszczu, więc były chwile zwątpienia, czy nie popada w trakcie wyścigu.

Na miejscu spotykam sporą ilość znajomych oraz poznaję nowy narybek Goggle Teamu. Po standardowej rozgrzewce ustawiam się w sektorze, by po chwili wystartować - początkowo w rundzie honorowej (pechowej dla jednego gościa, który wylądował na asfalcie), a później już ostrym tempem szosą w kierunku Poznania. Nie szarżuję, ale widzę jak teamowi koledzy zyskują sporo pozycji jadąc po lewej stronie peletonu - ładnie to wyglądało, niczym akcja w pro-peletonie.

Po wjeździe w teren jedzie mi się nieźle, za sobą mam Marcina, ale po krótkim czasie mnie wyprzedza. Ja trochę słabnę, bo jednak tempo za wysokie do aktualnej formy. Tracę kilka pozycji, bo moje tempo jest słabiutkie. Trochę mocniej cisnę na asfalcie, ale gdy próbuję rozkręcić 5-osobowy peletonik, to zostaję sam (a przyspieszyłem jedynie do 33-34). No cóż, w tej części stawki ciężko zebrać współpracującą grupę.

Po wjeździe do lasu znowu siada mi tempo, spora niemoc i tracę pozycje. Jedynie podjazdy idą nieźle, bo tam nie tracę, albo zyskuję. Po złączeniu się trasy z miniowcami zaczynają się niebezpieczne szachy na asfalcie i to pod wiatr. Nie dosyć, że to kosztuje siłę, to dodatkowo nic nie daje. Na końcu skręcamy w prawo, by wjechać po płytach - tam ucieka mi fajna 10-osobowa grupa.

Wjazd na drugą część pętli jest poprzedzony przejazdem pod prąd agrafkami - tu mi się dobrze jedzie. Po przejechaniu Dolska znowu wpadam w swój wolny tryb i tracę kolejne pozycje, chociaż pewno to byli głównie zawodnicy z mini. Podjazd wąwozem wolno, ale wjechany.

Na kolejnych kilometrach trochę się rozkręcam, zaczynam zyskiwać pozycje, a długi czas wiozę za sobą Martę Gogolewską - nieźle sobie radzi na podjazdach. Zostawiam ją gdzieś koło ostatniego bufetu. Za długim asfaltowym zjazdem rozpoznaję Josipa, który zmienia dętkę - mocno mnie to zdziwiło, bo nie wydawało mi się abym był tak blisko jego miejsca w stawce (no ale to była druga dętka, jak się później okazało). Kolejne kilometry jedzie mi się ciągle dobrze i wyprzedzam sporo zawodników. M.in. tych którzy mi odeszli na płytach.

Na metę wpadam po krótkiej (przegranej) walce z jednym gościem.
Do kumpli z teamu straciłem bardzo dużo. Mój czas z zeszłego roku był jakieś 12 minut lepszy - przepaść.

Z wyniku nie jestem zadowolony, jedynie ostatnie 20 kilometrów było na moim zeszłorocznym poziomie. Dobrze, że nie planuję żadnych startów w najbliższym czasie i będzie okazja poprawić formę na wyścigi w maju. Może spróbuję swoich sił w XC w Pniewach.



54.09 km 54.09 km teren
02:38 h 20.54 km/h
Max:44.52 km/h
HR:160/175 86/ 94%
Temp:15.0, w górę:550 m

Kaczmarek Electric MTB - Lubrza

Niedziela, 30 czerwca 2013 · dodano: 01.07.2013 | Komentarze 9

Na kolejny wyścig z cyklu Kaczmarek Electric dojeżdżam... jako pasażer ;-) Auto u mechanika, a także liczne dojazdy na maratony moim Audi, więc pojechaliśmy z Josipem. Trzecim kompanem był Klosiu. Na miejsce dojeżdżamy błyskawicznie, wpierw autostradą, później tylko kawałek lokalnymi drogami.

Startujemy standardowo o 11. Spotykam Marcina, Michała, Binia, Kubę i Młodzika. Sporo znajomych :-) Od samego początku poszedł ogień. Przez sektory startowe nie ma przypadkowych ludzi, więc i tempo jest wysokie. Przez krótki odcinek tworzymy z Marcinem i Michałem fajny 3-osobowy Goggle-pociąg :) Zaczyna się ostre napieranie po zapamiętanych odcinkach z zeszłego roku. Przy tak wysokim tempie pojawia się kilka niebezpiecznych sytuacji, bo ludzie zbyt agresywnie zmieniają tor jazdy (spodziewałbym się jednak bardziej poważnych kolarzy w 2-gim sektorze). W końcu tracę kontakt wzrokowy z Marcinem, ale Michała kontroluję. Jedziemy momentami bardzo blisko siebie. Przed bufetem, na ściance, zarzuca mnie trochę w prawo i muszę podejść. Tracę do niego kilkaset metrów, ale po chwili to odrabiam, bo wpierw ja wciągam żela (na jednym z nielicznych prostych odcinków), a później on coś konsumuje. W końcu dojeżdżamy do strumienia, który przekraczaliśmy w zeszłym roku. Różnica jest taka, że woda jest znacznie wyższa, prawie do połowy uda :-) Końcówka pętli to olbrzymia ilość k-dołków, czyli dziur, korzeni, hopek. Pomimo dalszej bardzo mocnej jazdy czuję, że prędkość jest dość niska i dodatkowo zakwaszam mięśnie.

Na drugą pętlę wjeżdżam trochę osłabiony. Taka trasa nie jest w moim stylu (nawet nie ma kiedy wypić i zjeść), raczej preferuję długie górskie podjazdy. Przez jakiś jeszcze czas widzę Michała, ale w końcu i jego gubię. Na szczęście rozkręcam się w okolicy 1/3 drugiej pętli, bo tam jest trochę równiej i nogi puszczają. Od tego momentu jadę właściwie w trupa, z nadzieją na dogonienie jeszcze kilku zawodników. Udaje się przegonić chyba dwóch. Kilometr przed metą wpadam w głęboką kałuże, tak że zamaczam przednią tarczę hamulca :-) Na szczęście nie tracę miejsca, ale odczuwam, że było bardzo blisko złapania skurczu. Na metę wjeżdżam konkretnie zmęczony, chyba w tym roku tak mocno jeszcze nie było :-)

Klosiu 2:14 - standardowe 20 minut
Josip 2:24
Jakub 2:28 - sporo przede mną, kolejnym razem trzeba będzie powalczyć :)
Biniu 2:28
Michał 2:31 - było blisko, tylko 2 minuty. Pozycja lepsza od mojej, ale punktów do drużynówki nie było (brak wybranego teamu)
Marc 2:33
Zibi 2:35 - oj, czuję oddech :)
Maks 2:41 - niewielka strata jak na to co narzekał :-)

Z wyniku jestem zadowolony, dostarczyłem kolejne punkty do drużynówki i poprawiłem czas z zeszłego roku. Szczytu formy chyba nie mam, bo przy tak mocnej jeździe myślałem, że będę wyżej w stawce :) Albo po prostu inni mają większy progres w tym sezonie, niż ja ;)


67.66 km 65.00 km teren
03:05 h 21.94 km/h
Max:41.69 km/h
HR:154/167 83/ 90%
Temp:12.0, w górę:650 m

Kaczmarek Electric MTB - Olejnica

Poniedziałek, 29 kwietnia 2013 · dodano: 29.04.2013 | Komentarze 10

Po tygodniu odpoczynku po Dolsku przyszedł czas na rozpoczęcie cyklu Kaczmarek Electric, który dość porządnie reprezentował się w zeszłym roku. Nikt nie narzekał na nudę na trasach, a i organizacja była (prawie) wzorowa. Pierwsza edycja tegorocznego cyklu to Olejnica.

Na miejsce dojeżdżamy w czwórkę z Mariuszem, Maksem i Zbychem. Jesteśmy dość późno, ale formalności załatwiamy błyskawicznie. Dzięki dobrej organizacji, Josip który przyjechał po nas dobre 30 minut, też daje radę zdążyć.

Na rozgrzewkę zostaje mi jakieś 5 minut, więc robię krótkie przetarcie na asfalcie i ustawiam się w sektor, gdzie jest już Zbyszek, a po chwili pojawia się Marcin, a także lekko zestresowany Josip. Ruszamy 2 minuty po I sektorze. Od początku jest dość mocno, ale utrzymuję tempo grupy. Jest to o wiele łatwiejsze, kiedy nie ma przeszkadzających spowalniaczy, gdy znajdą się przypadkowe osoby na starcie. Marcin wchodzi na koło Josipowi i zaczynają mi odjeżdżać. Znam ich możliwości i nie łapię ich, to nie moje tempo. Ja jadę swoje... szukając ludzi na rowerach 29-calowych. Przed długą piaszczystą drogą dogania mnie mała grupka, gdzie są właśnie goście na dużych kołach i chowam się za nimi. Daję też zmianę. Współpraca ładnie się układa, łykamy kilka osób. Nasz peletonik rozpada się na trudniejszym terenie.
Zbliżamy się do sporej górki. Z tyłu słyszę, że to najwyższy punkt trasy i jest tam podjazd 18%. Super, myślę sobie, będzie okazja sprawdzić czy przy takich warunkach przełożenie 26-34 wystarcza. Okazuje się, że jest idealnie. Przyczepności w oponach wielkiej nie mam, ale i tak udaje się podjechać.
Kawałek dalej wjeżdżamy na singiel nad jeziorem, dość długi, ale bardzo prosty. Są tylko 2 trudniejsze miejsca i na drugim muszę się podeprzeć. Potem już kilka łatwiejszych odcinków i rozjazd mini-mega. Około 3/4 osób wraca do mety, ja oczywiście jadę na drugą pętlę. Po chwili tworzymy małą grupę 3-osobową i doganiamy kolejną trójkę. Gdy już się wydaje, że będzie czas na chwilowe uspokojenie tętna wyskakuje przed nas wysoki gość na 29-ce z teamu Baltic Home. Wzrost klienta to jakieś 195 cm, wyższy rower i jadąc za nim tętno mi spada o 15-20 bpm, tak mogę jechać :) Napieramy dość mocno, mijamy znowu kolejnych zawodników. Nie mam wyrzutów sumienia i także wychodzę na zmianę ;-) Nie wiem czy on ma jakiś z tego zysk, ale tak sobie razem pracujemy. W pewnym momencie zauważam, że jadąc za nim mam świetną widoczność... pod jego ręką :P Rewelacja, nie dosyć, że nie czuję prawie oporów powietrza, to jeszcze widzę, czy przed nami są jakieś dziury.
Na bardziej stromych odcinkach dryblas mi ucieka, ale zaraz go dochodzę. W końcu doganiamy Marcina, który ma lekki kryzys. Chwilę jedzie z nami, ale w końcu zostaje. Do nas przyczepia się pijawka, gość z Bike Akademy. Namawiamy go na wyjście na czoło i faktycznie daje zmianę, ale bardzo krótką.
Na singlu nad jeziorem znowu mam małą podpórkę i tracę kontakt z Baltic Home. Muszę nadgonić przed rozjazdem i ostatnie 5 km pokonujemy razem. Wypijam ostatnie łyki z bidonów, blokuję amora i wjeżdżamy na końcowy asfalt. Początkowo jadę na czole, ale reszta nie wytrzymuje napięcia i dzięki temu zajmuję fajną trzecią pozycję. Ostatni zakręt w lewo, znajduję trochę miejsca po wewnętrznej i po wyjściu na prostą staję na pedały... pozostała dwójka zupełnie odpuszcza i wygrywam finisz z grupki. Co za radość ;-)

Czas: 2:55:00
Open 96/170 - 56% stawki
M2 25/31
Współczynnik do najlepszego (nie-elita) 0.82.
576 punktów do generalki. W zeszłym roku najlepszy wynik to było 545, więc widać, że coś się dzieje :)

Znajomi teamowi i nie tylko:

Mariusz 2:41 (tylko 14 minut straty, chyba miałem dzień)
Rodman 2:45 (mocny, as always)
Josip 2:47 (rozkręcił się)
Jakub 2:54 (bliziutko)
ja 2:55
Janusz 2:56 (bliżej mnie niż w Dolsku)
JP 2:56
Drogbas 2:56 (obaj trochę stracili przy zerwanym łańcuchu, ale pierwsze zwycięstwo nad nimi cieszy ;))
Marcin 2:57 (gdyby nie kryzys, to raczej bym go nie wyprzedził)
Maks 3:15 (przygody na trasie)
Zbychu 3:30 (dopiero zaczyna sezon)

Z wyniku jestem bardzo zadowolony. Nie sądziłem, że już na początku sezonu będzie forma, a jednak jest dobrze. Mogę dość długo jechać na wysokim tętnie, odporność na zakwaszanie mam niezłą. Trochę trzeba poćwiczyć nad techniką, bo za dużo tracę na piaskach i zakrętach.

Start © ...


Na trasie © ...



73.05 km 60.00 km teren
03:06 h 23.56 km/h
Max:51.94 km/h
HR:156/173 84/ 93%
Temp:14.0, w górę:640 m

Dolsk - Gogol MTB

Poniedziałek, 22 kwietnia 2013 · dodano: 22.04.2013 | Komentarze 1

W tym roku Dolsk u Gogola wypadł jako pierwszy maraton sezonu. Mi to całkiem odpowiada, bo jest to jeden z łatwiejszym wyścigów jakie znam.

Na miejsce dojeżdżam z dwoma Krzychami i Josipem. Stresa przedstartowego nie łapiemy, więc na spokojnie dopełniamy formalności i siadamy jeszcze przy kawie. Spotykamy mnóstwo znajomych ludzi i zaczynamy się cieszyć na rozpoczynający się sezon :-)

W końcu udaje się nam ogarnąć i przygotować do startu. Krótka rozgrzewka, ustawienie w sektorach, runda honorowa (nie tak straszna jak się obawiałem) i w końcu wystrzał z armaty. Ruszam ostro, by śledzić co się dzieje na przodzie wyścigu (po 500 metrach z peletonu poszła już ucieczka). Jadę mocno, raczej zbyt, w okolicach 90% tętna. Zapewnia mi to sporą frajdę, ponieważ przez dłuższy moment jestem liderem team-u :-) W końcu wyprzedza mnie Klosiu witając hasłem "Marc, co Ty tu robisz" ;-) Później Krzychu, JP i Josip, więc stawka ustawia się zgodnie z przewidywaniami. Zwalniam, aby ustabilizować tętno i tracę też pozycję na rzecz Janusza (poznanego na Sudety MTB Challenge, fajnie było się znowu spotkać).

Na otwartych odcinkach dość ciężko się jedzie, bo walka z wiatrem nie jest moją mocną stroną. Nadrabiam na podjazdach i technicznych odcinkach. W końcu wsiadam na koło jednego gościowi na kołach 29 i pracuję z nim przez 30-40 km. Nie przeszkadza mi to zupełnie, że jakieś 40% stawki jeździ na większych rowerach. Dzięki temu mogę się dobrze chować przed wiatrem :-)

Około połowy trasy ponownie jest odcinek mini-XC, czuję się na nim dobrze. Jest też mijanka, ale nikogo znajomego nie udaje mi się dostrzec. Po przejechaniu głównej szosy w Dolsku łapie mnie mały kryzys, więc staram się więcej pić i dokończyć żela. Tracę niewiele i znowu chowam się za 29-ką. Czuję, że nogi już mocno dostały, skurcze są blisko, ale przy ostrożnej jeździe powinno być dobrze.

W końcu urywam się kompanowi na dużych kołach i samotnie, przez pola, pod wiatr, zbliżam się do mety. Siły jeszcze mam, więc zyskuję kilka pozycji na ostatnim szutrowym podjeździe. Na metę wjeżdżam samotnie.

Czas: 3:01:21
Open 84/153 - 54% stawki
M2 27/37
0.77.

Klosiu - 2.42
JP - 2.48
Krzychu - 2.48
Josip - 2.53
Jakub - 2.59
Marc - 3.01
Duda - 3.09
Dave - 3.15
Maks - 3.16

Z występu jestem zadowolony, bo jednak się okazało, że maraton nie był taki prosty, jak podejrzewałem. Organizator trochę zmodyfikował trasę znajdując kilka trudniejszych odcinków.
Straty czasowe podobne do zeszłego roku, ale widać, że cała stawka się poprawia (Klosiu zajął wysoką pozycję 30 open).
Na mecie pogadałem chwilę z Jakubem, który był przede mną raptem 2 minuty, ale chyba nie było już sił, by to nadrobić.