Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Marc z miasteczka Poznań. Mam przejechane 42372.65 kilometrów w tym 12561.57 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 21.07 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Marc.bikestats.pl

Archiwum bloga

81.58 km 0.00 km teren
02:39 h 30.78 km/h
Max:47.85 km/h
HR:145/174 78/ 94%
Temp:27.0, w górę:310 m

Ustawka

Niedziela, 18 sierpnia 2013 · dodano: 18.08.2013 | Komentarze 5

Na niedzielę nie miałem pomysłu na trasę rowerową, więc postanowiłem wybrać się na ustawkę na rondzie Obornickim.

Na miejsce dojeżdżam około 10 minut przed startem, ale jest już sporo kolarzy. Po chwili dojeżdża Maks, a reszta to nieznane mi osoby. Ruszamy punktualnie w około 25 osób. Początek tradycyjnie spokojnie i jest czas na pogaduchy. Pierwsze szarpnięcie poszło na czerwonym świetle w Złotnikach - trochę to niebezpieczne, a także nieuprzejme, bo jednak większość ludzi wyraźnie zwolniła, by zobaczyć czy nic nie jedzie. Pierwsza grupa odjeżdża dość daleko, widzę jednego gościa z Drużyny Szpiku chwilę przede mną, więc dochodzę do niego i daję mu zmianę z próbą dogonienia ucieczki. Jadę około 40, ale grupa się oddala (pewno momentami mieli z 50 km/h). Jednak zwalniam i w okolicy obwodnicy Poznania dochodzi nas spora grupa, w której jest także Maks. Jest nas chyba z 12 (w tym jedna dziewczyna!) i tak sobie spokojnie, tlenowo, jedziemy do Obornik i dalej na wschód.

Ostrzej się zaczęło w drodze do Murowanej. Najpierw poprawił gość ze Szpiku (imienia niestety nie znam), a potem już każdy dawał mocne zmiany po 38-40. Do obwodnicy MG dojechaliśmy więc bardzo szybko, tam zgarneliśmy jednego gościa z pierwszej grupy. Nie wiem gdzie, ale zgubił się Maks. Przed Biedruskiem już nie miał kto dawać zmian, więc tempo trochę spadło. Ostatni podjazd za mostem nad Wartą udało mi się wjechać jako pierwszy (w całości na siedząco - gdybym wstał, to ilość kwasu by mnie zabiła ;) ).

Wszyscy kompani skręcili na poligon, więc sam pojechałem przez Radojewo. W Naramowicach dogoniłem jeszcze trójkę z pierwszej grupy.

Fajny, kolejny trening przed drugim szczytem sezonu, czyli wrześniem. Zobaczymy jak będzie szło na wyścigach.


27.50 km 0.00 km teren
01:30 h 18.33 km/h
Max:0.00 km/h
HR://%
Temp:, w górę: m

Po mieście

Piątek, 16 sierpnia 2013 · dodano: 16.08.2013 | Komentarze 0

Miejski dojazd. Powrót nocą - lubię to :)


108.95 km 0.00 km teren
03:37 h 30.12 km/h
Max:0.00 km/h
HR:140/174 75/ 94%
Temp:, w górę: m

Pętla dla śpiochów

Piątek, 16 sierpnia 2013 · dodano: 16.08.2013 | Komentarze 0

Kolejny spoko wyjazd z Josipem.
Dnia poprzedniego Maks i Marcin rzucili hasło, aby pojechać do Czarnkowa (łącznie około 190 km), ale człowiek chce się wyspać, więc z Wojtasem ruszyliśmy o 11 na południe (Mosina, Śrem). Wróciliśmy przez Kórnik.
Początek był dość ciężki, wiało konkretnie, więc jechaliśmy na dość częste zmiany. Josip trochę zmulony późnym śniadaniem wyrównał ze mną poziom ;) Na podjazdach (koło Góry jest kilka krótkich i stromych) jednak zostawałem lekko z tyłu. Za Śremem zrobiliśmy postój z nadzieją na powrót z wiatrem, nic mylnego, dalej było ciężko. Ostatnie 10 km już "na zgonie".
Wyszedł z tego konkretny trening, dzięki za wspólną jazdę.


11.34 km 7.50 km teren
01:04 h 5:38 km/h
Max: km/h
HR://%
Temp:, w górę: m
Rower:

Biegowa orientacja w Puszczykowie

Niedziela, 11 sierpnia 2013 · dodano: 11.08.2013 | Komentarze 3

Z ekipą identyczną jak na Szadze udaliśmy się na lokalną imprezę na orientację. Tereny całkiem znane, bo biegaliśmy w okolicach Puszczykowa i po samym mieście. Nowością dla każdego z nas był start w odstępach czasowych (co 1 minutę).

Pierwszy na starcie stanął Krzysztof, który miał same problemy już na samym początku, po wybiegnięciu za bramę ośrodka sportowego. Ja ruszyłem chwilę po nim i wbiegłem zaraz w las. Zanim udało mi się zorientować gdzie na mapie znajduje się punkt startowy oraz gdzie jest północ ponownie zauważyłem Krzycha, także jeszcze się nie ogarnął. Po złapaniu jako takiej orientacji w terenie skręciłem w prawo, na punkt numer 10 i szybko znalazłem się sam w lesie. Wiedziałem, że biegnę trochę na dziko, ale w końcu znalazłem większą ścieżkę udającą się w zamierzonym kierunku i nią, już trochę szybciej dobiegłem do pierwszego punktu.

W między czasie opracowałem dobiegnięcie do dwóch kolejnych, na południe. Pobiegłem więc wpierw ścieżką wzdłuż torów, by później po samych torach mijając lody Kostusiaka. Drugi punkt był przy drodze 3 Maja, zaraz przy przejeździe kolejowym. Do kolejnego trzeba było zaryzykować, bo nie było ścieżki w pewnym miejscu. Jak się okazało było jednak miejsce pomiędzy domkami jednorodzinnymi i punkt znalazłem łatwo (wisiał sobie na drzewie). Później, by się nie zgubić, wróciłem po własnych śladach.

Do kolejnego punktu przebiegłem przez kolejne osiedle domków i niedaleko szpitala (trochę nadłożyłem drogi), ale znalazłem go łatwo, bo był po prostu wbity w trawnik przed domem. Zacząłem też mijać osoby biegnące w przeciwnym kierunku.

Następne 2 też były łatwe - jeden w okolicy muzeum Arkadego Fiedlera, drugi na końcu szlaku nadwarciańskiego, jak się wjeżdża na szosę w Puszczykowie. Tutaj ponownie spotkałem Krzycha (miał wtedy o 2 punkty więcej ode mnie).

Biegnąc nadwarciańskim na północ minąłem Mariusza i Pawła, szybkie cześć i każdy leci w swoją stronę. Dobiegając do ośrodka wypoczynkowego nad Wartą przez chwilę widziałem moją siostrę, ale była za daleko aby złapać kontakt. Punkt znajduję szybko, bo jest przy samym skrzyżowaniu dróg.

Pozostały mi 3 punkty, z czego najbliższy był na tyłach stacji Puszczykowo. Także łatwy i na dodatek z możliwością napicia się. Do przedostatniego próbuję przebić się przez las, ale nie znajduję ścieżki i muszę pobiec asfaltem. Odbijam od niego na północ i po kilkuset metrach jest punkt (przez chwilę pojawia się wahanie, że chyba jednak za daleko, ale pewności nie ma, bo mapa była bez skali).

Ostatni punkt jest na tej samej drodze, tylko mocniej na południe, więc już cisnę w trupa (momentami lepiej niż 5:00 min/km). Punkcik jest, łapy się trzęsą ze zmęczenia, ale udaje się go odbić. Dobieg do mety małym skrótem znalezionym na rozgrzewce i wbiegam do ośrodka chwilę za gościem, który startował 7 minut przede mną. Czyli jest nieźle.

Stoję na mecie, zaczynam odżywać, ale okazuje się, że oprócz nas nikogo jeszcze nie ma. Pewno zaraz wszyscy się zbiegną, ale nie, przybiega tylko dwóch gości, z czego jeden z lepszym czasem ode mnie. Mijają kolejne minuty i szybko kalkuluję jaką mogę mieć pozycję. Po przybiegnięciu większych grupek w tym Mariusza, Krzycha i Pawła potwierdza się - mam drugą pozycję!

Niezłe zaskoczenie, zdecydowanie się tego nie spodziewałem. Treningów biegowych zbyt wielu nie było, ale jednak bardzo dobra orientacja pomogła w tak dobrym wyniku.

Na zakończenie kolejna fajna niespodzianka: nagrody w tomboli dostają Magda moja siostra oraz Krzysztof :) Udana lokalna impreza, nie ma co :)


126.84 km 0.00 km teren
04:16 h 29.73 km/h
Max:49.78 km/h
HR://%
Temp:18.0, w górę:500 m

Weekendowa setka

Sobota, 10 sierpnia 2013 · dodano: 10.08.2013 | Komentarze 1

Zrobiło się chłodniej, więc ochota na długie kręcenie była spora. Spotkaliśmy się z Klosiem i Josipem przy Malcie, by po dłuższym przywitaniu ruszyć w kierunku Antoninka. Tam miałem pierwszą okazję zobaczenia efektu długiego remontu. Dalej pojechaliśmy w stronę Biskupic, ale po drodze Mariusz musiał wymienić detkę. W swoim rowerze zobaczyłem, że muszę wymienić opony (skąd ta krew, to ja nie wiem).

Bąbel w oponie © Marc


Dalej poszło już bez problemów i dojechaliśmy do Promna gdzie Wojtas zawrócił do Poznania. Tym razem pożegnanie się przyciągnęło ;)
Gdy kręcilismy samotnie z Mariuszem poczułem spory głód, więc w Łubowie był postój przy sklepie. Dalej były Owieczki i sprawdzanie wody w jeziorze Lednickim (ale ciepła!).

Pod rybą © Marc


W Kiszkowie poczekaliśmy na Asię i Marcina, bo właśnie szli na rower. Część żeńska pokręciła w swoim kierunku, a my ponownie we trzech dość mocnym tempem w stronę szosy na Wągrowiec. Do Poznania wróciliśmy przez Murowaną i Biedrusko, tam już dość konkretnie czułem zmęczenie i kilka razy zostałem z tyłu. Miałem za to okazję rypnąć się nową maszyną Marcina - bardzo zrywna i fajna.

Udany wyjazd, ale czuję że forma lekko uciekła. Mam nadzieję na poprawę przed kampanią wrześniową.


61.27 km 40.00 km teren
02:38 h 23.27 km/h
Max:56.61 km/h
HR://%
Temp:25.0, w górę:370 m

WPN z Josipem

Czwartek, 8 sierpnia 2013 · dodano: 09.08.2013 | Komentarze 2

Po dłuższej przerwie od kręcenia bardzo chętnie odpowiedziałem na propozycję Josipa i pojechaliśmy razem do WPN-u. Najpierw trochę przez Luboń, potem nadwarciańskim do Puszczykowa i w kierunku gór puszczykowskich, na których zaliczyliśmy jeden, ale długi podjazd rynną.

W trakcie jazdy sporo pogadalim, także o tym jacy mocni jesteśmy ;) Można jechać wysokim tempem, a nie przeszkadza to w rozmowie :)

Dalej zrobiliśmy objazd Jarosławieckiego fajnymi hopkami, by dalej dobić do Dymaczewskiego i tamtejszego świetnego czarnego szlaku. Za nim miały być jeszcze sinusoidy, ale coś pomieszaliśmy i wylądowaliśmy na czerwonym szlaku. Dostaliśmy się więc na Osową od strony Kociołka (Josip wjechał z blatu :P). Na dole zrobiliśmy postój na coś zimnego i wróciliśmy już łatwym wariantem ścieżkami rowerowymi.

Fajny wyjazd, dobrze że w lesie, bo nie było czuć upału. Jak się jedzie to komarów też tak nie czuć.

Jest też tutaj miejsce na krótką relację z urlopu, bo byłem w kolarskim kraju, czyli we Włoszech. Nie będę wspominał o upałach które tam panowały, po prostu napiszę, że więcej latem na południe Europy nie pojadę ;)
Ilość górek w tym kraju jest oszałamiająca, praktycznie nie widziałem płaskich pól, a z każdego miejsca widać jakiś szczyt. W samym środku Włoch jest nawet miejsce na góry powyżej 1000 m, więc zdecydowanie jest gdzie trenować. Dobre do treningów są odwiedzone przeze mnie miasta jak Perugia, czy Asyż (miejsce finiszu jednego z etapów Giro 2012).

Zdjęcie wrzucę jedno, ale za to bardzo ciekawe :)

Tor szosowy w Perugii © Marc



50.00 km 0.00 km teren
02:30 h 20.00 km/h
Max:0.00 km/h
HR://%
Temp:, w górę: m

Praca

Poniedziałek, 5 sierpnia 2013 · dodano: 11.08.2013 | Komentarze 0

Dojazdy do pracy, powroty w sporych upałach.
Kategoria Do pracy


35.86 km 0.00 km teren
01:11 h 30.30 km/h
Max:47.08 km/h
HR://%
Temp:22.0, w górę: 60 m

Rozjazd szosowy

Czwartek, 25 lipca 2013 · dodano: 25.07.2013 | Komentarze 3

Wczoraj byłem pobiegać - krótko, ale dość mocno, więc jak zwykle bolały mnie łydki (często tak mam po długiej przerwie od biegów). Dzisiaj wypadło na rower, dość późno, aby nie było tak gorąco. Wystartowałem około 20, przy znośnej temperaturze. Zrobiłem kilka mocniejszych odcinków, ale przy trzecim szarpnięciu wyraźnie poczułem zmęczone łydki i trzeba było wrócić do równej jazdy, więc dalsza część trasy bez przygód.

Tak się zastanawiam jak bardzo trzepackie jest jeżdżenie na szosówce w koszulce tematycznie związanej z MTB? Konkretnie chodzi o Bike Adventure, na którym dostaliśmy fajne koszulki, ale są zbyt jasne, aby jeździć w nich gdzieś indziej niż na szosie :)
Kategoria 21 - 50 km, AVS >30


55.00 km 0.00 km teren
02:40 h 20.62 km/h
Max:0.00 km/h
HR://%
Temp:, w górę: m

Praca

Poniedziałek, 22 lipca 2013 · dodano: 09.08.2013 | Komentarze 0

Dojazdy do pracy.
Kategoria Do pracy


127.27 km 70.00 km teren
06:02 h 21.09 km/h
Max:36.39 km/h
HR://%
Temp:25.0, w górę:310 m

Szaga - życiowe pierwsze pudło

Sobota, 20 lipca 2013 · dodano: 20.07.2013 | Komentarze 9

W zeszłym roku spróbowałem swoich sił w biegu na orientację, więc w tym padł pomysł, aby sprawdzić się w MTBO. Pomysł zamienił się w czyn, Mariusz z którym miałem startować, zakupił dla nas mapniki na kierownicę i w sobotę wczesnym rankiem dojechaliśmy do Zaniemyśla. Oprócz nas dwóch, pojawiły się jeszcze 3 znajome osoby: moja siostra Magda (trasa rowerowa 50) oraz Krzysztof z Pawłem (trasa piesza 25).

Przed startem © Marc


Dwie mapy, ale jak to? © -


Po załatwieniu formalności, Mariuszowym szybkim serwisie korby i odebraniu map ustawiliśmy się na starcie (nie, nie było sektorów startowych). I ruszyliśmy. Tempo początkowo nadałem ja, wyprzedziłem sporo maruderów po trawie i kawałek na północ od startu skręciliśmy w lewo w stronę pierwszego punktu. Za nami sporo osób, ale teren nagle zmienia się w błoto, bo ścieżka leży nad samym jeziorem. Mi to nie przeszkadza i przejeżdżam, z tyłu lecą komentarze o szybkiej wtopie :) Dojeżdżamy do dębu (pomnika przyrody), a tutaj już sporo osób. No cóż, nasz wariant nie był optymalny.

Przy pierwszym punkcie. © -


Drugi punkt leży 1,5 km na zachód, ale my jak totalni amatorzy (w sumie to nimi jesteśmy) ciśniemy szybko na... południe. Orientujemy się dość późno, także gość jadący za nami zaczyna coś biadolić - a niech sobie sam jedzie. Robimy szybką wersję najazdu z drugiej strony, ciśniemy kawałek asfaltem, potem przez pole i... przejeżdżamy właściwy skręt w prawo. No żesz. Lamerstwa ciąg dalszy, próbujemy się przebić przez las, potem przez piachy i w końcu spotykamy moją siostrę, która już ma ten drugi punkt, no pięknie ;) Mówi gdzie mamy się udać i tak też robimy. Mariusz odbija kartę startową, ja szukam kolejnego punktu i optymalnej trasy.

Zawracamy i po chwili skręcamy na północ. Tam znowu jest moja siostra, ale musi wrócić, bo w tym kierunku są tylko nasze punkty (trasa krótsza ich nie miała). Pomagam gdzie ma się mniej więcej kierować, a my mocno ciśniemy swoje. Po wjechaniu na asfalt wiemy, że jest już blisko, ale punktu nie widać. Kręci się pełno osób i dopiero po chwili ktoś wchodzi w krzaki, by odbić punkt. Był on dość dobrze schowany, bo w krzakach, poniżej drogi, przy strumieniu. Tutaj podobnie realizujemy sprawdzone, czyli Klosiu dziurkuje, ja analizuję mapę.

Jedziemy więc kawałek na północ, by z tego kierunku najechać na kolejny punkt. Objeżdżamy wysypisko w okolicach Czmonia i idealnie na wprost w okolicę punktu, czyli do starej żwirowni. Tam ponownie spory ruch, więc wiadomo gdzie się udać. Są także grupki kolarzy, czyli nadal zostajemy w tyle i strata przy drugim punkcie odbija się czkawką. Gdy Mariusz odbija punkt, ja obracam nasze rowery w kierunku jazdy, aby oszczędzać kolejne sekundy ;)

Przez Kaleje, asfaltem i potem terenem dojeżdżamy do kolejnego punktu, bez większych problemów. Po drodze robimy mały postój na batona. Kolejny fragment ponownie asfaltem, gdzie zyskujemy sporo czasu, bo nasze prędkości są znacznie wyższe niż konkurencji. Odmierzamy odległość i skręcamy idealnie w las, tam gdzie trzeba. Jest łąka, jest poszukiwana ambona, ale to chyba nie ta. Gdzie jest druga? Skręt w lewo, chwila błądzenia, nie ma. Jest następna ambona, Mariusz wchodzi na górę, nic nie ma. Cholera, coś robimy źle. Wracamy do punktu wyjścia inną drogą i jest, lampion wisi przy ambonie, ale czeka nas krótki spacer z rowerami przez lasek niskich drzew. Odchodzimy kawałek dalej, by coś zjeść i rozglądając się widać ponownie ten punkt na którym byliśmy. Co za błąd, jechaliśmy tędy i go nie zauważyliśmy ;)

Przychodzi czas na trudniejsze punkty, te nad Wartą. Przez Dąbrowę zbliżamy się do mocno mokrych miejsc. A tutaj, znowu moja siostra :) Ze sporą wdzięcznością słuchamy jak odwiedzić punkt. Zaliczamy go idealnie, jak po sznurku. Do kolejnego można jechać nad Wartą, tak też robimy, jest krócej. Przejeżdżamy przez biwak w Kotowie słuchając "muzyki" disco polo i za chwilę skręcamy nad samą Wartę. W dół, po bruku, z dużą szybkością. Nagle zatrzymuje nas dziewczyna, że co tak szybko. Mariusz ostro hamuje i wyrzuca mapę wprost na nią :P Gdzie tu uprzejmość? Ona nas zatrzymała idealnie przy punkcie :) Schodzę na dół do strumienia odbić punkt, zamieniam kilka słów z tą dziewczyną, bo ona coś zbyt uprzejma. Jak się okazuje lubi cukierki i spodziewa się je otrzymać w podziękowaniu za wskazanie punktu :)

Wracamy na trasę i na północ, tym podjazdem, dość mocno, a to przecież nie maraton. Wjeżdżamy w las szukając szczytu Łysej Góry. Jest szukana przecinka, więc skręcamy i ostro pod górę. Koło mi boksuje na piachu, więc zostaję z tyłu, ale na szczycie jestem chwilę po Mariuszu. Schodzimy i szukamy, Klosiu z prawej, ja z lewej. Nie ma, coś jest źle. Zaczynamy zwiększać promień poszukiwań. Odchodzę na północ z 300-400 metrów i nadal nie ma lampionu. Widzę kolejne wzgórza, ale to już chyba za daleko, więc wracam. Mariusza nie widać, szukam z drugiej strony i tutaj też pusto. Morale zaczyna siadać, robi się gorąco, stopy bolą od chodzenia w butach SPD. Idę znowu w drugą stronę, a tam wraca dwóch gości i mówią, że punkt odbili. To jeszcze dalej niż na początku byłem. Mijam Mariusza, który już tam był. Podnoszę więc tempo, miejscami biegnę i w końcu udaje mi się wspiąć na następną górkę i odbić punkt. Co za błąd, byłem już tylko jakieś 100 metrów od tego punktu te 15 minut temu. Wracam do rowerów truchtając, ale kosztuje to sporo sił. Mariusz na szczęście poczekał i jedziemy dalej. Musieliśmy stracić tutaj z 30-40 minut.

Następny punkt jest łatwy i odnajdujemy go bez problemów. Dodatkowo można tutaj uzupełnić wodę, bo organizator dowiózł butelki. Lecimy na wschód, czyli na drugą, dłuższą część. W Majdanach nie napotykamy sklepu, więc robimy tylko postój na przewinięcie mapy i w Lubonieczku skręcamy w teren. Idealnie znajdujemy punkt na końcu drogi, nad rzeką. Tam leżą dwaj goście, których widzieliśmy na Łysej Górze. Robią sobie odpoczynek i debatują jak dostać się na drugą stronę dwóch strumieni. My wiemy, trzeba je objechać asfaltem :) Tak też robimy i bez trudności znajdujemy punkt.

Do kolejnego punktu chcemy przejechać przez pole, ale drogi nie ma, więc kawałek trzeba wrócić i pocisnąć przez las. Dalej asfaltem i w lewo w las na szczyt, gdzie jest lampion. Łatwizna. Kolejny transfer asfaltem przez Sulęcin, przez wał przeciwpowodziowy i nad staw. Odnajdujemy wydeptaną trawę i punkt, który jest dosłownie "nad" stawem, prawie jakby był na wędce, jak to Mariusz zauważa :)

Robimy krótką dyskusję i zapada decyzja jazdy wałem. Jest on dość twardy i można utrzymać fajną prędkość. Dojeżdżamy nim do kolejowego mostu, przez który akurat przejeżdża pociąg, dobrze że nas wtedy na nim nie było :) Po wschodniej stronie jest ścieżka dla pieszych i nią przekraczamy Wartę, momentami schodząc z rowerów, bo jest zbyt wąsko lub leży sprzęt robotników remontujących ten most. Jesteśmy na samym końcu mapy i przez Rogusko odnajdujemy kolejny staw i punkt. Na stacji robimy 10-minutową przerwę na zimne (!) picie oraz rożka. Musimy przejechać kawałek krajówką (11), co nie jest zbyt przyjemne, ale robimy to szybko, odbijamy na chwilę w teren zaliczyć szybko punkt i wracamy na nią by przejechać kolejne 5 km. Momentami jest bardzo ciężko, bo pod wiatr, ale dwie zmiany prowadzącego i dajemy radę. W lewo skręcamy koło pani w różowym i dalej w stronę wzniesienia na którym jest dostrzegalnia przeciwpożarowa. Stromo pod górę, ale orientacyjnie banał. Po odbiciu Mariusz rzuca hasło zjazdu trasą downhillową, ale ja odmawiam - dobrze nie widzę trasy przed sobą, bo mapnik jednak trochę zasłania.

Lecimy przez Bogusławki asfaltami i za chwilę w las wprost na punkt przy mostku. Co nam tak dobrze idzie? :) Skręcamy na wschód, oddalając się od mety, ale nie ma wyjścia, jest tam kolejny punkt. Znowu skręcamy w las z asfaltu, ciśniemy przez krzaki krzycząc w niebogłosy płosząc wszystko co w okolicy. Niestety komary się nie boją ;) Nasz krzyk bojowy pojawił się jednak przez pokrzywy i rośliny z kolcami. Ale nie ma co, jedziemy tak dalej... idealnie w punkt. Ale jak to, znowu bez problemów?

Wyjeżdżamy z tego piekiełka i do kolejnego punktu. Dość szybko, bo chyba po 20 minutach (wraz z przejazdem!) mamy go. Chwilkę błądzimy, ale znajdując przecinkę w lesie (znowu te kłujące krzaki) dajemy radę znaleźć drogę. Tam spotykamy porządnie zmęczonych biegaczy, którzy mają już wszystkie punkty, ale brakuje sił na dobiegnięcie do mety. Kolejny przelot asfaltami, w sporym upale i pod wiatr. Przez zmęczenie nie zauważam, że wybrany wariant biegnie torami, a nie drogą. Co tu zrobić? Ciśniemy więc trasą wąskotorówki, wolno bo jakieś 15 km/h, ale i tak szybciej niż na około. Po chwili mamy punkt, zostały nam tylko dwa!

Jestem już słaby, ale Mariusz narzuca tempo i ja po prostu podążam. Nie myślę o kręceniu, tylko skupiam się na mapie, by nie popełnić głupiego błędu. Ale Mariusz jadąc z przodu wybiera dokładnie tą drogę, którą mam na myśli. Dojeżdżamy do strumienia, odbijamy karty i nawrót na ostatni punkt. Znowu w całkowitym słońcu, przez pole, ale dobrym tempem. Dojeżdżamy do skrzyżowania, krzyczę to tutaj, wjeżdżam w krzaki... jest ostatni punkt, idealnie wyczuty moment. Wsiadamy na rowery i ostro asfaltami do Zaniemyśla, jakieś 6 km. Klosiu ostro depta, powyżej 30 jak nic, nawet na lekkich wzniesieniach. Upał ciągle męczy, ale w końcu dojeżdżamy do znanych miejsc i skręcamy na teren szkoły. Wyrównujemy nasze rowery i wspólnie przekraczamy metę.

Wjazd na metę © -


Schodzimy, oddajemy karty, a organizatorka rzuca hasło: gratulacje, trzecie miejsce. Kto, my? Nie wierzę! Gratuluję i dziękuję Mariuszowi za wspólny dystans. Współpraca układała się idealnie. Co ciekawe do drugiego tracimy tylko 4 minuty, a do pierwszego 15! Gdyby nie ta Łysa Góra...

Dekoracja trasy rowerowej 100 :) © -