Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Marc z miasteczka Poznań. Mam przejechane 42372.65 kilometrów w tym 12561.57 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 21.07 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Marc.bikestats.pl

Archiwum bloga

127.27 km 70.00 km teren
06:02 h 21.09 km/h
Max:36.39 km/h
HR://%
Temp:25.0, w górę:310 m

Szaga - życiowe pierwsze pudło

Sobota, 20 lipca 2013 · dodano: 20.07.2013 | Komentarze 9

W zeszłym roku spróbowałem swoich sił w biegu na orientację, więc w tym padł pomysł, aby sprawdzić się w MTBO. Pomysł zamienił się w czyn, Mariusz z którym miałem startować, zakupił dla nas mapniki na kierownicę i w sobotę wczesnym rankiem dojechaliśmy do Zaniemyśla. Oprócz nas dwóch, pojawiły się jeszcze 3 znajome osoby: moja siostra Magda (trasa rowerowa 50) oraz Krzysztof z Pawłem (trasa piesza 25).

Przed startem © Marc


Dwie mapy, ale jak to? © -


Po załatwieniu formalności, Mariuszowym szybkim serwisie korby i odebraniu map ustawiliśmy się na starcie (nie, nie było sektorów startowych). I ruszyliśmy. Tempo początkowo nadałem ja, wyprzedziłem sporo maruderów po trawie i kawałek na północ od startu skręciliśmy w lewo w stronę pierwszego punktu. Za nami sporo osób, ale teren nagle zmienia się w błoto, bo ścieżka leży nad samym jeziorem. Mi to nie przeszkadza i przejeżdżam, z tyłu lecą komentarze o szybkiej wtopie :) Dojeżdżamy do dębu (pomnika przyrody), a tutaj już sporo osób. No cóż, nasz wariant nie był optymalny.

Przy pierwszym punkcie. © -


Drugi punkt leży 1,5 km na zachód, ale my jak totalni amatorzy (w sumie to nimi jesteśmy) ciśniemy szybko na... południe. Orientujemy się dość późno, także gość jadący za nami zaczyna coś biadolić - a niech sobie sam jedzie. Robimy szybką wersję najazdu z drugiej strony, ciśniemy kawałek asfaltem, potem przez pole i... przejeżdżamy właściwy skręt w prawo. No żesz. Lamerstwa ciąg dalszy, próbujemy się przebić przez las, potem przez piachy i w końcu spotykamy moją siostrę, która już ma ten drugi punkt, no pięknie ;) Mówi gdzie mamy się udać i tak też robimy. Mariusz odbija kartę startową, ja szukam kolejnego punktu i optymalnej trasy.

Zawracamy i po chwili skręcamy na północ. Tam znowu jest moja siostra, ale musi wrócić, bo w tym kierunku są tylko nasze punkty (trasa krótsza ich nie miała). Pomagam gdzie ma się mniej więcej kierować, a my mocno ciśniemy swoje. Po wjechaniu na asfalt wiemy, że jest już blisko, ale punktu nie widać. Kręci się pełno osób i dopiero po chwili ktoś wchodzi w krzaki, by odbić punkt. Był on dość dobrze schowany, bo w krzakach, poniżej drogi, przy strumieniu. Tutaj podobnie realizujemy sprawdzone, czyli Klosiu dziurkuje, ja analizuję mapę.

Jedziemy więc kawałek na północ, by z tego kierunku najechać na kolejny punkt. Objeżdżamy wysypisko w okolicach Czmonia i idealnie na wprost w okolicę punktu, czyli do starej żwirowni. Tam ponownie spory ruch, więc wiadomo gdzie się udać. Są także grupki kolarzy, czyli nadal zostajemy w tyle i strata przy drugim punkcie odbija się czkawką. Gdy Mariusz odbija punkt, ja obracam nasze rowery w kierunku jazdy, aby oszczędzać kolejne sekundy ;)

Przez Kaleje, asfaltem i potem terenem dojeżdżamy do kolejnego punktu, bez większych problemów. Po drodze robimy mały postój na batona. Kolejny fragment ponownie asfaltem, gdzie zyskujemy sporo czasu, bo nasze prędkości są znacznie wyższe niż konkurencji. Odmierzamy odległość i skręcamy idealnie w las, tam gdzie trzeba. Jest łąka, jest poszukiwana ambona, ale to chyba nie ta. Gdzie jest druga? Skręt w lewo, chwila błądzenia, nie ma. Jest następna ambona, Mariusz wchodzi na górę, nic nie ma. Cholera, coś robimy źle. Wracamy do punktu wyjścia inną drogą i jest, lampion wisi przy ambonie, ale czeka nas krótki spacer z rowerami przez lasek niskich drzew. Odchodzimy kawałek dalej, by coś zjeść i rozglądając się widać ponownie ten punkt na którym byliśmy. Co za błąd, jechaliśmy tędy i go nie zauważyliśmy ;)

Przychodzi czas na trudniejsze punkty, te nad Wartą. Przez Dąbrowę zbliżamy się do mocno mokrych miejsc. A tutaj, znowu moja siostra :) Ze sporą wdzięcznością słuchamy jak odwiedzić punkt. Zaliczamy go idealnie, jak po sznurku. Do kolejnego można jechać nad Wartą, tak też robimy, jest krócej. Przejeżdżamy przez biwak w Kotowie słuchając "muzyki" disco polo i za chwilę skręcamy nad samą Wartę. W dół, po bruku, z dużą szybkością. Nagle zatrzymuje nas dziewczyna, że co tak szybko. Mariusz ostro hamuje i wyrzuca mapę wprost na nią :P Gdzie tu uprzejmość? Ona nas zatrzymała idealnie przy punkcie :) Schodzę na dół do strumienia odbić punkt, zamieniam kilka słów z tą dziewczyną, bo ona coś zbyt uprzejma. Jak się okazuje lubi cukierki i spodziewa się je otrzymać w podziękowaniu za wskazanie punktu :)

Wracamy na trasę i na północ, tym podjazdem, dość mocno, a to przecież nie maraton. Wjeżdżamy w las szukając szczytu Łysej Góry. Jest szukana przecinka, więc skręcamy i ostro pod górę. Koło mi boksuje na piachu, więc zostaję z tyłu, ale na szczycie jestem chwilę po Mariuszu. Schodzimy i szukamy, Klosiu z prawej, ja z lewej. Nie ma, coś jest źle. Zaczynamy zwiększać promień poszukiwań. Odchodzę na północ z 300-400 metrów i nadal nie ma lampionu. Widzę kolejne wzgórza, ale to już chyba za daleko, więc wracam. Mariusza nie widać, szukam z drugiej strony i tutaj też pusto. Morale zaczyna siadać, robi się gorąco, stopy bolą od chodzenia w butach SPD. Idę znowu w drugą stronę, a tam wraca dwóch gości i mówią, że punkt odbili. To jeszcze dalej niż na początku byłem. Mijam Mariusza, który już tam był. Podnoszę więc tempo, miejscami biegnę i w końcu udaje mi się wspiąć na następną górkę i odbić punkt. Co za błąd, byłem już tylko jakieś 100 metrów od tego punktu te 15 minut temu. Wracam do rowerów truchtając, ale kosztuje to sporo sił. Mariusz na szczęście poczekał i jedziemy dalej. Musieliśmy stracić tutaj z 30-40 minut.

Następny punkt jest łatwy i odnajdujemy go bez problemów. Dodatkowo można tutaj uzupełnić wodę, bo organizator dowiózł butelki. Lecimy na wschód, czyli na drugą, dłuższą część. W Majdanach nie napotykamy sklepu, więc robimy tylko postój na przewinięcie mapy i w Lubonieczku skręcamy w teren. Idealnie znajdujemy punkt na końcu drogi, nad rzeką. Tam leżą dwaj goście, których widzieliśmy na Łysej Górze. Robią sobie odpoczynek i debatują jak dostać się na drugą stronę dwóch strumieni. My wiemy, trzeba je objechać asfaltem :) Tak też robimy i bez trudności znajdujemy punkt.

Do kolejnego punktu chcemy przejechać przez pole, ale drogi nie ma, więc kawałek trzeba wrócić i pocisnąć przez las. Dalej asfaltem i w lewo w las na szczyt, gdzie jest lampion. Łatwizna. Kolejny transfer asfaltem przez Sulęcin, przez wał przeciwpowodziowy i nad staw. Odnajdujemy wydeptaną trawę i punkt, który jest dosłownie "nad" stawem, prawie jakby był na wędce, jak to Mariusz zauważa :)

Robimy krótką dyskusję i zapada decyzja jazdy wałem. Jest on dość twardy i można utrzymać fajną prędkość. Dojeżdżamy nim do kolejowego mostu, przez który akurat przejeżdża pociąg, dobrze że nas wtedy na nim nie było :) Po wschodniej stronie jest ścieżka dla pieszych i nią przekraczamy Wartę, momentami schodząc z rowerów, bo jest zbyt wąsko lub leży sprzęt robotników remontujących ten most. Jesteśmy na samym końcu mapy i przez Rogusko odnajdujemy kolejny staw i punkt. Na stacji robimy 10-minutową przerwę na zimne (!) picie oraz rożka. Musimy przejechać kawałek krajówką (11), co nie jest zbyt przyjemne, ale robimy to szybko, odbijamy na chwilę w teren zaliczyć szybko punkt i wracamy na nią by przejechać kolejne 5 km. Momentami jest bardzo ciężko, bo pod wiatr, ale dwie zmiany prowadzącego i dajemy radę. W lewo skręcamy koło pani w różowym i dalej w stronę wzniesienia na którym jest dostrzegalnia przeciwpożarowa. Stromo pod górę, ale orientacyjnie banał. Po odbiciu Mariusz rzuca hasło zjazdu trasą downhillową, ale ja odmawiam - dobrze nie widzę trasy przed sobą, bo mapnik jednak trochę zasłania.

Lecimy przez Bogusławki asfaltami i za chwilę w las wprost na punkt przy mostku. Co nam tak dobrze idzie? :) Skręcamy na wschód, oddalając się od mety, ale nie ma wyjścia, jest tam kolejny punkt. Znowu skręcamy w las z asfaltu, ciśniemy przez krzaki krzycząc w niebogłosy płosząc wszystko co w okolicy. Niestety komary się nie boją ;) Nasz krzyk bojowy pojawił się jednak przez pokrzywy i rośliny z kolcami. Ale nie ma co, jedziemy tak dalej... idealnie w punkt. Ale jak to, znowu bez problemów?

Wyjeżdżamy z tego piekiełka i do kolejnego punktu. Dość szybko, bo chyba po 20 minutach (wraz z przejazdem!) mamy go. Chwilkę błądzimy, ale znajdując przecinkę w lesie (znowu te kłujące krzaki) dajemy radę znaleźć drogę. Tam spotykamy porządnie zmęczonych biegaczy, którzy mają już wszystkie punkty, ale brakuje sił na dobiegnięcie do mety. Kolejny przelot asfaltami, w sporym upale i pod wiatr. Przez zmęczenie nie zauważam, że wybrany wariant biegnie torami, a nie drogą. Co tu zrobić? Ciśniemy więc trasą wąskotorówki, wolno bo jakieś 15 km/h, ale i tak szybciej niż na około. Po chwili mamy punkt, zostały nam tylko dwa!

Jestem już słaby, ale Mariusz narzuca tempo i ja po prostu podążam. Nie myślę o kręceniu, tylko skupiam się na mapie, by nie popełnić głupiego błędu. Ale Mariusz jadąc z przodu wybiera dokładnie tą drogę, którą mam na myśli. Dojeżdżamy do strumienia, odbijamy karty i nawrót na ostatni punkt. Znowu w całkowitym słońcu, przez pole, ale dobrym tempem. Dojeżdżamy do skrzyżowania, krzyczę to tutaj, wjeżdżam w krzaki... jest ostatni punkt, idealnie wyczuty moment. Wsiadamy na rowery i ostro asfaltami do Zaniemyśla, jakieś 6 km. Klosiu ostro depta, powyżej 30 jak nic, nawet na lekkich wzniesieniach. Upał ciągle męczy, ale w końcu dojeżdżamy do znanych miejsc i skręcamy na teren szkoły. Wyrównujemy nasze rowery i wspólnie przekraczamy metę.

Wjazd na metę © -


Schodzimy, oddajemy karty, a organizatorka rzuca hasło: gratulacje, trzecie miejsce. Kto, my? Nie wierzę! Gratuluję i dziękuję Mariuszowi za wspólny dystans. Współpraca układała się idealnie. Co ciekawe do drugiego tracimy tylko 4 minuty, a do pierwszego 15! Gdyby nie ta Łysa Góra...

Dekoracja trasy rowerowej 100 :) © -




Komentarze
jakub1
| 18:40 poniedziałek, 22 lipca 2013 | linkuj Gratuluję pierwszego pudełeczka
Marc
| 11:23 poniedziałek, 22 lipca 2013 | linkuj Maciej, pozycja jest ex-equo :)

Mariusz, jak najbardziej, tutaj czuję, że jest szansa powalczyć o dobre pozycje, nie to co na maratonach :P

Jurek, mi przypadł medal.

Karel, działo się działo, dzięki :)

Krzychu, dzięki, a tak blisko było wyższe miejsce ;)

Zbychu, na to liczę, będzie spora motywacja.

Wojtas, nie porównuj mnie do tego Duńczyka, bez przesady ;) Ale formuła MTBO mi bardzo odpowiada, na pewno to powtórzę. Czy będzie kolejne podium, zobaczymy :)
josip
| 18:27 niedziela, 21 lipca 2013 | linkuj MTBO czyni mistrzów - pamiętasz tego Duńczyka, który rok temu w cuglach wygrał Challenge? Gratuluję miejsca na podium, może się okazać, że rozwiązałeś przysłowiowy worek z pudłami:-)
toadi69
| 14:53 niedziela, 21 lipca 2013 | linkuj następne MTBO i będzie przynajmniej miejsce 2 na pudle :)
folik
| 10:54 niedziela, 21 lipca 2013 | linkuj Gratulacje. Pudło zaliczone. Nieźle pociśnięte!
k4r3l
| 22:13 sobota, 20 lipca 2013 | linkuj Nie wiem co się działo, ale wypada chyba pogratulować :) Yeah!
Jurek57
| 21:23 sobota, 20 lipca 2013 | linkuj Kto przechowuje medal a kto dyplom :-)))
klosiu
| 20:38 sobota, 20 lipca 2013 | linkuj Kłosiu jak Kłosiu, ale zobacz Maciej tego mistrza na piątym! ;)
Marek, jest dobrze, orientację możemy zawojować jako team :).
MaciejBrace
| 19:14 sobota, 20 lipca 2013 | linkuj Czy ja dobrze widzę, że jesteś przed Klosiem - gratulacje
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!