Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Marc z miasteczka Poznań. Mam przejechane 42372.65 kilometrów w tym 12561.57 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 21.07 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Marc.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

51 - 100 km

Dystans całkowity:15211.33 km (w terenie 7425.95 km; 48.82%)
Czas w ruchu:743:50
Średnia prędkość:20.22 km/h
Maksymalna prędkość:69.82 km/h
Suma podjazdów:129902 m
Maks. tętno maksymalne:178 (95 %)
Maks. tętno średnie:160 (86 %)
Liczba aktywności:227
Średnio na aktywność:67.01 km i 3h 19m
Więcej statystyk
96.19 km 70.00 km teren
06:37 h 14.54 km/h
Max:57.41 km/h
HR://%
Temp:, w górę:2250 m

MTB Challenge - Kudowa - Kraliky

Poniedziałek, 23 lipca 2012 · dodano: 29.07.2012 | Komentarze 0

Oficjalny czas: 06:38:11.6
Open 181/212
Solo Man 85/93


52.18 km 25.00 km teren
02:06 h 24.85 km/h
Max:49.31 km/h
HR://%
Temp:18.0, w górę:300 m

Z kierownikiem

Piątek, 20 lipca 2012 · dodano: 21.07.2012 | Komentarze 3

Umówiłem się w pracy z przełożonym, że trzeba wreszcie razem pojeździć. Mi to pasowało, bo i tak w planach miałem jakieś krótkie kręcenie.

Wybraliśmy się szlakiem trzech jezior (czyli Rusałka, Strzeszynek, Kiekrz). Kierownik jest mocny i nie zostawał z tyłu :-) Trochę tylko spanikował, gdy zjeżdżaliśmy ostro po skarbie na wysokości Chyb.

Rower jakoś jeździ, powinien dać radę na Challenge. Mam nadzieję, że ja także. Sobota - przejazd w góry, od niedzieli ściganie. Nie powiem, lekki stresik jest.


96.02 km 74.00 km teren
07:45 h 12.39 km/h
Max:55.85 km/h
HR:142/170 76/ 91%
Temp:27.0, w górę:2614 m
Rower:

MTB Marathon Stronie Śląskie - Giga

Sobota, 7 lipca 2012 · dodano: 10.07.2012 | Komentarze 9

Wyjazd na pierwsze pełne Gogglowe giga odbył się w trochę innym składzie niż zwykle. Wojtek robił za kierowcę, a wolne miejsca w aucie zajmowali oprócz mnie Mariusz i Jacek.

Wyjechaliśmy standardowo w piątek po pracy, ale droga nie była spokojna. Już od Wrocławia widzieliśmy olbrzymią górską burzę. Pioruny wyjątkowo ładnie przebijały się z nieba do ziemi. Problemy zaczęły się przed Bardem, gdzie wjechaliśmy w ścianę deszczu. Josip słusznie decyduje się na przerwę w jeździe, bo widać było bardzo mało. Na parkingu już sporo aut, widać że nikt nie chce ryzykować jazdy w taką pogodę. Po kwadransie ruszamy, bo pada mniej. Za nami rusza spory peleton aut, by podążyć za naszymi tylnymi światłami. Reszta podróży mija spokojnie, podobnie poranne przygotowania i dojazd na maraton.

Przy starcie spotykam dawno nie widzianego Kaza. Gadamy trochę o maratonie i zbliżającym się Challenge-u. Po chwili zerkam na swój rower i zauważam brak bidonów. Myślę sobie, nieźle się ugotowałem (dosłownie, przy panującym upale). Pożyczam więc jeden bidon od Kaza i uzupełniam go zakupionym Poweradem. Za chwilę wchodzę na pas startowy, w którym oprócz towarzyszy podróży sporo innych znajomych twarzy (Marcin, Jarek, Jacek i Zbychu). Podchodzi do nas Ewa i ostrzega, aby jej nie wyprzedzać :-)

Ruszamy spokojnie o 10. Sporo kilometrów przed zawodnikami, więc nie ma szarpania jak na mega. Po przejechaniu asfaltu od razu wjeżdżamy w ciężki teren i trzeba prowadzić. Trochę dołuje taki początek. Gdy się robi lepszy grunt to jadę. Blokuje mnie jedna zawodniczka i muszę się zatrzymać. Blokuję tym sposobem Joasię Jabłczyńską. Końcówkę podjazdu jadę za nią, by po chwili ją wyprzedzić i stromy podjazd przed asfaltem robię w siodle. Patrzę do tyłu i widzę Zbycha, ale w bezpiecznej odległości. Do pierwszych zjazdów niewiele się dzieje.

Trasa prowadzi w okolice Międzygórza. Musimy więc zrzucić trochę podjechanych metrów. Trochę mokrych kamieni, luźnego piachu, ale i tak jest fajnie. W tym miejscu udaje się wyprzedzić Marcina, którego opony zupełnie nie dają sobie rady, a także dogonić wspomnianą wcześniej Ewę. Ona rusza szybko pod górę, my z Marcinem trochę wolniej. Ale we dwóch praktycznie do samego Śnieżnika. Podjazd idzie bez większych problemów. Marcin przyspiesza pod koniec, ale ja nie chcę szarpać i tracę z 30 sekund, z założeniem że może uda się to odrobić na zjeździe. Mijam schronisko i widzę, że Marcin leczy swój rower z pany. Zjeżdżam wobec tego samotnie na dół. Kilka miejsc tego zjazdu jest na prawdę super, niczym zjazdy koło Karpacza. Schodzę w kilku miejscach, gdzie hopki mają po 50 cm.

Na nadprogramowym bufecie na dole wypijam błyskiem całego Powerade'a. Jadę dalej i widzę sporo osób, które jadą bardzo wolno. Zastanawiam co się dzieje i dopiero po chwili do mnie dociera, że to jest ogon mega. Część jedzie wolno, część prowadzi, a część nie ma nawet siły ustąpić miejsca. Rowerowe zombie. W takim gronie dojeżdżam do kolejnego bufetu, na którym robię spory popas i odbijam na kolejną górkę. Jedzie się nieźle, ale trochę zaczyna przeszkadzać spora pustka na trasie. Nie jestem do tego przyzwyczajony, bo jednak w środku stawki mega jedzie dużo więcej osób, niż pod koniec giga.

Maraton w Stroniu Śląskim © Marc


Trasa nagle odbija w prawo i ostro pod górę. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie olbrzymia ilość kamieni, po których nie ma co nawet próbować wjeżdżać. Wyżej już kilka osób prowadzi, więc robię to samo. Po kilku dłuższych minutach jestem u góry i zaczynam przejazd szlakiem granicznym. Przebycie kolejnych 15 kilometrów zajmuje mi jakieś 2 godziny. Nie ma tam wyjątkowego przewyższenia, ale duża ilość mokrych kamieni i korzeni oraz błoto wystarczająco przeszkadza w jeździe. Psychika siada, dość mam wszystkiego, czas się niemiłosiernie dłuży. W połowie ścieżki jest bufet, na którym biorę żela, a Grzegorz Golonko dziwnie się zachowując zachwala inne produkty bufety oraz wypytuje o mój kask. Chyba za dużo był tego dnia na słońcu ;)

Ścieżka w końcu się kończy, przez chwilę widzę jednego gościa, ale na zjeździe, na swoim fullu ucieka. Korzystam z kolejnego bufetu, przed ostatnią górką, którą wjeżdżam może bez kryzysu, ale dość wolno. Pod jej koniec, niedowierzając wjeżdżam na asfalt i potem już szybko do mety. Kreskę mijam bardzo zadowolony, może tylko minimalnie mniej niż w Karpaczu (tamta trasa jednak wywoływała znacznie więcej emocji).

Podczas powrotu do domu, do Siennej mieliśmy sporo kłopotów. Mój rower został lekko uszkodzony przez Jarka, który bardzo pechowo nie mógł się wypiąć z poluzowanego SPD.

Czasy:
Jacek P. 5:52 - wyraźny lider naszego teamu
Wojtek 5:56 - na swoich terenach czuje się bardzo dobrze :)
Jacek G. 6:05 - niesamowicie mocny w tym sezonie
Mariusz 6:17 - pojechał dobrze, ale reszta chyba jeszcze lepiej
Che 6:20 - a w pewnym momencie liczyłem, że będziemy mieli podobny czas ;)
Jarek 6:27 - pomimo kryzysu dobry czas
Ja 7:05
Marcin 7:10 - gdyby nie dwie pany, to pewno byłby przede mną
Zbychu 7:20 - był cały czas blisko za nami

Udało się ukończyć górskie giga i to jest najważniejsze. Bardzo solidny trening przez Challengem wykonany.

To on, tak to on © Marc


(dystans wraz z dojazdem Sienna-Stronie-Sienna)




51.58 km 51.50 km teren
02:44 h 18.87 km/h
Max:43.06 km/h
HR:150/174 81/ 94%
Temp:25.0, w górę:530 m

Kaczmarek Electric MTB - Lubrza

Niedziela, 1 lipca 2012 · dodano: 03.07.2012 | Komentarze 4

Przyszedł czas na kolejny maraton u Kaczmarka. Tym razem trochę dalej od Poznania, ale za to w miejscu w którym mnie jeszcze nie było, czyli w okolicach Międzyrzeckiego Rejonu Umocnionego.

Na miejsce dojeżdżamy z Jackiem i Mariuszem. Dzień wcześniej znalazłem informację u organizatora, że właściwy start jest w Boryszynie, zerknąłem na mapę którędy najwygodniej dojechać i bez żadnych trudności przyjeżdżamy w okolicę startu. W Poznaniu spora ulewa, w Lubuskim pogoda ładna, ale trochę zbyt duszno.

Na maraton przyjechała duża część Goggle Teamu.
Goggle Team w Boryszynie © JoannaZygmunta


Ruszamy standardowo o 11. Robimy krótką pętlę wokół startu na której wyprzedza mnie Marcin. Nie czuję powera w nogach, oddycha mi się dość ciężko (pewno przez tą duchotę po nocnej burzy), więc nawet nie próbuję gonić. Dość długo go widzę przed sobą, ale po chwili mija mnie kolejny znajomy: Zbychu. Dyszy jak lokomotywa, widać, że daje z siebie sporo, ale różnica prędkości nie jest duża więc jadę za nim.
Tak mijają kilometry pierwszej pętli, którą cały czas jechaliśmy w sporym tłoku. Trasa mocno interwałowa, nie ma czasu na picie z bidonów. Dobrze, że mam camela, bo z niego łatwiej uzupełnić płyny. Na jednym mostku robi się spory korek. Tracę kilka pozycji do Zbycha, by za nim zgubić go zupełnie, bo wyraźnie przyspiesza na stromym podjeździe z plaży. Po dłuższej chwili dogania mniej Jacek. Okazuje się, że znowu zerwał łańcuch i praktycznie startował z ostatniej pozycji (awarię miał na tej początkowej pętli). Jedziemy więc razem, co mi sporo daje, bo motywuję się do utrzymania jego koła. Dojeżdżamy do przeprawy przez rzekę. Jacek daje radę ją przejechać, ja bez ryzyka po prostu przechodzę. Moczę nogi po kolana, ale w tej temperaturze to akurat przyjemne. Jacek odjeżdża i tak po kilku kilometrach kończy się pierwsza pętla (zaliczam jeszcze glebę przy próbie wyminięcia kałuży).

Na trasie maratonu w Lubrzy © Marc


Przejeżdżam w okolicy mety, zaczynam drugą metę i ponownie dogania mnie Jacek. WTF? Tym razem zgubił trasę. Faktycznie był tam jeden zakręt, który było można pomylić, pomimo wiszącej strzałki. Gdy nie ma dużo ludzi na trasie to trzeba po prostu uważać. Niestety my tego nie robimy i gubimy się. Tracimy sporo, bo jakieś 7 minut (na śladzie GPS wyraźnie widać tą stratę). Jacek już trochę traci motywację, ale jedzie mocno. Ja za nim, wyraźnie szybciej niż pierwszą pętle. Jedzie się trochę lepiej. W którymś momencie jednak już nie utrzymuję koła i wracam do swojego przymulania. Moja jazda z wysoką kadencją nie sprawdza się na tej trasie.

Na podjeździe przed bufetem widzę koszulkę Goggla. Znowu Jacek? Zbychu się wypalił? Po chwili dostrzegam szary kolor ramy i wiem, że to Krzychu. Tradycyjnie nie słyszy, gdy go zagaduję, bo słucha muzyki. Dopiero po zrównaniu się zaczynamy krótką rozmowę. Zbija mnie z tropu pytaniem o trzecią pętlę :-) Znowu jedzie mi się lepiej (co jest dzisiaj z tą motywacją?), a Maks ładnie trzyma moje koło. Doganiamy gościa na twentyninerze. Na płaskich i łatwych zjazdach lekko nam ucieka, na trudniejszych odcinkach, także na zakrętach, jedzie jak kompletna łajza. Ani trochę nie panuje nad swoją maszyną. Wyraźnie koła 29 nie są dla każdego. W końcu wyprzedzam gościa na sekcji piaszczysto-korzennej (tutaj moje młynkowanie pomaga :)) i samotnie dojeżdżam do mety, bo Maks nie dał rady utrzymać koła przy tym szarpnięciu.

Meta u Kaczmarka w Lubrzy © Marc


Czas 2:40, pozycja bez elity 56/63, M2 - wiadomo :-), ale awans na 9-te w generalce.
Maks 3 minuty za mną.
A przede mną:
- Winq (spotkany tylko na starcie) -> 23 minuty, za dużo
- Mariusz -> 20 minut, tutaj lepiej
- Marcin -> 11 minut, mocny jest w tym sezonie
- Zbychu -> 11 minut, gdyby nie zgubienie to może bym powalczył, chociaż szanse na to minimalne, bo to był jego dzień
- Jacek -> 7 minut, pomimo wielu przygód i tak sporo przede mną.

Po maratonie w Lubrzy © Marc


Maraton mi się podobał, na prawdę można było się zmęczyć i długo czuć ból w nogach. Szkoda, że nie udało się załapać na jedzenie i nie było gdzie umyć roweru.
W generalce nasz team obronił swoją pozycję, ale zostało 5 pkt. przed spadkiem na siódme :-)




63.37 km 0.00 km teren
02:00 h 31.68 km/h
Max:41.32 km/h
HR:137/160 74/ 86%
Temp:25.0, w górę:170 m

Płaska szosa

Czwartek, 28 czerwca 2012 · dodano: 28.06.2012 | Komentarze 0

Noga kręciła się dobrze, bo pamiętała weekendowe gorsze trasy :-)
Pętla podobna jak jakiś czas temu: Tulce, Kórnik, Mosina.


59.47 km 40.00 km teren
03:58 h 14.99 km/h
Max:61.43 km/h
HR://%
Temp:25.0, w górę:1400 m

Jezioro Bukówka

Niedziela, 24 czerwca 2012 · dodano: 28.06.2012 | Komentarze 3

Po porządnym odespaniu wyrypy maratonowej decydujemy się ponownie wjechać na przełęcz Okraj oraz objechać jezioro Bukówka. Ruszamy (Klosiu, Jacgol, JP, Zbychu + ja) dopiero koło godziny 11, ale nikt nie ma nadmiaru energii, by startować szybko :-)

Początkowo ruszamy w kierunku kowbojskiego miasteczka, a później trasą ER 2 w kierunku Okraju. Trasa łatwiejsza niż ta na maratonie, bo znacznie równiejsza i mniej kostki brukowej.

Wjazd na przełęcz Okraj © Marc


Robimy dłuższy postój przy żółtym szlaku, którym zjeżdżaliśmy w trakcie maratonu. Wspominamy co tam się działo. Dwóch Jacków zjechało prawie całość, reszta znacznie mniej.

Zjazd z Przełęczy Okraj © Marc


Ruszamy dalej, by dojechać do asfaltu i nim wjechać na samą przełęcz. Robimy zasłużoną przerwę na czeskie piwo, by po chwili wjechać kolejne 50 metrów w górę wzdłuż granicy. Oglądam fragment lokalnych tras narciarskich (albo lepiej - snowboardowych).

Mala Upa © Marc


Do Jarkowic zjeżdżamy początkowo szybkim szutrem (Jacek G. zalicza "ciekawą" glebę), a później fajnym technicznym odcinkiem przez las. Pomiędzy luźnymi gałęziami Jacki zjeżdżają najszybciej, ja chwilę za nimi, a stawkę zamykają Klosiu ze Zbychem. JP oddziela się od nas, bo musi dzisiaj wrócić do Poznania, więc w uszczuplonym gronie czteroosobowym jedziemy w kierunku jeziora Bukówka.

Co raz bardziej zaczyna mnie boleć lewe kolano, a także prawe udo - czyli to samo co na maratonie, tylko mocniej. Na podjazdach zostaję więc z tyłu, ale jedzie mi się wyjątkowo fajnie, bo pogoda super i wkoło arcywidoczki.

Dojeżdżamy nad jezioro i wspinamy się na Górę Zadzierną. Fajny, techniczny wjazd (później oczywiście zjazd), a na górze super krajobraz. Oglądamy m.in. jak ekipa pływa na windsurfingu i z kitem.

Jezioro Bukówka © Marc


Po długim postoju wracamy na kwaterę przez Kowary, gdzie jemy całkiem niezły obiad.

Super wypad! Trochę muszę oszczędzić to kolano, aby było w pełni sprawne na końcówkę lipca.




51.27 km 51.00 km teren
02:45 h 18.64 km/h
Max:38.39 km/h
HR:151/170 81/ 91%
Temp:20.0, w górę:570 m

Kaczmarek Electric MTB - Kargowa

Niedziela, 17 czerwca 2012 · dodano: 18.06.2012 | Komentarze 14

Zacznę inaczej niż zwykle, od czasów:
2:42:50, gdzie najlepszy nie-elita miał 1:58:18
Czyli dość słabo, a o to dlaczego.

Na start dojeżdżam z Jackiem. Jesteśmy wyjątkowo wcześnie, bo droga minęła bez żadnych problemów, a ruch był mały. Przechadzamy się więc w okolicy startu, przebieramy i jedziemy na rozgrzewkę. Spotykamy resztę team-u. Obecność identyczna jak ostatnie 2 razy u Kaczmarka, czyli Klosiu, Zbychu, Maks i nasza dwójka.

Wchodzimy z Jackiem do sektora i zamieniamy kilka zdań z Anią Tomicą. Jak się okazuje startuje tutaj gościnnie, nie na swoim rowerze i raczej cudów się nie spodziewa, bo płaskie trasy nie są jej mocną stroną. Poruszam też temat zbliżającego się Challenge-a. Okazuje się, że Ania w jednym roku przejechała dwie etapówki Golonki (wraz z Trophy) :-)

Startujemy na trzy (a nie na 10, jak u GG). Korków wielkich nie zastaję, bo jednak sektor sporo pomaga. Mijamy pierwsze kałuże i wjeżdżamy na pętlę. Po chwili spore zaskoczenie - trasa strasznie interwałowa, ciągłe podjazdy i zjazdy, a więc tętno bardzo wysoko. Staram się trzymać jadących przede mną, chociaż właściwie nie wiem czy czasem nie są to miniowcy, z którymi się nie ścigam. W pewnym momencie chłopak pyta się czy mam spinkę do łańcucha. Odpowiadam twierdząco, zatrzymuję się i oddaję mu, modląc się aby nie była mi potrzebna :-)
Jedzie mi się średnio, przeszkadza spore błoto po nocnej burzy, które "wciąga" opony. Przed końcem pierwszej rundy wyprzedza mnie wcześniej wspomniana Ania, po czym skręca do mety, a ja z mniejszą ilością osób wjeżdżam na drugą pętlę.

Druga pętla znacznie słabsza, nie mam już zbyt wiele sił, a trasa nie daje odpocząć. W środkowej części pętli jest około kilometrowy odcinek tzw. kurwidołków, czyli niskich górek o wyjątkowo wysokiej częstotliwości. Wkurzające to strasznie ;) Na zjazdach czuję się pewnie, także na technicznych odcinkach. Ze sporą frajdą przejeżdżam po raz drugi po deskach przerzuconych przez zwalone drzewo. Na jednym z ostatnich podjazdów, gdy muszę się zatrzymać, bo uniknąć skurczu dogania mnie Zbyszek. Pierwszy raz w tym sezonie jestem przez niego wyprzedzony, ale nie załamuję się. Wiem, że ostatnio trenował znacznie więcej ode mnie. Na metę dojeżdżam około 2 minuty za nim.

Wyniki:
Klosiu 2:16:49 - zdecydowany lider naszego teamu :)
Jacek 2:25:24 - także sporo punktów do generalki
Zbychu 2:40:52 - gratulacje za objechanie mnie
Ja 2:42:50
Maks 2:44:35 - bardzo blisko za mną, także punktuje do generalki, bo lepszy wynik w swojej kategorii

Nie spodziewałem się dobrego wyniku, bo ostatnio dużo nie jeździłem, ale poszło chyba jednak za słabo. Jak się okazuje wieczorem, miałem ustawione zbyt nisko siodełko :-( Ostatnio poprawiałem pozycję i musiało się zsunąć. Mam nadzieję, że w Karpaczu pójdzie lepiej, gdy je ustawię optymalnie.

Co do wyników w generalce może być ciężko obronić aktualną pozycję (nr 5). U Kaczmarka jednak pojawiają się na prawdę mocni zawodnicy.

Meta w Kargowej © Marc



88.32 km 0.00 km teren
03:18 h 26.76 km/h
Max:63.04 km/h
HR://%
Temp:23.0, w górę:400 m

W towarzystwie na Osową

Sobota, 26 maja 2012 · dodano: 26.05.2012 | Komentarze 0

Z rana pojechałem do Zakrzewa po Krzysztowa, by wspólnie dojechać do Mosiny przez Stęszew. 3 razy wjechaliśmy na Osową, po czym udaliśmy się na lody do Kostusiaka.

Bardzo sympatyczny wypad. Temperatura powietrza w porządku, może mogło by trochę mniej wiać.


59.00 km 56.00 km teren
02:47 h 21.20 km/h
Max:46.74 km/h
HR:155/172 83/ 92%
Temp:23.0, w górę:800 m

Kaczmarek Electric MTB - Sulechów

Niedziela, 20 maja 2012 · dodano: 23.05.2012 | Komentarze 7

Po sobotnim maratonie w górach nie wiedziałem czego się spodziewać. Niby udało się porządnie wyspać, dużo zjeść i mieć w miarę sprawny rower. Ale nogi czułem, chociaż w tych miejscach, które są mało używane przy pedałowaniu.

Na start dojeżdżamy rowerami, co zajmuje nam 10 minut :-) Lubię coś takiego, bez żadnej napinki i wszystko zgodnie z planem. Spotykamy Maksa i Zbycha, którzy szybko sieją ferment: trasa ciężka, interwałowa, duszno, dużo błota, bruk i w ogóle wszyscy umrzemy ;-) Po sobocie spływa to po mnie i realizuję plan szybkiego ustawienia w sektorze. Zajmujemy dość dobre pozycje z Maksem i czekamy na start. W międzyczasie organizator odstawia szopkę z wyczytywaniem zawodników z sektorów, ale ostatecznie wszyscy wchodzą bez sprawdzania.

Po starcie ruszam ostro, bardzo ostro, wręcz nie poznaję siebie. Wyprzedzam mnóstwo osób, a sam tracę tylko kilka pozycji. Jadę póki mogę, to przecież nie będzie aż tak długi wyścig. Tłoku wielkiego nie ma, bo jednak przede mną już porządni zawodnicy. Widzę jednego leżącego w trawie, zbiera się po mału, czyli żyje. Po dojechaniu do lasu pojedyncze tasowanie, ale raczej stawka już ustawiona. Niestety koło trzydziestej minuty chwyta mnie kolka, mocna kolka. Zagryzam zęby i jadę dalej. Tracę może z 5 pozycji (chociaż nie wiem czy to było mega czy mini), ale po paru minutach przechodzi.

Na stromym podejściu zaplątuję się na chwilę w jakiś drut, trochę przeklinam kto zrobił w lesie taki majdan, ale zbieram się i wchodzę dalej. Na zjeździe jest już fajnie :-) Około 45 minuty łykam żela i jadę dalej w kierunku drugiej pętli. Robi się znacznie luźniej, jedzie się dobrze, chyba trochę przyspieszam. Kolka znowu atakuje, ale już znacznie lżej. Pojedyncze osoby wyprzedzam, sam tracę 2 pozycje na rzecz dwóch mocnych gości, którzy mieli kłopoty ze sprzętem (myśląc, że to już dubel :-) ).

Trzecia runda idzie bardzo dobrze, zachowuję sporo sił i wyprzedzam jeszcze kilka osób. Jadę ile sił w nogach, bo ciągle nie widzę Zbyszka, który startował z pole position, a mam nadzieję go dogonić. Na metę wjeżdżam nie spotykając go, myśląc, że musiał mieć wyjątkowo dobry dzień ;)

Meta w Sulechowie © Marc


2:36:17, najlepszy miał 2:01:40
57/81

I znajomi
2:19 Mariusz - super pojechane, takie trasy Ci pasują :-)
2:24 Krzysiek - jak zwykle sporo przede mną
2:30 Jacek - zmęczony po wczoraj, więc dołożył mi tylko kilka minut. Chyba mniejszej różnicy w tym sezonie już mi się nie uda zrobić ;)
2:51 Maks - zwycięstwo nad Zbyszkiem, pomimo tego, że nic a nic ze sobą nie współpracowaliśmy (co było planowane)
3:04 Zbychu - jednak nie miał tak dobrego dnia jak sądziłem - problemy z rowerem i wczesna wywrotka w błocie wyraźnie go spowolniły.

W wynikach odnoszę się do zawodników nie jadących w elicie (czyli takich którzy ścigają się dla przyjemności, a nie dla pieniędzy :-) ).

Z czasu jestem zadowolony. Mocny start chyba jednak pomógł, pomimo późniejszej straty gdy chwyciła kolka. Pozycja też dość dobra, pomimo małej ilości startujących na tym dystansie. Totalna porażka z ciepłym jedzeniem (mała kiełbaska), co jest dość ciekawe bo w Boszkowie jedzenie było świetne.
Niestety nie wiem czy udało mi się wywalczyć sektor startowy. Nie znalazłem żadnych sensownych informacji na stronie organizatora.


57.08 km 52.00 km teren
04:29 h 12.73 km/h
Max:53.75 km/h
HR:150/175 81/ 94%
Temp:, w górę:1660 m

MTB Marathon Wałbrzych - Mega - Światełko w tunelu

Sobota, 19 maja 2012 · dodano: 21.05.2012 | Komentarze 4

Na maraton wyjeżdżamy z Poznania, po bardzo wczesnej pobudce. Na trasie jesteśmy o 5 rano i na 9 udaje się dojechać. Klosiu ubiera się szybko i uderza na start gigowców, my z Jackiem po chwili podjeżdżamy i oglądamy jak ruszają. Wspólnie robimy trening, wchodzimy do III sektora i czekamy na start.
Runda honorowa przebiega bez większych problemów (widziałem jednego pechowca, ale chyba wielkiej krzywdy sobie nie zrobił). Jest okazja na dobre rozgrzanie. Po wjechaniu w teren robi się problematycznie ze względu na bardzo duży kurz. Oddycha się ciężko, ale jadę swoje (czyli więcej tracę, niż zyskuję). Na pierwszym podjeździe równiejsze tętno i utrzymuję pozycję. Dojeżdżam do tunelu, by przed wjazdem usłyszeć od Grzegorza Golonko, żebym zdjął okulary. Dobra podpowiedź, bo w nich zupełnie bym nic nie widział :-) Sam przejazd przez tunel to dość mocne kręcenie, by nie wytracić prędkości i nie wylecieć z siodła na większym kamieniu. Momentami nic nie widać i właściwie jadę za cieniem poprzedzającego zawodnika. W pewnym momencie widzę niższe cienie, a są to dwie pechowe osoby, które się wywaliły. Niestety ruch się blokuje i przez jakiś czas trzeba prowadzić. W końcu ruszamy i opuszczamy tunel, gdy robi się już na prawdę zimno (panuje tam temperatura 8 stopni).
Po wyjeździe - szok, ludzie stoją. Rozglądam się, a po prawej duże nastromienie, gdzie ludzie wchodzą z rowerami. Przychodzi moja kolej i wdrapuję się na górę.
Dalszy fragment trasy to całkiem przyjemna jazda dopóki nie zaczynają się kolejne podejścia. Przy 30-tym kilometrze zaczynam czuć czworogłowe i spodziewam się najgorszego. Znacznie gorszego wyniku i skurczy. Postanawiam od tamtego momentu wyraźnie zwolnić, byle ich uniknąć, bo to zupełnie by mnie wyeliminowało z rywalizacji. Na długi trawers znowu wchodzę obciążając nieprzyzwyczajone nogi. Niestety muszę co raz częściej robić przerwy, by się rozciągać, a brakuje tam miejsca by przepuszczać mijających mnie zawodników. Straszny żal, że nie ma siły by jechać tamtym odcinkiem.
Pod koniec wyścigu ból mięśni już poważny:
Końcówka maratonu w Wałbrzychu © Marc

Na około 5 km przed metą dogania mnie Duda. Okazuje się, że mam jeszcze spory zapas sił i mu uciekam. Gubię go na chwilę, by przy kolejnym podejściu ponownie go zobaczyć. Spinam się i na każdej możliwej górce staram się kadencyjnie podjeżdżać. W końcu dojeżdżam do upragnionej mety broniąc pozycji.

Czas: 4.38.18
Open 303/408 (72% stawki - słabo, wynik jak w poprzednich latach, mniej startujących niż w Złotym Stoku)
Współczynnik do najlepszego 0.57 -> 286 pkt.

Jacek 3.48
Dawid 3.53
Duda 4.38

Z wyniku nie jestem zadowolony, ale niestety nie biegam i nogi nie są przyzwyczajone do takich podejść. Kondycyjnie jest dobrze, nie czułem się bardzo wymęczony po tym maratonie. Na zjazdach było trochę gorzej niż w Złotym Stoku, ale i tak więcej zyskiwałem niż traciłem, w porównaniu do innych. Szkoda, że było tak dużo szutrowych zjazdów, a technicznych ścieżek tylko kilka.
Ogólnie trasa bardzo fajna, ciekawe ile z tego powtórzy się na Challenge. Mam nadzieję, że wtedy będę w lepszej formie :-)