Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Marc z miasteczka Poznań. Mam przejechane 42372.65 kilometrów w tym 12561.57 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 21.07 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Marc.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

W towarzystwie

Dystans całkowity:18144.38 km (w terenie 9188.09 km; 50.64%)
Czas w ruchu:924:36
Średnia prędkość:19.62 km/h
Maksymalna prędkość:69.82 km/h
Suma podjazdów:181118 m
Maks. tętno maksymalne:178 (95 %)
Maks. tętno średnie:160 (86 %)
Suma kalorii:970 kcal
Liczba aktywności:285
Średnio na aktywność:63.66 km i 3h 14m
Więcej statystyk
84.92 km 80.00 km teren
06:18 h 13.48 km/h
Max:59.94 km/h
HR://%
Temp:, w górę:2460 m

MTB Challenge - Kraliky - Stronie Śląskie

Wtorek, 24 lipca 2012 · dodano: 29.07.2012 | Komentarze 0

Oficjalny czas: 06:38:25.3
Open 183/206
Solo Man 86/93


96.19 km 70.00 km teren
06:37 h 14.54 km/h
Max:57.41 km/h
HR://%
Temp:, w górę:2250 m

MTB Challenge - Kudowa - Kraliky

Poniedziałek, 23 lipca 2012 · dodano: 29.07.2012 | Komentarze 0

Oficjalny czas: 06:38:11.6
Open 181/212
Solo Man 85/93


19.77 km 9.00 km teren
01:14 h 16.03 km/h
Max:57.41 km/h
HR://%
Temp:, w górę:522 m

MTB Challenge - Prolog

Niedziela, 22 lipca 2012 · dodano: 29.07.2012 | Komentarze 5

Oficjalny czas: 00:49:36.7
Open 184/218
Solo Man 84/94


52.18 km 25.00 km teren
02:06 h 24.85 km/h
Max:49.31 km/h
HR://%
Temp:18.0, w górę:300 m

Z kierownikiem

Piątek, 20 lipca 2012 · dodano: 21.07.2012 | Komentarze 3

Umówiłem się w pracy z przełożonym, że trzeba wreszcie razem pojeździć. Mi to pasowało, bo i tak w planach miałem jakieś krótkie kręcenie.

Wybraliśmy się szlakiem trzech jezior (czyli Rusałka, Strzeszynek, Kiekrz). Kierownik jest mocny i nie zostawał z tyłu :-) Trochę tylko spanikował, gdy zjeżdżaliśmy ostro po skarbie na wysokości Chyb.

Rower jakoś jeździ, powinien dać radę na Challenge. Mam nadzieję, że ja także. Sobota - przejazd w góry, od niedzieli ściganie. Nie powiem, lekki stresik jest.


110.43 km 0.00 km teren
03:36 h 30.68 km/h
Max:51.89 km/h
HR:139/170 75/ 91%
Temp:20.0, w górę:430 m

Peleton obornicki

Niedziela, 15 lipca 2012 · dodano: 16.07.2012 | Komentarze 6

Zgodnie z planem ułożonym wraz z Klosiem w niedzielę mieliśmy zrobić ostatni duży trening przez Challengem. Padło na wspólną jazdę z peletonem, który zbiera się na Rondzie Obornickim o godzinie 10.

Spokojnym, bardzo spokojnym, tempem dojeżdżam na miejsce i czekam jak zbiera się spora ekipa, jakieś 25 osób. Pojawia się kilku na prawdę mocnych kolarzy, ale są też starsi panowie, czyli skład mieszany.

Ruszamy punktualnie w kierunku Obornik, z początku spokojnie, by po chwili rozkręcić się na dobre. Tętno maratonowe osiągam, gdy na czoło wchodzi Mariusz :-) Dobrze rozgrzany, fajnie sobie kręcę. Momentami trzeba mocno naciskać na pedały, aby trzymać koło poprzedzającej osoby. Tempo jest cały czas wysokie, ale już nie rośnie, bo droga nie sprzyja (skrzyżowania + budowana obwodnica w okolicach Złotkowa). Droga staje się spokojniejsza, więc dwóch gości na zmianach zwiększają prędkość. Jedziemy jakieś 45 km/h, co nie jest wielkim problemem. Gorzej, że co chwilę trzeba dokręcać, aby być blisko za poprzedzającym kolarzem. Przy kilku takich skokach osiągam tętno >90%. W końcu decyduję się napić z bidonu, momentalnie tracę pięć pozycji. Po chwili minimalnie zwalniam, peleton przyspiesza, gubię koło i odpadam od grupki... ujechałem tak z nimi 15 km. Tempo rosło od 1:54 min/km, do 1:18 min/km.

Doganiają mnie Ci, którzy wcześniej odpadli i tak sobie dojeżdżamy do Obornik. Tam, od 4 minut (!), czeka na mnie Mariusz :-) W grupce z kilkoma mastersami dojeżdżamy do Murowanej. Tempo niższe, ale nadal wysokie (36-37). Na obwodnicy MG łapię kolejny kryzys i zostaję na jednym podjeździe. Grupę doganiam kawałek dalej dokręcając na zjeździe. W Biedrusku odłączamy się od grupy i razem z Mariuszem, już spokojniej, kręcimy sobie sami. Z Poznania odbiliśmy jeszcze w kierunku Koziegłów, Kicina i Wierzonki. Powrót przez Bogucin, pod wiatr, mocno ujechani.

Super trening. Chyba najmocniejszy w tym roku. Fajnie tak sobie pojechać w trupa. Na maratonie człowiek tego nie zrobi, bo by zaraz znalazł się na ostatniej pozycji :) A tutaj, bez większych konsekwencji.


34.81 km 30.00 km teren
02:39 h 13.14 km/h
Max:60.82 km/h
HR://%
Temp:, w górę:1070 m

Czarna Góra i okolice

Niedziela, 8 lipca 2012 · dodano: 11.07.2012 | Komentarze 1

Po konkretnym i długim spaniu wstaję rano z dość mocno zmęczonymi nogami. Dopada mnie lekki stresik jak to będzie na MTB Challenge, ale po chwili jest lepiej. Trochę ruchu i nogi wracają do normalnej pracy.

Widok z kwatery na stoki © Marc


Przed wyruszeniem w trasę JP pożycza mi swoją zapasową tarczę, bo moja jest zbyt wygięta i ociera o tylne klocki, pomimo tego, że są one dość mocno zjechane. Działają, ale bardzo słabo. Trzeba będzie zwiększyć siłę hamowania na przodzie - będzie ciekawie :-) Z rozcentrowanym kołem nic nie robimy. Nie bije aż tak mocno, aby przeszkadzało w jeździe.

W międzyczasie zerkam do auta bagażnika Jacka przyglądając się wyposażeniu. Jestem pod dużym wrażeniem - jest tam wszystko. W domu nie mam dziesiątej części jego narzędzi, a on przecież wziął tylko tyle co potrzebował na wyjazd :-) Można powiedzieć, że faceta poznasz po bagażniku (tak jak kobietę po torebce :-P).

Pod naszą kwaterę przyjeżdża Mateusz Rybczyński i jego dwie koleżanki Paulina i Ania. W osiem osób ruszamy spokojnym tempem pod górę w stronę stoków narciarskich Czarnej Góry. Asfalt zmienia się w szuter, ale jest dość stromo. Grupa dzieli się na dwa peletoniki, ja zawieszam się pomiędzy. Jedzie mi się dość ciężko, ale swoim tempem zdobywam wysokość. Przyglądam się trasom, które dobrze znam z zimowych wypadów. Mam też okazję pooglądać trasę DH. Kilka miejsc znacznie trudniejszych od tego co serwuje Grzegorz Golonko na swoich maratonach.

Mutant z kopalni Uranu © Marc


Ostatecznie, z kilkoma przerwami, dojeżdżamy do schroniska pod Śnieżnikiem. Nie sądziłem, że to tak blisko Czarnej Góry. Konsumujemy po piwie i zjeżdżamy trasą przeciwną do tego, co jechaliśmy na maratonie. Fragment ten jest mocno pechowy, ponieważ łapiemy łącznie 3 laczki (czyli prawie 50% składu), a za chwilę Jacek P. gubi aparat. Na szczęście po dłuższej chwili znajduje go Ania. Za chwilę kolejna przygoda, bo Jacek G. nie wyrabia zakrętu i wpada do rowu. Był blisko kamienia, ale skończyło się jedynie na zadrapaniu ramienia.

Międzygórze © Marc


Ostatecznie, przez Międzygórze i krótki postój nad strumieniem, dojeżdżamy z powrotem do Siennej, by się spakować i wrócić do Poznania (niestety).

Super dzień, fajnie się jeździ w takiej dużej grupie.


96.02 km 74.00 km teren
07:45 h 12.39 km/h
Max:55.85 km/h
HR:142/170 76/ 91%
Temp:27.0, w górę:2614 m
Rower:

MTB Marathon Stronie Śląskie - Giga

Sobota, 7 lipca 2012 · dodano: 10.07.2012 | Komentarze 9

Wyjazd na pierwsze pełne Gogglowe giga odbył się w trochę innym składzie niż zwykle. Wojtek robił za kierowcę, a wolne miejsca w aucie zajmowali oprócz mnie Mariusz i Jacek.

Wyjechaliśmy standardowo w piątek po pracy, ale droga nie była spokojna. Już od Wrocławia widzieliśmy olbrzymią górską burzę. Pioruny wyjątkowo ładnie przebijały się z nieba do ziemi. Problemy zaczęły się przed Bardem, gdzie wjechaliśmy w ścianę deszczu. Josip słusznie decyduje się na przerwę w jeździe, bo widać było bardzo mało. Na parkingu już sporo aut, widać że nikt nie chce ryzykować jazdy w taką pogodę. Po kwadransie ruszamy, bo pada mniej. Za nami rusza spory peleton aut, by podążyć za naszymi tylnymi światłami. Reszta podróży mija spokojnie, podobnie poranne przygotowania i dojazd na maraton.

Przy starcie spotykam dawno nie widzianego Kaza. Gadamy trochę o maratonie i zbliżającym się Challenge-u. Po chwili zerkam na swój rower i zauważam brak bidonów. Myślę sobie, nieźle się ugotowałem (dosłownie, przy panującym upale). Pożyczam więc jeden bidon od Kaza i uzupełniam go zakupionym Poweradem. Za chwilę wchodzę na pas startowy, w którym oprócz towarzyszy podróży sporo innych znajomych twarzy (Marcin, Jarek, Jacek i Zbychu). Podchodzi do nas Ewa i ostrzega, aby jej nie wyprzedzać :-)

Ruszamy spokojnie o 10. Sporo kilometrów przed zawodnikami, więc nie ma szarpania jak na mega. Po przejechaniu asfaltu od razu wjeżdżamy w ciężki teren i trzeba prowadzić. Trochę dołuje taki początek. Gdy się robi lepszy grunt to jadę. Blokuje mnie jedna zawodniczka i muszę się zatrzymać. Blokuję tym sposobem Joasię Jabłczyńską. Końcówkę podjazdu jadę za nią, by po chwili ją wyprzedzić i stromy podjazd przed asfaltem robię w siodle. Patrzę do tyłu i widzę Zbycha, ale w bezpiecznej odległości. Do pierwszych zjazdów niewiele się dzieje.

Trasa prowadzi w okolice Międzygórza. Musimy więc zrzucić trochę podjechanych metrów. Trochę mokrych kamieni, luźnego piachu, ale i tak jest fajnie. W tym miejscu udaje się wyprzedzić Marcina, którego opony zupełnie nie dają sobie rady, a także dogonić wspomnianą wcześniej Ewę. Ona rusza szybko pod górę, my z Marcinem trochę wolniej. Ale we dwóch praktycznie do samego Śnieżnika. Podjazd idzie bez większych problemów. Marcin przyspiesza pod koniec, ale ja nie chcę szarpać i tracę z 30 sekund, z założeniem że może uda się to odrobić na zjeździe. Mijam schronisko i widzę, że Marcin leczy swój rower z pany. Zjeżdżam wobec tego samotnie na dół. Kilka miejsc tego zjazdu jest na prawdę super, niczym zjazdy koło Karpacza. Schodzę w kilku miejscach, gdzie hopki mają po 50 cm.

Na nadprogramowym bufecie na dole wypijam błyskiem całego Powerade'a. Jadę dalej i widzę sporo osób, które jadą bardzo wolno. Zastanawiam co się dzieje i dopiero po chwili do mnie dociera, że to jest ogon mega. Część jedzie wolno, część prowadzi, a część nie ma nawet siły ustąpić miejsca. Rowerowe zombie. W takim gronie dojeżdżam do kolejnego bufetu, na którym robię spory popas i odbijam na kolejną górkę. Jedzie się nieźle, ale trochę zaczyna przeszkadzać spora pustka na trasie. Nie jestem do tego przyzwyczajony, bo jednak w środku stawki mega jedzie dużo więcej osób, niż pod koniec giga.

Maraton w Stroniu Śląskim © Marc


Trasa nagle odbija w prawo i ostro pod górę. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie olbrzymia ilość kamieni, po których nie ma co nawet próbować wjeżdżać. Wyżej już kilka osób prowadzi, więc robię to samo. Po kilku dłuższych minutach jestem u góry i zaczynam przejazd szlakiem granicznym. Przebycie kolejnych 15 kilometrów zajmuje mi jakieś 2 godziny. Nie ma tam wyjątkowego przewyższenia, ale duża ilość mokrych kamieni i korzeni oraz błoto wystarczająco przeszkadza w jeździe. Psychika siada, dość mam wszystkiego, czas się niemiłosiernie dłuży. W połowie ścieżki jest bufet, na którym biorę żela, a Grzegorz Golonko dziwnie się zachowując zachwala inne produkty bufety oraz wypytuje o mój kask. Chyba za dużo był tego dnia na słońcu ;)

Ścieżka w końcu się kończy, przez chwilę widzę jednego gościa, ale na zjeździe, na swoim fullu ucieka. Korzystam z kolejnego bufetu, przed ostatnią górką, którą wjeżdżam może bez kryzysu, ale dość wolno. Pod jej koniec, niedowierzając wjeżdżam na asfalt i potem już szybko do mety. Kreskę mijam bardzo zadowolony, może tylko minimalnie mniej niż w Karpaczu (tamta trasa jednak wywoływała znacznie więcej emocji).

Podczas powrotu do domu, do Siennej mieliśmy sporo kłopotów. Mój rower został lekko uszkodzony przez Jarka, który bardzo pechowo nie mógł się wypiąć z poluzowanego SPD.

Czasy:
Jacek P. 5:52 - wyraźny lider naszego teamu
Wojtek 5:56 - na swoich terenach czuje się bardzo dobrze :)
Jacek G. 6:05 - niesamowicie mocny w tym sezonie
Mariusz 6:17 - pojechał dobrze, ale reszta chyba jeszcze lepiej
Che 6:20 - a w pewnym momencie liczyłem, że będziemy mieli podobny czas ;)
Jarek 6:27 - pomimo kryzysu dobry czas
Ja 7:05
Marcin 7:10 - gdyby nie dwie pany, to pewno byłby przede mną
Zbychu 7:20 - był cały czas blisko za nami

Udało się ukończyć górskie giga i to jest najważniejsze. Bardzo solidny trening przez Challengem wykonany.

To on, tak to on © Marc


(dystans wraz z dojazdem Sienna-Stronie-Sienna)




51.58 km 51.50 km teren
02:44 h 18.87 km/h
Max:43.06 km/h
HR:150/174 81/ 94%
Temp:25.0, w górę:530 m

Kaczmarek Electric MTB - Lubrza

Niedziela, 1 lipca 2012 · dodano: 03.07.2012 | Komentarze 4

Przyszedł czas na kolejny maraton u Kaczmarka. Tym razem trochę dalej od Poznania, ale za to w miejscu w którym mnie jeszcze nie było, czyli w okolicach Międzyrzeckiego Rejonu Umocnionego.

Na miejsce dojeżdżamy z Jackiem i Mariuszem. Dzień wcześniej znalazłem informację u organizatora, że właściwy start jest w Boryszynie, zerknąłem na mapę którędy najwygodniej dojechać i bez żadnych trudności przyjeżdżamy w okolicę startu. W Poznaniu spora ulewa, w Lubuskim pogoda ładna, ale trochę zbyt duszno.

Na maraton przyjechała duża część Goggle Teamu.
Goggle Team w Boryszynie © JoannaZygmunta


Ruszamy standardowo o 11. Robimy krótką pętlę wokół startu na której wyprzedza mnie Marcin. Nie czuję powera w nogach, oddycha mi się dość ciężko (pewno przez tą duchotę po nocnej burzy), więc nawet nie próbuję gonić. Dość długo go widzę przed sobą, ale po chwili mija mnie kolejny znajomy: Zbychu. Dyszy jak lokomotywa, widać, że daje z siebie sporo, ale różnica prędkości nie jest duża więc jadę za nim.
Tak mijają kilometry pierwszej pętli, którą cały czas jechaliśmy w sporym tłoku. Trasa mocno interwałowa, nie ma czasu na picie z bidonów. Dobrze, że mam camela, bo z niego łatwiej uzupełnić płyny. Na jednym mostku robi się spory korek. Tracę kilka pozycji do Zbycha, by za nim zgubić go zupełnie, bo wyraźnie przyspiesza na stromym podjeździe z plaży. Po dłuższej chwili dogania mniej Jacek. Okazuje się, że znowu zerwał łańcuch i praktycznie startował z ostatniej pozycji (awarię miał na tej początkowej pętli). Jedziemy więc razem, co mi sporo daje, bo motywuję się do utrzymania jego koła. Dojeżdżamy do przeprawy przez rzekę. Jacek daje radę ją przejechać, ja bez ryzyka po prostu przechodzę. Moczę nogi po kolana, ale w tej temperaturze to akurat przyjemne. Jacek odjeżdża i tak po kilku kilometrach kończy się pierwsza pętla (zaliczam jeszcze glebę przy próbie wyminięcia kałuży).

Na trasie maratonu w Lubrzy © Marc


Przejeżdżam w okolicy mety, zaczynam drugą metę i ponownie dogania mnie Jacek. WTF? Tym razem zgubił trasę. Faktycznie był tam jeden zakręt, który było można pomylić, pomimo wiszącej strzałki. Gdy nie ma dużo ludzi na trasie to trzeba po prostu uważać. Niestety my tego nie robimy i gubimy się. Tracimy sporo, bo jakieś 7 minut (na śladzie GPS wyraźnie widać tą stratę). Jacek już trochę traci motywację, ale jedzie mocno. Ja za nim, wyraźnie szybciej niż pierwszą pętle. Jedzie się trochę lepiej. W którymś momencie jednak już nie utrzymuję koła i wracam do swojego przymulania. Moja jazda z wysoką kadencją nie sprawdza się na tej trasie.

Na podjeździe przed bufetem widzę koszulkę Goggla. Znowu Jacek? Zbychu się wypalił? Po chwili dostrzegam szary kolor ramy i wiem, że to Krzychu. Tradycyjnie nie słyszy, gdy go zagaduję, bo słucha muzyki. Dopiero po zrównaniu się zaczynamy krótką rozmowę. Zbija mnie z tropu pytaniem o trzecią pętlę :-) Znowu jedzie mi się lepiej (co jest dzisiaj z tą motywacją?), a Maks ładnie trzyma moje koło. Doganiamy gościa na twentyninerze. Na płaskich i łatwych zjazdach lekko nam ucieka, na trudniejszych odcinkach, także na zakrętach, jedzie jak kompletna łajza. Ani trochę nie panuje nad swoją maszyną. Wyraźnie koła 29 nie są dla każdego. W końcu wyprzedzam gościa na sekcji piaszczysto-korzennej (tutaj moje młynkowanie pomaga :)) i samotnie dojeżdżam do mety, bo Maks nie dał rady utrzymać koła przy tym szarpnięciu.

Meta u Kaczmarka w Lubrzy © Marc


Czas 2:40, pozycja bez elity 56/63, M2 - wiadomo :-), ale awans na 9-te w generalce.
Maks 3 minuty za mną.
A przede mną:
- Winq (spotkany tylko na starcie) -> 23 minuty, za dużo
- Mariusz -> 20 minut, tutaj lepiej
- Marcin -> 11 minut, mocny jest w tym sezonie
- Zbychu -> 11 minut, gdyby nie zgubienie to może bym powalczył, chociaż szanse na to minimalne, bo to był jego dzień
- Jacek -> 7 minut, pomimo wielu przygód i tak sporo przede mną.

Po maratonie w Lubrzy © Marc


Maraton mi się podobał, na prawdę można było się zmęczyć i długo czuć ból w nogach. Szkoda, że nie udało się załapać na jedzenie i nie było gdzie umyć roweru.
W generalce nasz team obronił swoją pozycję, ale zostało 5 pkt. przed spadkiem na siódme :-)




59.47 km 40.00 km teren
03:58 h 14.99 km/h
Max:61.43 km/h
HR://%
Temp:25.0, w górę:1400 m

Jezioro Bukówka

Niedziela, 24 czerwca 2012 · dodano: 28.06.2012 | Komentarze 3

Po porządnym odespaniu wyrypy maratonowej decydujemy się ponownie wjechać na przełęcz Okraj oraz objechać jezioro Bukówka. Ruszamy (Klosiu, Jacgol, JP, Zbychu + ja) dopiero koło godziny 11, ale nikt nie ma nadmiaru energii, by startować szybko :-)

Początkowo ruszamy w kierunku kowbojskiego miasteczka, a później trasą ER 2 w kierunku Okraju. Trasa łatwiejsza niż ta na maratonie, bo znacznie równiejsza i mniej kostki brukowej.

Wjazd na przełęcz Okraj © Marc


Robimy dłuższy postój przy żółtym szlaku, którym zjeżdżaliśmy w trakcie maratonu. Wspominamy co tam się działo. Dwóch Jacków zjechało prawie całość, reszta znacznie mniej.

Zjazd z Przełęczy Okraj © Marc


Ruszamy dalej, by dojechać do asfaltu i nim wjechać na samą przełęcz. Robimy zasłużoną przerwę na czeskie piwo, by po chwili wjechać kolejne 50 metrów w górę wzdłuż granicy. Oglądam fragment lokalnych tras narciarskich (albo lepiej - snowboardowych).

Mala Upa © Marc


Do Jarkowic zjeżdżamy początkowo szybkim szutrem (Jacek G. zalicza "ciekawą" glebę), a później fajnym technicznym odcinkiem przez las. Pomiędzy luźnymi gałęziami Jacki zjeżdżają najszybciej, ja chwilę za nimi, a stawkę zamykają Klosiu ze Zbychem. JP oddziela się od nas, bo musi dzisiaj wrócić do Poznania, więc w uszczuplonym gronie czteroosobowym jedziemy w kierunku jeziora Bukówka.

Co raz bardziej zaczyna mnie boleć lewe kolano, a także prawe udo - czyli to samo co na maratonie, tylko mocniej. Na podjazdach zostaję więc z tyłu, ale jedzie mi się wyjątkowo fajnie, bo pogoda super i wkoło arcywidoczki.

Dojeżdżamy nad jezioro i wspinamy się na Górę Zadzierną. Fajny, techniczny wjazd (później oczywiście zjazd), a na górze super krajobraz. Oglądamy m.in. jak ekipa pływa na windsurfingu i z kitem.

Jezioro Bukówka © Marc


Po długim postoju wracamy na kwaterę przez Kowary, gdzie jemy całkiem niezły obiad.

Super wypad! Trochę muszę oszczędzić to kolano, aby było w pełni sprawne na końcówkę lipca.




5.00 km 0.00 km teren
00:18 h 16.67 km/h
Max:0.00 km/h
HR://%
Temp:, w górę: m

Dojazd na maraton

Sobota, 23 czerwca 2012 · dodano: 26.06.2012 | Komentarze 0