Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Marc z miasteczka Poznań. Mam przejechane 42372.65 kilometrów w tym 12561.57 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 21.07 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Marc.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

W towarzystwie

Dystans całkowity:18144.38 km (w terenie 9188.09 km; 50.64%)
Czas w ruchu:924:36
Średnia prędkość:19.62 km/h
Maksymalna prędkość:69.82 km/h
Suma podjazdów:181118 m
Maks. tętno maksymalne:178 (95 %)
Maks. tętno średnie:160 (86 %)
Suma kalorii:970 kcal
Liczba aktywności:285
Średnio na aktywność:63.66 km i 3h 14m
Więcej statystyk
89.93 km 60.00 km teren
06:57 h 12.94 km/h
Max:59.94 km/h
HR://%
Temp:15.0, w górę:2500 m

MTB Trophy - II

Piątek, 31 maja 2013 · dodano: 05.06.2013 | Komentarze 6

Drugi dzień zaczyna się wczesną pobudką około godziny szóstej i szybkim spojrzeniem za okno. Nie ma tragedii, ale w nocy znowu padało, więc trasy nie miały żadnych szans przeschnąć. Widać jednak, że się przejaśnia i będzie trochę cieplej niż pierwszego dnia.

Po zjedzeniu obfitego śniadania (naleśniki rulez!) dojeżdżamy z Klosiem na start. Wszystkie etapy (poza pierwszym) zaczynają się o godzinie 9, więc dość wcześnie w porównaniu do tradycyjnych maratonów. Tego dnia do przejechania jest konkretny dystans, dlatego początkowe asfalty spotykają się z miłą reakcją z mojej strony. Płasko jest właściwie tylko przez chwilę, bo zaraz wjeżdżamy w bardzo górzystą część Istebnej, a właściwie do Koniakowa. Tam zaliczamy też zjazd, oczywiście już w konkretnym błocie. Kilka pozycji zyskuję, ale nie ma swobody zjazdu, bo tłok jest spory.

Przez Milówkę przejeżdżamy asfaltami, na których gadam z Czystą Mambą (tfu, Czarną Mambą). Ona jedzie trasą jak my, ale pierwszy podjazd sobie odpuściła i jej rower jeszcze nie widział błota tego dnia. Po dłuższej chwili, za bufetem zaczyna się długi podjazd na Rysiankę (1275 m. n.p.m.). Jedzie mi się dobrze, pomimo co raz większego błota. W najcięższych miejscach widzę, że ludzie mają olbrzymie problemy z zalepiającymi się kołami, ale moje Continental Mountain King radzą sobie dobrze. Rama też ma sporo miejsca na wyrzucanie błota, więc koła się nie blokują. Na tej wysokości robi się zimno, nawet przy mocnym kręceniu.

Po drodze zgadujemy się z Karelem, znajomym Jacka. Trochę zlatuje nam na pogaduchach. Fajnie spotkać kolejną osobę z bikestatsa :-)

Za Rysianką zaczyna się bardzo trudny singiel trawersujący górę z olbrzymią ilością korzeni - tutaj nikt nie jedzie. Chyba nawet w suchych warunkach ten fragment byłby nie do przejechania. Kawałek dalej droga odbija w dół, ale bardzo stromo i przez fragment na którym zalega mnóstwo gałęzi oraz kamieni. Na rower wsiadam po chwili, gdzie wydaje się łatwiej. Niestety tak nie jest i po przejechaniu kilkuset metrów nie utrzymuję kierownicy na większym głazie i lecę przez kierownicę. Ląduje z 2-3 metry niżej, na stoku. Szybka analiza, czy wszystko na miejscu i na szczęście nic sobie nie zrobiłem, boli mnie tylko prawe udo, prawie w tym samym miejscu co w maju. Inni zawodnicy rzucają hasło, aby nie szaleć, bo to dopiero drugi dzień :-) Schodzę więc kolejny fragment prowadząc rower, ale po chwili znowu jadę, bo robi się trochę łatwiej. Zauważam, że podczas upadku zgubiłem bidon. Drugi na szczęście jeszcze nie jest pusty, więc to nie jest duży problem.

Końcówka etapu to jeszcze jeden podjazd, ale już nie tak poważny. Jedynie co mnie trochę ogranicza to boląca noga. Mijam po drodze Ewę Rebane, która urwała pedał. Naturalnie Crank Brothers - one kompletnie nie nadają się na takie ciężkie trasy. Na metę dojeżdżam po 7 godzinach, czyli sporo dłużej niż poprzedniego dnia, ale pozycja minimalnie lepsza.

Wieczorem stawiam sobie za zadanie, aby na tym wyścigu powalczyć o pierwszą połowę stawki. Czuję, że się rozkręcam i podobnie jak na Sudety Challenge dwa ostatnie etapy pojadę mocniej. Przeciwnicy powinni już być trochę zmęczeni, więc szansa na to jest spora :-)

Chwilę po starcie © Autor nieznany


Na trasie © Bartek Sufin



69.95 km 55.00 km teren
05:02 h 13.90 km/h
Max:59.36 km/h
HR:144/169 77/ 91%
Temp:15.0, w górę:2250 m

MTB Trophy - I

Czwartek, 30 maja 2013 · dodano: 04.06.2013 | Komentarze 6

Na MTB Trophy dojeżdżam wraz z Mariuszem. Dla nas obu jest to drugi start na tej etapówce, ale przyjeżdżamy z innymi celami. Klosiu, by walczyć o dobrą pozycję, ja raczej by przetrwać i ukończyć. Pamiętam jak było ciężko 3 lata temu, więc nie chcę się oszukiwać, że mam szansę na dobrą lokatę. Również prognozy pogody mówią, że będzie ciężko.

Pierwszy etap ma być właściwie rozgrzewką. Jednak trudno tak nazwać prawie 70 km po górach z przewyższeniem ponad 2200 metrów. Dlatego obieram prosty plan - jechać mocno, ale uniknąć problemów ze sprzętem i kryzysów. Nawet jak pojadę za słabo będą jeszcze 3 dni, aby się wykazać.

Etap zaczynamy o godzinie 10 w sporej grupie około 440 osób. Ciekawe doświadczenie, ponieważ taki tłok pamiętam z górskich dystansów mega. Na giga lub na zeszłorocznym Sudety Challenge, startuje mniej więcej połowa z tej grupy. Dlatego od początku jest gęsto, nie można mówić o tłoku, ale praktycznie nie ma takich momentów, aby ktoś nie był z tyłu lub przodu.

Na początek do zaliczenia jest Wielki Stożek - początkowo asfaltem, później szutrami, a pod koniec w błocie. Po drodze mija mnie między innymi Wojtek Wiktor. Na zjazdach niespodziewanie sporo osób mnie blokuje, widać, że większość osób jedzie asekuracyjnie, aby nie zakończyć etapówki po godzinie jazdy (jest to w pełni zrozumiałe).

Na pierwszym bufecie zupełny tłok. Udaje się coś zjeść i uzupełnić bidony, by dalej ruszyć trawersując Wielką Czantorię. Tego odcinka nie pamiętam zbyt dobrze, ale ostatecznie dostajemy się do Czech, gdzie częściowo stromymi asfaltami dojeżdżamy w błotniste pasmo gór, przez które przejeżdżamy bardzo mokrymi singlami. Nie łapie mnie tam może kryzys, ale psychicznie jedzie mi się kiepsko, bo wokół gęsta mgła. Taka pogoda źle na mnie wpływa. Z ciekawszych miejsc pamiętam graniczny szlak szerokości metra ograniczony z obu stron płotami (jeden polski, drugi czeski) :-)

Za trzecim bufetem podjeżdżamy na Wielki Stożek od drugiej strony. Za nim zostaje już tylko kilka kilometrów asfaltów, ale nie mam zbytnio z czego jechać. Niby zmęczony bardzo nie jestem, ale zupełnie nie czuć mocy. Tracę więc jeszcze kilka pozycji i w końcu dojeżdżam do mety jako 250-ty. Myślę sobie, że całkiem przyzwoicie. Do Mariusza tracę trochę ponad 30 minut, więc nie jest to przepaść.

Na mecie szybko robi się zimno, ale trzeba swoje odczekać przy myjce. Wieczorem nie ma już sił na nic oprócz wielkiej kolacji w szkole. Czy następnego dnia pogoda będzie łaskawsza?

Przed startem jeszcze zadowolony i czysty © Bartek Sufin


Rower było gdzie ubrudzić © Bartek Sufin


Zmartwiony Grzegorz Golonko, czy przestanie wreszcie padać? © Bartek Sufin


Szukam siebie w okolicach 30 open, wtf? © Bartek Sufin



80.19 km 78.00 km teren
05:50 h 13.75 km/h
Max:52.97 km/h
HR:146/167 78/ 90%
Temp:23.0, w górę:2590 m

MTB Marathon Złoty Stok

Niedziela, 19 maja 2013 · dodano: 20.05.2013 | Komentarze 9

Po sobotniej rozgrzewce przyszedł czas na pierwszy konkret sezonu, czyli górskie giga w Złotym Stoku u Grzegorza Golonki. Frekwencja teamowa dopisała, ale i tak się dziwię, że mniej więcej drugie tyle osób zrezygnowało z górskiego ścigania, w miejscowości położonej tak blisko jak się tylko da (wszystkie pozostałe górskie maratony są dalej od nas). Ale przynajmniej nazbieraliśmy trochę punktów u Kaczmarka i nadal walczymy w generalce o dobrą pozycję.

Z Kozielna do ZS dojeżdżamy autem, rozpakowujemy się, robimy krótką rozgrzewkę, by po chwili przywitać się z resztą znajomych (Biniu, Marcin i Jacek). Wszyscy jadą giga - jest fajnie :) Wcześniej pojawia się także Duda, który jedzie mega, podobnie jak Maciej. Udaje mi się także zamienić kilka słów z Tomkiem i jego _mocniejszym_ kolegą Glonem.

Do III sektora wchodzę samotnie (reszta ląduje w II), by spotkać w nim Adama, z którym jechałem większość dystansu w Murowanej Goślinie. Chwilę gadamy, okazuje się, że wkrótce spotkamy się na MTB Trophy, a Adam jeszcze wspomina, jak fajnie było na Transcarpatii. Rozmowę przerywa odliczanie i start :)

Jak to zwykle bywa na początku tracę sporo pozycji, ale mi się nigdzie nie śpieszy, szczególnie na pierwszym, długim podjeździe. Jedzie mi się na nim dobrze, kilka pozycji też zyskuję, ale zauważam swoje dobre samopoczucie. Pilnuję pulsu. Po około 7 kilometrach jest mały zjazd na którym mijam Marcina i Binia - łatają oponę. Spory pech, by już na pierwszym zjeździe mieć kłopoty.

Na szczyt wjeżdżam spokojnie, by trochę uspokoić tętno przed stromą ścianką. Nie ma to tamto, zaprę się i zjadę, mówię sobie. Słowa zamieniam w czyn i ładnie pomykam w dół, także na dwóch półkach kamiennych. Ale po chwili słyszę żeński głos "Szyyyybciej!". Co proszę? Puszczam lekko klamki i końcówkę zjazdu przejeżdżam jeszcze lepiej :-) Po chwili dogania mnie owa niewiasta, którą okazuje się Ewa Karchniwy z teamu SCS Osoz. Uprzejmie przeprasza, że na mnie nakrzyczała ;-)

Wjeżdżam na pętlę giga, która początkowo strasznie mi się dłuży. Pierwsze dwa podjazdy to szutrowe ścieżki niczym w okolicy Międzygórza. Trzeci i czwarty są znacznie trudniejsze - trzeba się wysilić, by wjechać po stromych leśnych ścieżkach. Ale za nimi czekają też ciekawsze zjazdy. Pomimo zjedzenia 2 żeli czuję, że słabnę i dopada mnie lekki kryzys. W ten sposób w wolniejszym tempie zaliczam dwa ostatnie podjazdy pętli giga (jeden bardzo ciężki, wewnątrz stromego wąwozu).

Po połączeniu się z trasą mega i rozpoznaniu znanych mi fragmentów, odżywam. Zjazd do Orłowca idzie mi bardzo dobrze, tylko w jednym miejscu nie wiem jak przejechać (przez strumień) i schodzę z roweru. Ręce bolą, ale dojeżdżam na dół i regeneruję się na bufecie. Rozpoczynam asfaltowy i później szutrowy podjazd, gdzie jedzie mi się już bardzo dobrze i zyskuję kilka pozycji. Na zjeździe bez szaleństw, bo łatwo wylecieć na takiej nawierzchni.

Podjazd na Borówkową zaczyna się wyżej niż zwykle (nie było zjazdu do Lutyni). Trochę to podbudowuje człowieka i jadę mocniej :) Tutaj już znacznie więcej spacerujących ludzi, więc trzeba uważać i czasami poczekać na przepuszczenie. Udaje się wjechać z jedną podpórką, uspokoić tętno i rozpocząć chyba najcięższy zjazd maratonu. Znowu postanawiam jechać bez oporu, na maksimum. Dzięki temu przejeżdżam cały zjazd w siodle, pierwszy raz w życiu :) (a chyba było już kilkanaście prób) Ręce odpadają, ale co tam, radość jest. Z resztą już tylko jeden podjazd od mety.

Na bufecie piję trochę wody (na słodkie napoje już nie mogę patrzeć) i ruszam. Okazuje się, że w prawej czwórce łapie mnie konkretny skurcz - wszystko przez ugięcie tej nogi podczas zjazdu. Trochę z tym walczę, ale praktycznie nie mogę jechać, więc prowadzę najszybciej jak mogę. Kilka pozycji tracę, ale nie jest źle bo sporo osób tutaj idzie. W końcu udaje się dojechać (dojść) na szczyt i rozpocząć zjazd poznany poprzedniego dnia. Po kilku dłuższych minutach mijam metę, co tu mówić, zadowolony :-)

Czas: 05:40:30.9

Do Klosia tracę prawie godzinę - szok!
Do JP - 38 minut, w normie ;-)
Do Jacka - 16 minut, nie ma takiej przepaści jak w zeszłym sezonie.
Przed Marcinem - 25 minut, gdyby nie naprawa pewno by to inaczej wyglądało.
Przed Maciejem - 38 minut.

Fajny maraton, super pogoda i niezły występ. Dystans prawie dwa razy dłuższy w porównaniu do zeszłego roku, a średnia prędkość tylko około 0,5 km/h niższa. Jest dobrze i może jakoś przeżyję te 4 ciężkie etapy wokół Istebnej.

Na trasie © Bartek Sufin


Na trasie © Bikelife



19.79 km 19.00 km teren
01:28 h 13.49 km/h
Max:49.08 km/h
HR:135/165 72/ 89%
Temp:, w górę:590 m

Pokaz łydy

Sobota, 18 maja 2013 · dodano: 20.05.2013 | Komentarze 8

Przed maratonem w Złotym Stoku należało lekko rozkręcić nogi. Pod biuro zawodów podjeżdżamy autem, ściągamy rowery z dachu i udajemy się na trasę mini. Maciej chwilę za nami, ale później samotnie wraca do Kozielna.

Tempo spokojne, rozkoszujemy się ładnymi widokami i super pogodą. Widoczność obłędna, dawno nie pamiętam abym tyle widział w jednym "ujęciu" :)

Pod koniec podjazdu na Jawornik JP pstryka fotki, trzeba było się zaprezentować:

Prezentacja łydki (WTF?!) © JPbike


Wygląda to co najmniej dziwnie ;-)

Na dół zjeżdżamy po stromej ściance niedaleko punktu widokowego (do tej pory nie udało się tam zjechać bez podpórki). Trzymając się tempa i śladu Jacka zjeżdżam to bez większych problemów. Również późniejsza przecinka w lesie nie stanowi problemu. Bardzo mnie to podbudowuje, bo widzę, że technika poszybowała w górę :-) Z resztą nie tylko u mnie: Mariusz też już nie odstaje nie zjazdach.

Na dole robimy podmiankę z Klosiem, by dać do oceny moją nową szerszą kierownicę, niby teraz jest dużo stabilniej :-) Co tam - sam też czuję, że rower się łatwiej prowadzi.

Testy dużych kół i mojej nowej kierownicy © JPbike


Humory przed startem dopisują :)


52.15 km 0.00 km teren
01:40 h 31.29 km/h
Max:48.62 km/h
HR:137/169 74/ 91%
Temp:17.0, w górę:180 m

Wtorkowy ogień

Wtorek, 14 maja 2013 · dodano: 14.05.2013 | Komentarze 5

Wyjazd zaczął się od przygody. Zjeżdżając na dół ul. Wspólną z zamiarem skręcenia w lewo w drogę rowerową zauważam starszego gościa na góralu, który dokładnie w tym momencie odwraca się w drugim kierunku, by sprawdzić czy nie nadjeżdża auto i mam pewność, że mnie nie widzi. Reakcje na szosówce są mocno opóźnione, więc po chwili leżę na ziemi po czołowym zderzeniu. Kolesiowi tryska krew z nosa jak z fontanny, bo uderzył nim konkretnie w moją kość policzkową. Ja czuję trochę pośladek, bo na niego upadłem. Po chwili zbieram się i jadę na umówione miejsce.

Tam już czekają Josip i Kuba. We trójkę ruszamy na wschodnią pętlę z mocnymi szarpnięciami, szczególnie na każdym przewyższeniu. Trochę zostaję w kilku miejscach, ale nie jest fatalnie. Po prostu takie skoki to nie moja brożka :-) W Żernikach spotykamy Rodmana i we czterech wracamy do Poznania.

Fajny i mocny wypad, przyda się przed Złotym Stokiem :)


64.89 km 48.00 km teren
03:02 h 21.39 km/h
Max:39.88 km/h
HR://%
Temp:17.0, w górę:380 m

WPN z Kubą

Sobota, 11 maja 2013 · dodano: 11.05.2013 | Komentarze 6

Początkowo umawialiśmy się na przejazd szosówkami, ale jednak wyszło, że pojechaliśmy w teren. Optowałem za tym ponieważ zmieniłem kierownicę i chciałem sprawdzić ustawienia.

Przed 11 ruszyliśmy w kierunku WPN-u. Na Łęgach było sporo błota i martwiłem się co spotka nas dalej. Na szczęście nie było źle. Nadwarciański raczej dość suchy, podobnie góry puszczykowskie, od których zaczęliśmy mocniejsze napieranie.

Chcieliśmy dojechać na sinusoidy JP, ale nie trafiliśmy. Znaleźliśmy kilka większych podjazdów i na nich się działo :-) Gleba trochę trzymała opony, więc nie było lekko.

W końcu dojechaliśmy nad Dymaczewskie i tamtejszy singiel na czarnym szlaku. Pierwszy raz jechałem tą trasą w kierunku na północ i wydaje się jeszcze lepsza niż kierunek na sinusoidy.

Później odwiedziliśmy jeszcze singiel nad Góreckim, minęliśmy sporą grupę na treningu MTB (z 10 osób) i znów nadwarciańskim wróciliśmy do Poznania.

Udany spontaniczny wypad :-) Szersza kierownica daje sporą stabilność i jestem bardzo zadowolony ze zmiany.

Nowa droga nad jezioro Góreckie © Marc



65.83 km 0.00 km teren
02:11 h 30.15 km/h
Max:57.65 km/h
HR:130/157 70/ 84%
Temp:25.0, w górę:240 m

Trening grupowy

Wtorek, 7 maja 2013 · dodano: 07.05.2013 | Komentarze 4

Josip chciał odebrać ProGoggle-paczkę od DHL-a w Głuchowie, więc zabierając ze sobą Jakuba pojechaliśmy w tamtym kierunku.

Spora duchota trochę przeszkadzała już na samym początku, ale dość sprawnie odebraliśmy przesyłkę i dalej pokręciliśmy w kierunku Konarzewa. Szło ładnie, bo z wiatrem. Gorzej się zrobiło po nawrocie do Stęszewa.

Po wjechaniu na szosę wiodącą przez Dymaczewo zrobiło się ostro. Ciągle pod wiatr, a prędkości nie schodziły poniżej 35. Kuba w pewnym momencie przycisnął do 38 i ledwo utrzymałem koło. Koło Krosinka trochę się uspokoiliśmy, by przygotować się do wjazdu na Osową. Na podjeździe Josip wystrzelił jak z procy, ja zupełnie bez mocy wkulałem się ostatni. Na górze pogadaliśmy dłuższą chwilę z mastersem wspominającym czasy Wyścigu Pokoju.

Powrót do Poznania przez Puszczykowo i Luboń z bardzo dobrymi humorami (było trochę śpiewania, trochę komentowania a'la Eurosport, jak to we trzech uciekliśmy przed peleton).

Po dojeździe krótkie piwo u mnie pod blokiem.

Udało mi się też jeszcze odwiedzić Jacka i przegrać zdjęcia. Wielkie dzięki za dużą paczkę fotek, będzie co wspominać :-)

Po drodze minąłem grafficiarzy, właśnie upiększali ściany wiaduktu na Hetmańskiej. Nie powiem, niektóre graffiti prezentuje się świetnie.


38.00 km 35.00 km teren
03:24 h 11.18 km/h
Max:38.21 km/h
HR://%
Temp:, w górę:960 m

Rychlebskie ścieżki, druga odsłona

Niedziela, 5 maja 2013 · dodano: 06.05.2013 | Komentarze 1

Na niedzielę pogoda była zapowiadana dobra, więc przyszedł czas na realizację kluczowego wyjazdu do Czech w Rychlebskie ścieżki. Po raz pierwszy byłem tam rok temu.
Zgodnie z planem rowery wrzuciliśmy na dach i transferowaliśmy się do naszych południowych sąsiadów. Po drodze trochę kropiło, ale nasza motywacja była wysoka.
Po rozpakowaniu się ruszyliśmy w kierunku gór. Pierwszy podjazd szedł nieźle do chwili gdy wjechaliśmy w cięższy teren. Moje opony znowu się ślizgały i brakowało przyczepności (Kenda Karma z tyły to nie jest najlepsze rozwiązanie na góry). Po kamieniach i kładkach wjechałem z 50%.
Po chwili wjechaliśmy na najtrudniejszą ścieżkę Wales. Gdyby nie mokre kamienie to byłaby przejezdna prawie w całości. Jednak wszyscy się wyrabiamy w technice :-)
Za nią skręciliśmy na nowy odcinek Super Flow. Nazwa idealnie oddaje co tam się działo :-) Najwięcej frajdy sprawiały zakręty pokonywane pod kątem.
Przerwę spędzamy przy piwie. Z daleka wypatruję dziewczynę w stroju Milka (kolorystycznie lepszej widoczności nic nie zapewni) i sylwetka wydaje się znajoma. Okazuje się, że jest to znana w światku MTB Ania Tomica.
Później przychodzi czas na drugą rundę i zaliczenie dwóch odcinków: Tajemna i Wieloryb. Obie weszły bardzo przyjemnie :-) Tytuł drugiej z niej wziął się z olbrzymich głazów po których się jeździ. By dostać się do nich ponownie jechaliśmy do góry po kładkach i tym razem szło znacznie lepiej. Razem z Mariuszem wjeżdżamy z 80%. Człowiek czuje poprawę w oczach ;-)
Na dół zjeżdżamy Zjazdówką, na której jest kilka miejsc do skoków, ale nikt nie korzysta ;-) W dolnej części ja się odłączam, bo już sił braknie. Również ręce i plecy mocno dostały. Jacek i Mariusz ruszają na trzecią pętlę.
Udane zwieńczenie majówki w górach :-)

Ciekawa obserwacja jest taka, że poza nami nikt nie jechał na rowerach MTB do typowych maratonów. Wszystko co się mija to rowery zjazdowe. Trochę to rozumiem, ale my bożkami techniki nie jesteśmy (może poza JP), a zjechaliśmy dużą większość. Sprzęt sam nie jeździ :-P

Początkowy podjazd rychlebskich ścieżek © Marc


Super Flow © Marc


Przejazd koło budulca tytułowych ścieżek © Marc



100.42 km 70.00 km teren
07:22 h 13.63 km/h
Max:56.09 km/h
HR://%
Temp:13.0, w górę:2220 m

Złote, Bialskie i inne

Sobota, 4 maja 2013 · dodano: 06.05.2013 | Komentarze 0

Po dniu przerwy od rowerów (4 godziny marszu w deszczu, ale Śnieżnik zaliczony) należało nadrobić kilometry, więc po ułożeniu planu wycieczki ruszyliśmy w stronę Czech i miejscowości Jawornik. Kawałek dalej zaczynamy podjazd na którym jedzie mi się dość słabo, chyba długa piesza wycieczka jednak była wymagająca.
Robi się wreszcie trochę cieplej i dojeżdżamy do Przełęczy Gierałtowskiej. Za nią odnajdujemy cyklotrasę i nią przez jakąś godzinę jedziemy do żółtego szlaku przy Przełęczy Smrk. Po wjechaniu na wysokość około 1100 robi się wyraźnie chłodniej. Dodatkowo sporo miejsc jest zalanych wodą. Jacek rzuca hasło by zrezygnować ze szlaku granicznego i szukamy zjazdu w stronę Gierałtowa.
Po chwili znajdujemy odcinek przerabiany na 3-cim etapie Sudety Challenge. Fragment z tych prostszych :-) Kawałek dalej odnajdujemy szutrówkę i szybko tracimy wysokość. W Gierałtowie zjadam... ruskie pierogi. Sklepu nie było, więc trzeba było w ten sposób się ratować :-) Chłopacy w lepszej formie, więc pozostają przy piwie.
Po tej małej regeneracji znowu podjeżdżamy na p. Gierałtowską. Z niej jedziemy granicą i znowu trudnym odcinkiem technicznym (też fragment 3-ciego etapu).
W pewnym momencie zostaję z tyłu i decyduję się jechać niebieskim szlakiem. Na fajnym zjeździe nie jadę bardzo szybko, bo próbuję wybadać gdzie reszta. Widzę znaki na Borówkową, ale sprawdzam ślady opon - chyba zostałem z tyłu. Jednak kawałek dalej jestem dogoniony. Mariusz cały szczęśliwy, bo dawno tak szybko nie zjeżdżał :-D
Potem zostaje nam podjazd pod wieżę i tradycyjny zjazd zielonym, jak na maratonie. Tym razem trochę ostrożniej, ale dzięki Jackowi znajdujemy sposób na zjechanie jednego miejsca, który wydawał się poza możliwościami.
Do domu wracamy szutrem i przez znane asfalty. Pod koniec idą zaciągi, chyba było mało ;-)
Przed Kozielnem sprawdzamy liczniki i mi się udaje przekroczyć 100 km :-) Mariusz jedzie dokręcić brakujące 2 kilometry nad jeziorem.
To był na prawdę udany dzień. Nie mogę sobie przypomnieć kiedy spędziłem tyle czasu na rowerze w górach. Chyba jedynie na maratonach i etapówkach. Zobaczymy jak wzrośnie forma po takich długich trasach.

Podjazd pod przełęcz Smrk (powyżej 1000 m. npm.) © Marc


Na przełęczy Smrk © Marc


Kolejny zjazd z Borówkowej © Marc





41.36 km 25.00 km teren
03:06 h 13.34 km/h
Max:48.20 km/h
HR://%
Temp:10.0, w górę:970 m

Borówkowa we mgle

Czwartek, 2 maja 2013 · dodano: 06.05.2013 | Komentarze 0

Pierwszy dzień wyjazdu w góry :-)

Pogoda nas zdecydowanie nie rozpieszcza - dość chłodno, deszczowo i bardzo niskie chmury. Ruszamy jednak w teren. Początkowo do Czech i później jedną z kotlinek w góry. Po drodze mijamy dużą pieszą grupę z Polski.
Na wysokości 700 metrów robi się na prawdę nieprzyjemnie. Bardzo gęste chmury, słaba widoczność i mżawka. Lasy tutaj są praktycznie gołe, widać że zima niedawno tu była. Dodatkowo teren jest trudny, a ja nie mam dobrych opon. Przecież Złote Góry rzadko mają błoto.
W końcu wjeżdżamy na Borówkową. Tam robimy dłuższy postój. Zew zjazdowców nas budzi do działania - ruszamy na dół zielonym. Idzie nieźle, jak na pierwszy zjazd w tym roku. Jest też okazja sprawdzić duże koła Mariusza - bardzo stabilnie i szybko. Zaczynam rozumieć co to są koła 29 cali :-)
Bardzo blisko końca zjazdu zaliczam nieprzyjemną glebę - uślizg na korzeniu i cała siła uderzenia wchodzi w prawe udo. Układ kostny cały, to najważniejsze :-)
Po dłuższej przerwie, gdy już dochodzę do siebie jedziemy dalej w kierunku Przełęczy Jawornickiej (chyba tak się nazywa?) Podjazdy idą mi dość słabo, jednak noga boli mocno.
W pewnym momencie Jacek zrywa hak przerzutki. Na szczęście ma drugi i wymianę przeprowadza w parę minut.
Ostatecznie dojeżdżamy dość brudni do Złotego Stoku i dalej do Kozielna.
Fajny pierwszy dzień pomimo słabej pogody i mojej wywrotki.

Klimatyczny podjazd w Górach Złotych © Marc


W tym miejscu widać na czym zaliczyłem OTB © Marc


Odpoczywam po upadku © Marc




Około kilometra 18.8 trasy widać miejsce mojego upadku :-)