Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Marc z miasteczka Poznań. Mam przejechane 42372.65 kilometrów w tym 12561.57 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 21.07 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Marc.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

W towarzystwie

Dystans całkowity:18144.38 km (w terenie 9188.09 km; 50.64%)
Czas w ruchu:924:36
Średnia prędkość:19.62 km/h
Maksymalna prędkość:69.82 km/h
Suma podjazdów:181118 m
Maks. tętno maksymalne:178 (95 %)
Maks. tętno średnie:160 (86 %)
Suma kalorii:970 kcal
Liczba aktywności:285
Średnio na aktywność:63.66 km i 3h 14m
Więcej statystyk
5.00 km 5.00 km teren
00:23 h 4:36 km/h
Max: km/h
HR://%
Temp:10.0, w górę: m
Rower:

Z biegiem natury #1

Sobota, 2 listopada 2013 · dodano: 04.11.2013 | Komentarze 0

Sezon rowerowy (ten wyścigowy) się zakończył jakiś czas temu, więc aby zupełnie nie zamulać, trochę biegam. A dodatkową motywacją są zawody, więc w ostatnią sobotę wybrałem się nad Rusałkę. Odbyły się tam zawody, które kiedyś zwane były Grand Prix Poznania.

Od rana pogoda była fatalna, ale nie spowodowało to zmniejszenia frekwencji. Pojawiło się na prawdę dużo ludzi, ponad 700 uczestników! Aż dziw bierze, że taki tłum zmieścił się wokół (niewielkiego) jeziora Rusałka.

Początek był o 11, a że ustawiłem się trochę słabo, to 20 sekund zajęło przekroczenie startu. Później zabrałem się za wyprzedzanie, które trwało w najlepsze przez jakieś 10 minut. Najbardziej zdziwił mnie chłopiec (końcówka podstawówki, tak na oko), który leciał w tempie 5:00/km :-) Wyprzedziłem go gdzieś za pierwszym kilometrem.

Po dwóch kilometrach zrobiło się luźniej, na 2 lekkich podbiegach zyskałem sporo pozycji i w miarę równym tempem dobiegłem do mety.

Czas przyzwoity: 23:44. Gdyby nie kiepski start i konieczność wyprzedzania, może bym pobił swój rekord z zeszłego roku (22:59). Kolejna okazja będzie pod koniec listopada :)


31.96 km 15.00 km teren
01:20 h 23.97 km/h
Max:38.54 km/h
HR://%
Temp:9.0, w górę:140 m

Świątecznie

Piątek, 1 listopada 2013 · dodano: 01.11.2013 | Komentarze 0

Dzień wolny od pracy, więc można było się przejechać. Za namową Josipa w końcu wsiadłem na górala - przerwa miesięczna wzbudziła sporą chęć pokręcenia w terenie :)

W dzień Wszystkich Świętych czasu za dużo nie ma, bo jednak człowiek ma obowiązki, więc trasa była krótka. Przejechaliśmy kawałek nadwarciańskim i wróciliśmy przez Łęczycę i Wiry.

Forma z lata zupełnie zgubiona, ale nie przeszkadzało to w sporym cieszeniu się z jazdy. Trochę wiało, ale znośnie. Sporo pogadaliśmy i udało się zrobić plany na sezon 2014.


71.42 km 70.00 km teren
03:34 h 20.02 km/h
Max:40.94 km/h
HR:150/169 81/ 91%
Temp:, w górę:650 m

Kaczmarek Electric MTB - Wolsztyn

Niedziela, 29 września 2013 · dodano: 29.09.2013 | Komentarze 6

Ostatni maraton z cyklu Kaczmarek electric i ostatni w tym sezonie, czyli Wolsztyn. Traska dokładnie taka sama jak w zeszłym roku, czyli sporo interwalów.

Na miejsce przyjeżdżam z Josipem i Maksem, ale dość późno i nie ma czasu na długą rozgrzewkę. Dodatkowo Wojtas zapomina ubrać kasku i zwracam mu na to uwagę gdy już jedzie na linię startu ;)

Na starcie © Jakub1


Ja robię bardzo krótki sprint i ustawiam się w sektorze. Stoję obok Jacka i Maksa, a z przodu mam Janusza, którego poznałem na MTB Challenge. Ruszamy 2 minuty po pierwszym sektorze, ale tempo jest dość spokojne. Niestety wokół jeziora jest dość wąsko i nie ma jak wyprzedzać. W efekcie dość długo utrzymuję się za Jackiem.

W pewnym momencie wyprzedza mnie Biniu i decyduję się jechać za nim. Ma dość mocne tempo, ale początkowo jestem w stanie utrzymać koło. W pewnym momencie on nie zauważa zakrętu i trochę na tym traci, ale po chwili jest znów przede mną. Po kilkuset metrach puszczam jednak koło, bo jedzie trochę zbyt mocno.

Zostaję w pewnej otchłani, nie widzę nikogo. Trochę to dziwne, bo na pierwszej pętli jest często tłok. Dochodzi mnie spora grupka, gdy spada mi łańcuch i tracę chwilę na jego ułożenie. Zbieram się za dziewczyną z Corrateca (Joanna Nadborska), która jest prowadzona przez swojego kolegę teamowego. Na bufecie im odjeżdżam.

Przy pierwszym przejeździe przez singiel nad jeziorem jeden koleś przede mną prawie wpada wody :) Chyba trochę za blisko poprzedzającego był i nie widział kilku większych korzeni.

Po dłuższej jeździe kończę pętlę i zaczyna się samotne rzeźbienie. Pół pętli nie spotkałem zupełnie nikogo, dopiero w drugiej części dubluję jedną babkę (co ciekawe dwa razy, musiała coś z trasą pokombinować). Wyprzedzam jednego megowca, trochę walczył, ale jednak zachowałem więcej sił. Po skręcie do mety (przy wjeździe na pętle) widzę jednego gościa z koszulką Gogola i decyduje się go wyprzedzić. Gonię kilka minut, ale w końcu mi się udaje (sporo zyskałem na dziurawej łące, bo jednak tam jechałem szybciej od niego).

Meta © datasport


Na metę wjeżdżam z czasem 3:27. Początkowo myślałem, że poprawiłem się o 10 minut w porównaniu do wyniku z 2012, ale czas jest praktycznie taki sam jak z przed roku. Nie jechało mi się dzisiaj wyjątkowo dobrze, więc nie było szans na poprawę jak w Michałkach. Wynik u Kaczmarka najgorszy w tym roku, chyba jednak już wystąpiło zmęczenie materiału ;) W końcu to 19 start w tym roku.

Z wyników teamowych to Josip mi włożył olbrzymie 19 minut, również JP sporo bo 15. Podbonie Młodzik był przede mną, bo już wraca do dobrej formy :) Marcin zjechał na mini i nie było okazji się zmierzyć. Stawkę kolegów zamknął Maks. Zabrakło głównego punktującego, czyli Mariusza, który dochodzi do siebie po wypadku. Nasz team zajął ostatecznie siódme miejsce, była spora szansa na szóste, ale Team Ehrle jednak nas minimalnie wyprzedził.

Sezon 2013 zakończony :)


40.49 km 32.00 km teren
01:42 h 23.82 km/h
Max:42.46 km/h
HR://%
Temp:12.0, w górę:220 m

Runda Josipa 2.0

Czwartek, 26 września 2013 · dodano: 27.09.2013 | Komentarze 0

Kolejny fajny trening w towarzystwie Josipa.

Zaczęliśmy dość późno, bo o 17.45, ale dość żwawym tempem udaliśmy się nad Maltę zaliczając po drodze śmieszny singielek przy centrum handlowym. Po wjechaniu w teren okazało się, że zostało sporo kałuż po porannych opadach i nie było opcji, aby nie ubrudzić rowerów.

Objechaliśmy Staw Olszak i na pagórkach w okolicach zoo było mocniejsze depnięcie. Raz czy drugi mnie zatkało, ale nie puściłem koła. Przez okolice kolejnych stawów dojechaliśmy nad Swarzędzkie i zaliczyliśmy fragment bike maratonu poznańskiego. Tam zaczęło się robić konkretnie zimno, szczególnie w nogi, które pochopnie nie zostały przykryte nogawkami. Powrót nad Maltę w zapadającym zmroku i na jednym podjeździe w rynnie niewiele widziałem, po prostu trzymałem koło ;)

Fajna rundka, bardzo interwałowa i jest gdzie się zmęczyć. A dodatkowo bardzo blisko domu, co umożliwiło zaliczenie sporej ilości terenu, pomimo dość krótkiego dnia. Tego nam było trzeba przed startem w Wolsztynie :)


48.03 km 35.00 km teren
02:04 h 23.24 km/h
Max:44.52 km/h
HR://%
Temp:16.0, w górę:280 m

WPN z Josipem

Niedziela, 22 września 2013 · dodano: 22.09.2013 | Komentarze 1

Na niedzielę plan był prosty - pojeździć trochę w terenie. Nie udało się wyjechać zbyt wcześnie, bo dopiero o 11 ruszyliśmy, ale i tak było okej.

Trasa którą jechaliśmy znamy bardzo dobrze: szlak nadwarciański, góry puszczykowskie, do Jarosławieckiego i powrót przez Szreniawę. Pod koniec co raz mocniej, szczególnie na asfalcie w Luboniu, gdzie już nie miałem siły utrzymać tempówki Josipa.


62.28 km 0.00 km teren
02:11 h 28.53 km/h
Max:52.08 km/h
HR://%
Temp:14.0, w górę:180 m

Z Josipem

Czwartek, 19 września 2013 · dodano: 19.09.2013 | Komentarze 0

Tym razem wypad z Josipem w czwartek, a nie w tradycyjną środę.

Początek przez Starołękę, a później do Gądek i nowym dla mnie asfaltem przez jakieś osiedle. Dojeżdżając do Runowa trochę wątpimy gdzie jechać i ostatecznie trafiamy na odcinek przełajowy (bez asfaltu). Powrót przez Nagradowice i Tulce.

W drodze powrotnej sporo wiatru w twarz, ale dzięki niemu na początku udało się wykręcić max-a praktycznie na płaskiej drodze :)

Fajny trening, ale już szybko robi się ciemno.


99.25 km 96.00 km teren
04:36 h 21.58 km/h
Max:42.86 km/h
HR:151/169 81/ 91%
Temp:, w górę:850 m

Michałki - Giga

Sobota, 14 września 2013 · dodano: 16.09.2013 | Komentarze 9

Na 10-lecie wieleńskiego maratonu dojeżdżam z JP. Planowo miało być nas trzech, ale Maks zrezygnował ze względu na deszcz. Na szczęście po wyjechaniu z Poznania przestaje padać i w okolicach Czarnkowa są nawet miejsca zupełnie suche. Po dojechaniu do Wielenia witamy się z prawie całą ekipą Goggle i bez problemów załatwiamy formalności. Ustawiamy się na starcie i ruszamy o 10 wraz z megowcami, więc w sporym tłoku.

Początek zaskakujący - musimy się zatrzymać na zamkniętym przejeździe, więc mamy zawyżony czas o kilka minut ;-) Po ruszeniu idzie mocne tempo, czoło peletonu powyżej 40 km/h, ja trochę wolniej, ale długo widzę mocniejszych kolegów teamowych: Klosia, Jacka i Marcina. Po chwili wjeżdżamy w teren skręcając w prawo i zaczyna brakować miejsca do wyprzedzania. Kilka pozycji jeszcze zyskuję, koło błotnej kałuży wyprzedzam JP, a z przodu majaczy mi sylwetka Mariusza - chyba nigdy tak dobrze nie wystartowałem :) Po chwili Jacek mnie mija, ale wszystko zgodnie z planem ;)

Trochę spokoju robi się po rozjeździe na dystans giga. Na szczęście nie zostaję sam i mam kilku towarzyszy, z którymi można chociaż trochę współpracować. Wjeżdżamy nagle w mocno piaszczysty odcinek, wszyscy rozchodzą się na boki, a ja cisnę środkiem. Opony mi trzymają, więc wystarczy tylko pedałować, gdyby nie jakiś pajac, który nagle zjeżdża na środek i ratując się, by w niego nie wjechać mocno skręcam w lewo, ale robię OTB, bo przednie koło momentalnie się zakopuje. Jestem cały, ale przyjąłem na siebie sporo piachu i muszę tylko kierownicę naprostować. Pozostaje mi dalej cisnąć i odrobić straty.

Doganiam tych z którymi wcześniej jechałem, ale wjeżdżamy w ciężki teren w okolicach wielkiej błotnej kałuży (bo chyba ciężko to nazwać stawem). Niepotrzebnie siedząc gościowi na kole i nic nie widząc wjeżdżam w wielką japę, do której idealnie pasuje moje przednie koło. W efekcie drugie OTB, no żesz... Prostowanie kierownicy i gonię ;) Robi się trochę łatwiej, tętno mam wreszcie ustabilizowane na planowanych 150+ i można jechać.

Parę kilometrów dalej z tyłu zauważam charakterystyczną koszulkę Goggle, ale trochę mnie to dziwi, bo wszyscy są przecież przede mną. Po chwili dogania mnie Marcin, który zgubił trasę (sam w tym miejscu się zawahałem). Jadąc rozmawiamy trochę, ale widzę, że mogę mieć problem z utrzymaniem jego tempa - na podjazdach mi wyraźnie odchodzi. Jedynie gdzie zyskuję to trochę trudniejsze miejsca, ale takich nie ma zbyt wielu i w końcu różnica robi się większa i zostaję z tyłu, ale w zasięgu wzroku. Do mnie podczepia się gość z Colex Rowery, ale nie daje zmian. Marcin za to współpracuje z kolarzem w pomarańczowym. I tak mijają kolejne kilometry.

Chyba koło 30-tego kilometra zauważam, że zmniejsza się moja strata do Marcina. Decyduję się więc na dociągnięcie, wrzucam "piąty bieg" i zużywając sporo sił tworzę grupkę 4-osobową (ten z Colexu naturalnie to wykorzystał, jadąc za mną). Pracujemy z przodu na zmianę we trzech, ale zmiany moje i Marcina są jakby mocniejsze. Dojeżdżamy do bufetu i na nim sprawnie się uwijamy, dzięki czemu zostawiamy naszych dwóch kompanów. Dla upewnienia się, że nas nie dojdą Marcin daje konkretną zmianę i ledwo utrzymuję koło :) Pół biedy, że zaraz potrzebuje schowania się za mną, bo już robiło się gorąco.

I tak sobie jedziemy we dwóch chyba z kolejne 40 kilometrów. Przez liczne nierówne ścieżki, krótkie podjazdy i rzadkie szutry. Na takiej wymagającej trasie jedzie się ciężko, ale czasami nawet kogoś wyprzedzamy i ponoć utrzymujemy się w okolicy 35-tej pozycji. Przez chwilę przechodzi mi myśl, że może w M2 jedzie mało osób i jest szansa na dobrą pozycję. Ale przecież to mało prawdopodobne.

Koło 70-tego kilometra tracę trochę do Marcina, bo już nie mam sił na podjazdach. Zastanawiam się jakby rozegrać finisz i jedyna szansa to ucieczka na dziurawym polu przed stadionem, bo ściganie po twardym to pewna porażka - Marcin ma znacznie mocniejszą nogę. Planować sobie mogę, ale cały czas do niego tracę 30 sekund i wpierw gdzieś trzeba je odzyskać. Trochę odrabiam podczas przejazdu przez wieś Marianowo, czyli charakterystyczny długi, prosty szuter. Doganiam Marcina przed wjazdem nad Noteć i wychodzę przed niego, by przez trudny ostatni odcinek być z przodu. Zaczynamy jazdę przez szuwary i później kurwidołkowe pole. Idę na maksa, tętno szybuje mi pod 90%, rower na dziurach lata jak szalony, ale po chwili słyszę, że Marcin słabnie. Cisnę jeszcze trochę, odwracam się za siebie i zrobiłem przewagę. Wjeżdżam samotnie na stadion, dostaję oklaski i prawie padam za metą.

Po chwili okazuje się, że załapałem się na szerokie podium! Jednak M2 było bardzo słabo obstawione i zajmuję piąte miejsce w kategorii. Pierwszy sukces w MTB :-D

Czas: 04:47:40 - poprawa o 9 minut z zeszłego roku.

Dekoracja © JP


Na czwartym miejscu, oczko wyżej ode mnie jest Krzychu. Mariusz zajmuje 5-tą pozycję w kategorii M3. A w medykach zajmujemy całe podium (w kolejności Rodman, Dave, Duda) :)


50.17 km 35.00 km teren
02:12 h 22.80 km/h
Max:40.94 km/h
HR://%
Temp:, w górę:300 m

Pętla Drogbasa

Środa, 11 września 2013 · dodano: 11.09.2013 | Komentarze 0

Wpadliśmy z Josipem w objęcia tradycji i co środę mamy wspólny trening. Tym razem znowu pojechaliśmy w teren. Do kompletu zgadaliśmy się z Jackiem, który zaproponował przejazd pętlą Drogbasa.

Dojazd na miejsce zbiórki, czyli nad Rusałkę, przez centrum. Łączymy siły z JP i ruszamy w stronę Strzeszynka (na jednym singlu Jacek ledwo wyrabia przed gościem z naprzeciwka). Objeżdżamy go od zachodniej strony, mało mi znaną ścieżką, która biegnie trochę oddalona od jeziora. Dalej kierujemy się do Kiekrza robiąc małą pętelkę w lesie nad wodą (trzeba być skupionym, bo Jacek często znika w lesie). Kiekrz też objeżdżamy nową dla mnie ścieżką, przez łąkę, by później wjechać na znany mi już singiel nad jeziorem. Zaliczamy też stromy zjazd na skarpie, na którym Josip odpuszcza (to w pełni zrozumiałe po przygodach na Bike Adventure).

Nawrót do domu i znowu nowości w okolicach ul. Słupskiej. Załączam w pewnym momencie miotacz lumenów, bo już robi się ciemno i tak sobie przejeżdżamy ponownie nad Rusałką. Powrót przez ulicę Bukowską, na której łapię laczka. Wbił mi się w oponę gwóźdź, a właściwie wkręt. Trzeba zakupić nową dętkę przed sobotą :)

Wyszedł z tego świetny trening, bo jazda była bardzo mocna (jak na mnie). Nogi poczułem nie raz i nie dwa :)


37.85 km 25.00 km teren
02:54 h 13.05 km/h
Max:52.45 km/h
HR://%
Temp:, w górę:980 m

Karkonoski rozjazd

Niedziela, 8 września 2013 · dodano: 15.09.2013 | Komentarze 0

Małą tradycją jest, by po maratonie zrobić rozjazd, albo zmęczyć się jeżdżąc po okolicznych górkach. Nie inaczej było tym razem i po maratonie w Wałbrzychu poszliśmy pokręcić z Jackiem i Mariuszem po trasie tegorocznego maratonu w Karpaczu.

Podjazd do Karpacza Górnego szedł mi raczej kiepsko i tradycyjnie zostałem trochę z tyłu. Chłopacy poczekali koło Gołębiewskiego, by później wjechać po bardzo stromej ściance asfaltowej. W pewnym momencie musiałem zejść z roweru, bo jednak brakuje mi kilku zębów w kasecie (albo mam ich za wiele w korbie ;)).

Dalej kierujemy się na zielony szlak do Borowic, na którym Jacek szaleje, a ja zjeżdżam strasznie słabo. Kompletnie pogubiłem się chyba z techniką i zupełnie zaskakuje mnie, jak ten odcinek mógł mi się wydawać łatwy na maratonie.

Przejeżdżając przez drogę jesteśmy świadkami wyścigu szosowego, nieźle chłopacy cisną. My jedziemy poszukać jednej ze ścianek maratonowych, ale trochę nie trafiamy i ostatecznie zjeżdżamy do Przesieki na dobre piwo (większość sklepów pozamykana, chyba już się zwinęli po lecie).

Do szkoły wracamy Drogą Sudecką i przez agrafki - pierwsza jest łatwa, ale reszta to niezła przeszkoda. Jacek zalicza obie ;)

Fajny rozjeździk, ale nogi czułem mocno. Jednak sobotni maraton to nie były przelewki.


81.06 km 78.00 km teren
06:02 h 13.44 km/h
Max:47.34 km/h
HR:144/169 77/ 91%
Temp:, w górę:2400 m

MTB Marathon Wałbrzych

Sobota, 7 września 2013 · dodano: 09.09.2013 | Komentarze 3

Na kolejny wyjazd w góry wyruszamy w piątek z Mariuszem i Jackiem. Jedziemy do szkoły w Ściegnach, bo tam jest nasz ulubiony nocleg. Dojazd idzie zdecydowanie nie po naszej myśli - spora ilość wahadeł ze światłami przedłuża naszą drogę do prawie pięciu godzin. Po dojeździe zjadamy kolację, wymieniam tylną oponę i idziemy spać.

Pobudka jest może wczesna, ale za to miła, bo pogoda dobra do ścigania - sporo słońca, ale nieupalnie (jak się okaże, jednak trochę zbyt ciepło momentami). Przez Kamienną Górę dojeżdżamy do Wałbrzycha, gdzie na start trafiamy bezbłędnie. Kupuję żele, oglądamy basen w nowoczesnym ośrodku, przy którym startujemy i ruszamy o 10.30 (z mojego sektora "aż" 8 osób).

Początkowo chwilę po asfalcie, ale szybko w terenie wjeżdżamy na Chełmiec. Miejscami płynące błoto, ale z lewej strony można jechać, bo jest sucho. Utrzymuję tempo Wiolety Piątek, która przeważnie jeździ w podobnym tempie do mojego (np. na MTB Challenge z 2012 traciłem do niej kilkanaście minut na etapie). Pozycja w stawce giga kontrolowana przeze mnie, byle nie być ostatnim ;) Na jednej ze stromych ścianek trochę tracę, ale na mniej stromych odcinkach zyskuję. Po chwili zaczyna się zjazd i zauważam, że mostek mam zbyt lekko przykręcony, a kierownica nie jest ustawiona idealnie na wprost. Ręczne jej naprostowanie nie pomaga - chwila zjazdu i wraca do lekkiego przesunięcia. Ze stresem i dość wolno zjeżdżam na dół, by dopytywać o klucze (mam 2 imbusy, ale niestety niepasujące). Dopiero piąta osoba z kolei pożycza mi swój komplet (marki BMW, nota bene). Na całej akcji mogłem stracić z 10-15 minut i ląduje już w całkowitym ogonie giga w grupce 3-4 osobowej.

Trasa biegnie w okolice Boguszowa-Gorce wijąc się cały czas jak jakieś XC. Bardzo to męczące i nie mogę złapać swojego rytmu. Gubię też na chwilę bidon i zatrzymuję się by go zabrać. Człowiek trochę w terenie nie jeździł i zapomniał podstawowych skilli ;)

Z grupki urywam się bez większych problemów (czytaj: 3 obroty korbą, które dają pół dnia przewagi). Co z tego skoro jedzie mi się bardzo słabo. Nie mogę wejść na wyższe tętno, samopoczucie kiepskie i niska motywacja. Przez chwilę widzę jeszcze Wioletę z Gomoli, ale w końcu i gubię jej koło. Na domiar złego za Trójgarbem zaczyna się wyprzedzanie przez megowców - nawet nie myślę, aby wsiadać im na koło. Tak mijają kolejne kilometry, sporo na zjazdach szutrowych, które mi średnio leżą - są niebezpieczne, szczególnie gdy co chwilę trzeba spoglądać do tyłu, by sprawdzić czy ktoś nie wyprzedza. Drugi ciekawy zjazd pojawia się dopiero na 38-ym kilometrze. Udaje się go zaliczyć w całości, ale nie bez adrenaliny, bo jego środek był konkretnie wymyty i pokryty sporą ilością luźnych kamieni. Końcówkę pętli jadę trochę lepiej, bo jest nią długi podjazd bez wielkiego przewyższenia.

Zaczyna się rzeźbienie w zupełnej samotności na powtórzonym fragmencie trasy. Gigowców nie widziałem od dawna, ale zaczynam mijać megowców. Na jednej ze ścianek wjeżdżam dość uparcie, by na górze trochę pocierpieć przez zbliżające się skurcze w prawym udzie. Odezwało się to co zwykle w górach - noga, którą mam z tyłu zgiętą w trakcie zjazdów, jest zbyt skurczona i brakuje w niej siły na strome ścianki. Powtórzony techniczny zjazd tym razem z podpórką, bo wybieram niepotrzebnie prawą stronę, która nie jest do zjechania.

Powrót do Wałbrzycha bez większych przygód poza co raz gorszym samopoczuciem, braku chęci na picie (szczególnie słodkie) i dalej trwającym zgonie. Jazda po nasypie kolejowym już zupełnie bezmyślnie, byle tylko do mety.

Kończę ściganie po czasie 6:02 z myślami, jak to kiepski mam wynik. Utwierdza mnie w tym Mariusz, który już od godzinki wyleguje się w cieniu. Również Jacek sporo na mnie czeka, ale humor ma gorszy, bo musiał dętkę zmieniać. Co by dzień zbyt ładnie się nie skończył brakuje dla nas sosu i jemy paskudny makaron z białym serem. Zaczynam analizować wyniki i okazuje się, że nie pojechałem gorzej niż zwykle (patrząc na stratę do pierwszego). Szkoda, że miałem tak kiepski dzień, bo szansa na lepszy wynik była.

Niestety przyjemności z jazdy tego dnia zupełnie nie
miałem. Giga w górach, bez bardzo dobrego przygotowania i sporej ilości jazdy w wymagającym terenie, to ciężki temat i trudny test własnej odporności. Może to też kwestia długiego sezonu, w którym ukończyłem dwie etapówki. Teraz już tylko Michałki i Wolsztyn, a po nich jazda na rowerze dla czystej przyjemności :)