Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Marc z miasteczka Poznań. Mam przejechane 42372.65 kilometrów w tym 12561.57 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 21.07 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Marc.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Zawody

Dystans całkowity:6039.37 km (w terenie 4952.59 km; 82.01%)
Czas w ruchu:372:00
Średnia prędkość:16.23 km/h
Maksymalna prędkość:69.57 km/h
Suma podjazdów:102888 m
Maks. tętno maksymalne:177 (95 %)
Maks. tętno średnie:160 (86 %)
Liczba aktywności:92
Średnio na aktywność:65.65 km i 4h 02m
Więcej statystyk
101.21 km 100.00 km teren
04:48 h 21.09 km/h
Max:46.93 km/h
HR:148/166 80/ 89%
Temp:15.0, w górę:975 m

Michałki - Giga

Sobota, 15 września 2012 · dodano: 16.09.2012 | Komentarze 6

Kolejny maraton w tym roku, czyli Michałki w Wieleniu. Najstarszy maraton w Wielkopolsce. W przyszłym roku będą świętować 10 lat.

Na miejsce dojeżdżam z Jackiem i Zbyszkiem. W aucie atmosfera kiepska, że za długi sezon, za wczesne wstawanie i za dużo zajętych weekendów. Nie jest dobrze, jak tu się ścigać ;-)

Formalności załatwiamy bardzo szybko mijając w międzyczasie wielu znajomych (także tych z Challenge'a :) ). Przed 10 ustawiam się na starcie, raczej w drugiej części stawki. Punktualnie ruszamy, ale raczej spokojnie. Nawet na dojazdówce asfaltowej tempo nie przekracza 32 km/h. Po wjechaniu do lasu stawka właściwie się rozciąga. Mi jedzie się słabo, bardzo słabo. Tracę sporo pozycji, bo jadę wolno - mięśnie bolą, a tętno niskie. Chyba wychodzi brak rozgrzewki. Mija mnie między innymi Jacek z sympatycznym pozdrowieniem. Na pierwszym podjeździe trochę odżywam - jadę lewą stroną, na której jest mniej piachu i wyprzedzam sporą grupkę. Druga stromizna już nie jest do wjechania, więc wprowadzam jak wszyscy. Przy jednym z zakrętów zauważam, że dogonił mnie Zbychu. Po chwili słyszę za sobą głośne "uwaga". Nie wiem o co chodzi, bo jest tam niewinny zakręt (jak się później okazało, Zbychu zaliczył tam glebę). Mija kilka kolejnych minut i Zbychu mnie wyprzedza - nie mam siły gonić.

Dojeżdżam w końcu do rozjazdu mega-giga. Chyba nie jestem zupełnie z tyłu, bo widzę kilku skręcających jak ja. W jednym miejscu gubię trasę, ale dosłownie na kilkanaście sekund. Zaczyna mi się lepiej jechać. Na jednym zakręcie słyszę, że jestem na 49 pozycji, nie wiem czy dobrze, bo nie znam liczby startujących. W pewnym momencie zjeżdżam się z jednym gościem z M3 i zaczynamy razem pracować. Tempo wyraźnie rośnie i łykamy kolejnych zawodników. W końcu dochodzimy także Zbyszka i zapraszam do wspólnej jazdy. Do bagienka jedziemy we trzech, jedzie się na prawdę dobrze - raźniej i można się co jakiś czas za kimś schować. Przed bagnem, którego nie ma możliwości przejechać i trzeba prowadzić, wyciągam żela. Nie wiedząc, że będzie to taki techniczny odcinek jadę z tubką żela w zębach, jak jakiś debil ;-) Za bagienkiem lekki podjazd, obracam się i zostałem sam. Hm... gdzie moi towarzysze? Bez wielkiej napinki jadę dalej, ale nie widzę ich, dalej trzeba jechać samemu.

Koło 70 km dogania mnie koleś, który wygląda jak z M2 (jednak był z M3). Staram się mu odjechać, ale jest bufet i zatrzymuję się, on robi tak samo. Za chwilę zaczyna się podjazd po bruku, jadę mocno, ale on jednak trochę szybciej i jest przede mną. Kolejne kilometry staram się go trzymać. Kończy się to tym, że gubimy trasę - nie skręciliśmy w prawo i nadłożyliśmy z 1,5 km. W końcu dojeżdżamy do zerwanego mostka. Próbuję przez niego przejść, ale idzie dość ciężko. Decydujemy się przejść w kolejności człowiek-rower-rower-człowiek. Jesteśmy po drugiej stronie rzeczki, rywal stwierdza, że idzie w krzaczki, to ja jadę w kierunku mety :-)

Ostatnie kilometry ciągle mocno, ale nie dzieje się już zbyt wiele. Mijam tylko jednego kolarza, który zerwał hak przerzutki. Końcowy przejazd przez kartoflisko (w mżawce) i meta.

Maraton Michałki - meta © Marc


Udało się zmieścić w 5 godzinach - plan zrealizowany.
Oficjalny czas 4:56:11 (36/58 open, 10/11 M2). Współczynnik do najlepszego 0.81 - przyzwoicie jak na Giga. Pozycja wśród chłopaków z teamu, zgodnie z przewidywaniami Rodmana. Na Wojtka, który był najwyżej nikt nie stawiał, ale ja tak po cichu na niego liczyłem po tym co wyprawiał w Sudetach :-)

Na prawdę fajny maraton, można się zmęczyć, ale trasa jest bardzo urozmaicona. Szkoda, że początek tak słabo wyszedł, bo może by się udało Marcina dogonić.


143.33 km 0.00 km teren
05:32 h 25.90 km/h
Max:59.00 km/h
HR:149/169 80/ 91%
Temp:10.0, w górę:2250 m

Maraton Liczyrzepa

Sobota, 8 września 2012 · dodano: 10.09.2012 | Komentarze 6

Przyszedł czas na kolejny eksperyment w tym roku - szosowy maraton i to po górach :-)

Do mojego auta wbijamy się w trzy osoby (Jacek, Mariusz i ja). Z szosówkami na dachu wyglądamy trochę jak serwisowe auto z Tour de France :-) Górale na dachu jednak nie prezentują się tak atrakcyjnie ;-)
W szkole Ściegnach jest już Przemo. Szybkie zakwaterowanie i wczesne spanie, bo starty są bardzo poranne (gigowcy o 7, megowcy o 9 i 10).

Mariusz i Przemo budzą mnie wcześnie, gdy się szykują, ale udaje się jeszcze zasnąć i wstać dopiero po 7. Rzut oka za okno - masakra. Zimno, mokro, kałuże na drogach i spora mgła. Wyciągam cieplejsze ciuszki i ruszamy z Jackiem na rowerach w stronę startu. Do przejechania mamy 10 km, ale zostaje mi 30 minut do startu, więc łapię lekki stresik. Na szczęście formalności załatwiamy bardzo szybko (nie ma kolejki, bo przecież ludzie startują o różnych porach), Jacek pomaga mi założyć numerek na koszulkę i ustawiam się na starcie. W mojej grupie widzę kilku mocnych kolarzy, ale niewiele to zmienia, bo na podjazdach i tak wszystko się rozciągnie.

Ruszamy o 9.10, na początku wszyscy spokojnie, ale pierwsze podjazdy ustawiają stawkę. Jadę koło 6-7 pozycji w mojej grupie, głównie przez brak lekkich przełożeń na pierwszych, bardzo stromych podjazdach pod Zachełmie. Jeden gość z M5 prezentuje podobno tempo do mojego, więc staram się go trzymać. Na pierwszych zjazdach jedzie bardzo asekuracyjnie, więc go wyprzedzam i zyskuję niewielką przewagę. Zjeżdżamy się na podjeździe do Karpacza - bardzo urokliwego odcinka, który biegł dobrą szosą cały czas przez las, przy zerowym ruchu aut. Zaczynamy wyprzedzać słabe osoby z poprzednich grup, jak również jesteśmy wyprzedzani przez mocarzy startujących za nami. Długie i mniej strome podjazdy idą dobrze, wchodzę na fajne obroty, utrzymuję stabilne tętno i po prostu fajnie mi się jedzie (pomimo padającego deszczu i dość niskiej temperatury). W końcu przejeżdżamy koło świątyni Wang i zaczyna się pierwszy dłuższy zjazd.

Umiejętności zaczerpnięte z MTB się przydają i zjeżdżam całkiem sprawnie. Kolarza z M5 zostawiam już za pierwszym zakrętem. Trochę tracę na dole, w okolicach stadionu, bo jest tam więcej aut. Przez Ściegny przejeżdżam szybko, bo jest tam znacznie mniejszy ruch i fajny asfalt. Dojeżdżam do Kowar i zatrzymuję się na bufecie, bo zgodnie z planem chcę uzupełnić bidony, gdy zdecydowałem się na jazdę bez plecaka. W czasie popasu wyprzedza mnie M5, ale odjeżdża na jakieś 20-30 sekund.

Zaczynamy podjazd pod Okraj, cały czas w górę, przez prawie godzinę (w moim tempie :-) ). Początek idzie bardzo fajnie, bo nachylenie nie przekracza 5%. Problemy pojawiają się na Drodze Głodu, gdzie momentami jest nawet 20%. Przełożenia nie są przystosowane do takiej jazdy, więc po prostu wciskam ile sił jadąc na stojąco. O dziwo idzie mi lepiej niż rywalowi - wyprzedzam go i na Przełęczy Kowarskiej jestem przed nim. Po chwili skręcamy w prawo w stronę kolejnej, jeszcze wyższej przełęczy - Okraj. Tutaj jest również fajnie, bo jakieś 7%, bez większych zmian. Wchodzę na właściwe obroty i ostatecznie gubię kolarza z M5. Dojeżdżam na górę bez większego problemu, przekraczam bramkę i... zawracam w dół. Dziwnie tak jakoś. Po chwili zaczyna mi się robić nieźle zimno. Dobrze, że za chwilę jestem niżej i temperatura podnosi się o kilka stopni.

Przełęcz Okraj © Marc


Wjeżdżam na pętlę w okolicy jeziora Bukówka. Jest to mój najsłabszy odcinek, jadę dość wolno, chwilę z gościem na rowerze trekingowym. Czuję lekkiego głoda, więc wcinam dużego batona Powerbara - ciężko wchodzi, ale wiem że jest niezbędny, abym wrócił do pełni formy. Po kilkunastu minutach odżywam, ale zaczyna się dość ciężki odcinek pod wiatr. Zyskuję na nim kilka pozycji (najwyraźniej inni mocniej cierpią) i w końcu z powrotem znajduję się na Przełęczy Kowarskiej. Jakoś nie zdawałem sobie sprawę, że na tym odcinku pokonałem kolejne 200 m w pionie - myślałem, że to tylko wiatr przeszkadza.

Przełęcz Kowarska © Marc


Bufet i kolejne uzupełnianie bidonów z uzupełnieniem kalorii drożdżowym ciastem. Wyprzedza mnie spora grupka, więc wsiadam na rower i na złamanie karku gonię ich. Zjeżdżamy do Kowar wyprzedzając auta - czyste szaleństwo. W pewnym momencie mam jakieś 55 km/h, ale i tak jakiś gość wyprzedza mnie ze sporą różnicą prędkości. Lekko wkurwiony zrzucam na najmniejszą z tyłu i lecę jeszcze szybciej :-)

Ostatecznie grupki nie udało się dogonić, więc na pętlę przez Rudawy wjeżdżam samotnie. Jedzie mi się całkiem nieźle, podjazd pod Gruszków robię w niezłym tempie. Na zjeździe jednak ostrożniej, bo sporo (oznaczonych) dziur. W Karpnikach dochodzi mnie 4-osobowa grupa z Mini. Na to czekałem :-) Wsiadam na koło i lecimy na płaskim nawet 37. Raz daję mocną zmianę, ale prawie po niej odpadam, więc już więcej się nie wychylam ;-) W końcu robi się 8-osobowa grupa, ale pracuje 3 najmocniejszych (reszta to mega i giga). Rozpadamy się na 3 grupki na 5 km przed metą, gdzie jest mała hopka, ale tempo zostaje podkręcone. Ja jestem w środkowej z jednym gościem, który kończy giga. Ledwo się trzyma na rowerze, ale daje zmiany i w końcu dojeżdżamy do upragnionej mety.

Czas 4:43, miejsce open 60/140 (w przybliżeniu), czyli wyjątkowo dobrze. Czyżby szosa to mój żywioł? :-) Nie, nie, MTB jest jednak znacznie fajniejsze. Szosowe maratony można zaliczać, byle nie za wiele.

Na mecie spotykam.... Klosia. Jak on to zrobił? Już ukończył giga? Więcej będzie zapewne na jego blogasku :-P

Po chwili przyjeżdżają Jacek i Rodman. Dzielimy się wrażeniami i ogólnie jest fajnie, gdyby nie kiepskie jedzenie. Przemo zajmuje trzecie miejsce w swojej kategorii. Gratki! Niestety organizator tego nie docenia i dekoracja jest tylko pierwszej osoby.


65.68 km 61.00 km teren
03:25 h 19.22 km/h
Max:41.31 km/h
HR:153/177 82/ 95%
Temp:20.0, w górę:720 m

Kaczmarek Electric MTB - Nowa Sól

Niedziela, 26 sierpnia 2012 · dodano: 28.08.2012 | Komentarze 8

Czas wznowić ściganie się na maratonach :-) Tym razem u Kaczmarka, nieznana nikomu trasa w Nowej Soli. Stawiło się nas tylko czterech Klosiu, Jacgol oraz Zbychu, który niestety musiał dojechać pociągiem, bo Maks dopiero w sobotę wieczorem napisał mi, że jednak nie jedzie i mam wolne miejsce w aucie :-(

Po przyjechaniu na miejsce okazuje się, że będzie sporo błota na trasie. Jakiś czas temu myślałem, że mogło by faktycznie go trochę być, bo raczej na tym bym zyskał niż stracił, porównując się do rywali. A opony miałem też raczej ciężkie (te same co przejechały Challenge), więc wszystko szło w dobrym kierunku :)

Krótka rozgrzewka, ustalanie wstępnej taktyki i wbijamy się do sektorów. Stoję koło Jacka, chwilę przed nami Zbychu, a w pierwszym Mariusz. Długie oczekiwanie na start, dziwnie wysokie tętno i w końcu ruszamy. Zawsze na startach zostaję z tyłu, ale u Kaczmarka ludzie nie robią aż takiego sprintu, więc zyskuję nawet pozycje. Zbycha łykam po kilkunastu sekundach ;) Sporo pozycji zyskuję przejeżdżając przez płytką kałużę, bo ludzie uciekli przed nią (przede mną?) na skarpę. Za chwilę zaczyna się przejazd wałem przeciwpowodziowym, na którym Jacek ma już dobre 30 pozycji nade mną. Ale się chłopak nawyprzedzał :-)

Następuje typowy przejazd pierwszej rundy w tym cyklu - przepychanie się z miniowcami, wieczny tłok, maruderzy na zjazdach i wieczne ścinanie zakrętów, bo ludzie chcą w każdym miejscu zyskać pozycję. Nie lubię tego. Na stromym podjeździe wkręca mi się w kasetę jakaś kłująca roślina i muszę zsiąść by ją wyciągnąć. Boli w paluchy, ale jakoś w końcu ją wyciągam. Tracę jakieś 30 pozycji, w tym także jedną na korzyść Zbycha. Czaił się za mną skubany :-)

Zabieram się za odrabianie strat, ale w tym tłoku idzie to wolno. Jest kilka technicznych zjazdów, ale nie można sobie poszaleć. Wjeżdżam w jedną głębszą kałużę i rower zaczyna dosłownie śpiewać, aż strach mocniej docisnąć, bo boję się że łańcuch zerwie. Jedzie mi się dość kiepsko i na tym odcinku raczej do Zbycha tracę, niż zyskuję. Biorę żela i po wjeździe do pagórzystego lasu rozkręcam się. Górki to jednak mój żywioł. Udaje się wyprzedzić kolegę teamowego i jadę dalej. Nie trwa to jednak długo, ponieważ Zbychu przeprowadza atak i jest znowu przede mną. Mam jednak nadal sporo sił, więc nie pozwalam mu daleko odjechać, cały czas mam go w zasięgu wzroku. Dojeżdżamy do końcówki pętli, robię ładny skok i skręcam na mega. Oprócz Zbycha.... nikt więcej się nie zabrał. No pięknie.

Lecimy, nie śpimy! © Marc


Jedziemy tak chwilę w pewnej odległości, ale nagle na jednym zakręcie Zbychu mnie puszcza. Chyba po prostu pomylił trasę, gdy się zagapił, ale wykorzystuję to i na technicznych zjeździe szybko mu uciekam. Później jadę długo sam, co jakiś czas oglądam się do tyłu, ale nie widzę nikogo. Również z przodu żadnych zawodników, poza jednym który naprawiał rower na poboczu. Wsuwam żela, ale jedzie mi się co raz słabiej. Na punkcie pomiaru mam 3 minuty przewagi nad Zbychem, ale wtedy tego nie wiem, więc zagryzam zęby i cisnę ile wlezie :-) Czuję, jak słabnę z każdym kilometrem. Na bufecie nie mają nic do jedzenia, więc kręcę dalej resztką sił. Końcówka pod dość silny wiatr, ale udaje się dojechać na metę.

Meta w Nowej Soli © Marc


Czas 3:23, pozycja bez elity 47/59.
2,5 minuty przed Zbychem.
Do Mariusza i Jacka strata prawie 30 minut.
Ogólnie to jestem zadowolony, bo trasa jednak była ciężka, a poszło mi dobrze jak na starty u Kaczmarka. Do tej pory tylko w Sulechowie zdobyłem więcej punktów.

W poniedziałek, zamiast rozjazdu, zrobiłem sobie bieganie. Za namową Mariusza spróbowałem pobić granicę 25 minut na 5 km i się udało o 3 sekundy. Dzięki Klosiu za motywację :-)


81.16 km 60.00 km teren
05:59 h 13.56 km/h
Max:56.61 km/h
HR://%
Temp:, w górę:2240 m

MTB Challenge - Walim - Kudowa

Piątek, 27 lipca 2012 · dodano: 29.07.2012 | Komentarze 0

Oficjalny czas: 06:12:30.7
Open 157/197
Solo Man 79/90


75.77 km 65.00 km teren
06:23 h 11.87 km/h
Max:0.00 km/h
HR://%
Temp:, w górę:2400 m

MTB Challenge - Złoty Stok - Walim

Czwartek, 26 lipca 2012 · dodano: 29.07.2012 | Komentarze 0

Oficjalny czas: 06:48:40.9
Open 170/198
Solo Man 79/90


63.32 km 63.00 km teren
06:32 h 9.69 km/h
Max:43.67 km/h
HR://%
Temp:, w górę:2100 m

MTB Challenge - Stronie Śląskie - Złoty Stok

Środa, 25 lipca 2012 · dodano: 29.07.2012 | Komentarze 0

Oficjalny czas: 07:11:42.2
Open 187/201
Solo Man 88/91


84.92 km 80.00 km teren
06:18 h 13.48 km/h
Max:59.94 km/h
HR://%
Temp:, w górę:2460 m

MTB Challenge - Kraliky - Stronie Śląskie

Wtorek, 24 lipca 2012 · dodano: 29.07.2012 | Komentarze 0

Oficjalny czas: 06:38:25.3
Open 183/206
Solo Man 86/93


96.19 km 70.00 km teren
06:37 h 14.54 km/h
Max:57.41 km/h
HR://%
Temp:, w górę:2250 m

MTB Challenge - Kudowa - Kraliky

Poniedziałek, 23 lipca 2012 · dodano: 29.07.2012 | Komentarze 0

Oficjalny czas: 06:38:11.6
Open 181/212
Solo Man 85/93


19.77 km 9.00 km teren
01:14 h 16.03 km/h
Max:57.41 km/h
HR://%
Temp:, w górę:522 m

MTB Challenge - Prolog

Niedziela, 22 lipca 2012 · dodano: 29.07.2012 | Komentarze 5

Oficjalny czas: 00:49:36.7
Open 184/218
Solo Man 84/94


96.02 km 74.00 km teren
07:45 h 12.39 km/h
Max:55.85 km/h
HR:142/170 76/ 91%
Temp:27.0, w górę:2614 m
Rower:

MTB Marathon Stronie Śląskie - Giga

Sobota, 7 lipca 2012 · dodano: 10.07.2012 | Komentarze 9

Wyjazd na pierwsze pełne Gogglowe giga odbył się w trochę innym składzie niż zwykle. Wojtek robił za kierowcę, a wolne miejsca w aucie zajmowali oprócz mnie Mariusz i Jacek.

Wyjechaliśmy standardowo w piątek po pracy, ale droga nie była spokojna. Już od Wrocławia widzieliśmy olbrzymią górską burzę. Pioruny wyjątkowo ładnie przebijały się z nieba do ziemi. Problemy zaczęły się przed Bardem, gdzie wjechaliśmy w ścianę deszczu. Josip słusznie decyduje się na przerwę w jeździe, bo widać było bardzo mało. Na parkingu już sporo aut, widać że nikt nie chce ryzykować jazdy w taką pogodę. Po kwadransie ruszamy, bo pada mniej. Za nami rusza spory peleton aut, by podążyć za naszymi tylnymi światłami. Reszta podróży mija spokojnie, podobnie poranne przygotowania i dojazd na maraton.

Przy starcie spotykam dawno nie widzianego Kaza. Gadamy trochę o maratonie i zbliżającym się Challenge-u. Po chwili zerkam na swój rower i zauważam brak bidonów. Myślę sobie, nieźle się ugotowałem (dosłownie, przy panującym upale). Pożyczam więc jeden bidon od Kaza i uzupełniam go zakupionym Poweradem. Za chwilę wchodzę na pas startowy, w którym oprócz towarzyszy podróży sporo innych znajomych twarzy (Marcin, Jarek, Jacek i Zbychu). Podchodzi do nas Ewa i ostrzega, aby jej nie wyprzedzać :-)

Ruszamy spokojnie o 10. Sporo kilometrów przed zawodnikami, więc nie ma szarpania jak na mega. Po przejechaniu asfaltu od razu wjeżdżamy w ciężki teren i trzeba prowadzić. Trochę dołuje taki początek. Gdy się robi lepszy grunt to jadę. Blokuje mnie jedna zawodniczka i muszę się zatrzymać. Blokuję tym sposobem Joasię Jabłczyńską. Końcówkę podjazdu jadę za nią, by po chwili ją wyprzedzić i stromy podjazd przed asfaltem robię w siodle. Patrzę do tyłu i widzę Zbycha, ale w bezpiecznej odległości. Do pierwszych zjazdów niewiele się dzieje.

Trasa prowadzi w okolice Międzygórza. Musimy więc zrzucić trochę podjechanych metrów. Trochę mokrych kamieni, luźnego piachu, ale i tak jest fajnie. W tym miejscu udaje się wyprzedzić Marcina, którego opony zupełnie nie dają sobie rady, a także dogonić wspomnianą wcześniej Ewę. Ona rusza szybko pod górę, my z Marcinem trochę wolniej. Ale we dwóch praktycznie do samego Śnieżnika. Podjazd idzie bez większych problemów. Marcin przyspiesza pod koniec, ale ja nie chcę szarpać i tracę z 30 sekund, z założeniem że może uda się to odrobić na zjeździe. Mijam schronisko i widzę, że Marcin leczy swój rower z pany. Zjeżdżam wobec tego samotnie na dół. Kilka miejsc tego zjazdu jest na prawdę super, niczym zjazdy koło Karpacza. Schodzę w kilku miejscach, gdzie hopki mają po 50 cm.

Na nadprogramowym bufecie na dole wypijam błyskiem całego Powerade'a. Jadę dalej i widzę sporo osób, które jadą bardzo wolno. Zastanawiam co się dzieje i dopiero po chwili do mnie dociera, że to jest ogon mega. Część jedzie wolno, część prowadzi, a część nie ma nawet siły ustąpić miejsca. Rowerowe zombie. W takim gronie dojeżdżam do kolejnego bufetu, na którym robię spory popas i odbijam na kolejną górkę. Jedzie się nieźle, ale trochę zaczyna przeszkadzać spora pustka na trasie. Nie jestem do tego przyzwyczajony, bo jednak w środku stawki mega jedzie dużo więcej osób, niż pod koniec giga.

Maraton w Stroniu Śląskim © Marc


Trasa nagle odbija w prawo i ostro pod górę. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie olbrzymia ilość kamieni, po których nie ma co nawet próbować wjeżdżać. Wyżej już kilka osób prowadzi, więc robię to samo. Po kilku dłuższych minutach jestem u góry i zaczynam przejazd szlakiem granicznym. Przebycie kolejnych 15 kilometrów zajmuje mi jakieś 2 godziny. Nie ma tam wyjątkowego przewyższenia, ale duża ilość mokrych kamieni i korzeni oraz błoto wystarczająco przeszkadza w jeździe. Psychika siada, dość mam wszystkiego, czas się niemiłosiernie dłuży. W połowie ścieżki jest bufet, na którym biorę żela, a Grzegorz Golonko dziwnie się zachowując zachwala inne produkty bufety oraz wypytuje o mój kask. Chyba za dużo był tego dnia na słońcu ;)

Ścieżka w końcu się kończy, przez chwilę widzę jednego gościa, ale na zjeździe, na swoim fullu ucieka. Korzystam z kolejnego bufetu, przed ostatnią górką, którą wjeżdżam może bez kryzysu, ale dość wolno. Pod jej koniec, niedowierzając wjeżdżam na asfalt i potem już szybko do mety. Kreskę mijam bardzo zadowolony, może tylko minimalnie mniej niż w Karpaczu (tamta trasa jednak wywoływała znacznie więcej emocji).

Podczas powrotu do domu, do Siennej mieliśmy sporo kłopotów. Mój rower został lekko uszkodzony przez Jarka, który bardzo pechowo nie mógł się wypiąć z poluzowanego SPD.

Czasy:
Jacek P. 5:52 - wyraźny lider naszego teamu
Wojtek 5:56 - na swoich terenach czuje się bardzo dobrze :)
Jacek G. 6:05 - niesamowicie mocny w tym sezonie
Mariusz 6:17 - pojechał dobrze, ale reszta chyba jeszcze lepiej
Che 6:20 - a w pewnym momencie liczyłem, że będziemy mieli podobny czas ;)
Jarek 6:27 - pomimo kryzysu dobry czas
Ja 7:05
Marcin 7:10 - gdyby nie dwie pany, to pewno byłby przede mną
Zbychu 7:20 - był cały czas blisko za nami

Udało się ukończyć górskie giga i to jest najważniejsze. Bardzo solidny trening przez Challengem wykonany.

To on, tak to on © Marc


(dystans wraz z dojazdem Sienna-Stronie-Sienna)