Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Marc z miasteczka Poznań. Mam przejechane 42372.65 kilometrów w tym 12561.57 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 21.07 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Marc.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

W towarzystwie

Dystans całkowity:18144.38 km (w terenie 9188.09 km; 50.64%)
Czas w ruchu:924:36
Średnia prędkość:19.62 km/h
Maksymalna prędkość:69.82 km/h
Suma podjazdów:181118 m
Maks. tętno maksymalne:178 (95 %)
Maks. tętno średnie:160 (86 %)
Suma kalorii:970 kcal
Liczba aktywności:285
Średnio na aktywność:63.66 km i 3h 14m
Więcej statystyk
74.58 km 50.00 km teren
04:19 h 17.28 km/h
Max:59.94 km/h
HR://%
Temp:, w górę:1900 m

Bike Adventure #3

Sobota, 6 lipca 2013 · dodano: 08.07.2013 | Komentarze 3

Trzeci etap - przygoda, ach przygoda.

Zaczęło się od samego rana, gdy Josip zauważył, że jego opona nie nadaje się do jazdy, ze względu na sporą ilość nacięć. Wszystko by przebiegło spokojnie, gdyby nie to, że do startu zostało mniej niż godzina. Szybka wymiana, trochę z pomocą reszty ekipy i ruszamy na dół. Asfalt do Piechowic jest dobry, więc jedziemy szybko, ponad 50 km/h. W pewnym momencie w moim przednim kole przebija się dętka i momentalnie schodzi powietrze. Ledwo udaje mi się utrzymać równowagę, ale nie przewracam się i zabieram się za wymianę dętki. Okazuje się, że moja opona też jest w fatalnym stanie i to dlatego wczoraj miałem laczka. Na szczęście mam łatki, więc naprawiam dwa przecięcia. Josip pomaga mi napompować koło i w końcu jedziemy na dół. Ale nie znamy miejsca startu... dobrze, że widać innych kolarzy. Jedziemy za nimi i na start dojeżdżamy na około 2 minuty przed początkiem etapu. Daliśmy radę się nie spóźnić :)

W pierwszej fazie jest długi podjazd, około 12 kilometrów, ale z niewielkim nachyleniem. Stawka się rozciąga, wśród znajomych ja ustawiam się tam gdzie zwykle (patrz: początek drugiego etapu). Dzieje się niewiele, bo jedziemy ciągle szutrami.

Szutry, same szutry © -


Na jednym z pierwszych szybkich, szutrowych i bardzo niebezpiecznych zjazdów mijam Rodmana z Josipem. Wojtek wywalił się i mocno pozdzierał. Przemo mu trochę pomógł, więc dalej każdy jedzie swoje. Chłopacy mnie mijają, ale Josip zatrzymuje się na wyczyszczenie rany przy ambulansie. Z Rodmanem dojeżdżamy do bufetu i rozpoczynamy bardzo ciężki asfaltowy podjazd. Stromizna podobna do tej wiodącej na Przełęcz Karkonoską. Męczarnia jest spora, ale udaje się wjechać całość. Tym sposobem dojeżdżamy w okolice Stogu Izerskiego, gdzie ponownie mija mnie Josip już z profesjonalnym bandażem na ręce.

Dalej następuje szybka sekcja szutro-asfaltów. Znowu jest niebezpiecznie, bo dodatkowo pojawia się sporo turystów.

Na jednym z podjazdów w Izerach © -


Na jednym ze zjazdów mijam Josipa, który łata dętkę. W głowie kotłują się myśli ile się może wydarzyć jednego dnia. Czy mnie ominie przebicie dętki? Nie mam zapasowej, bo przecież musiałem zmieniać przed startem.

Jazda szutrami zaczyna mnie drażnić. Właściwie ciągle to samo, nadal niebezpiecznie, bo prędkości zjazdowe są wysokie. Dobrze, że w pewnym momencie robi się trochę bardziej technicznie i prędkości się zmniejszają. Nie mam świadomości ile mi brakuje do Marcina, ale pamiętam o niewielkiej przewadze 8 minut. To mnie motywuje, aby mocno przycisnąć przy wjeździe na Wysoki Kamień - udaje się wjechać całość, pomimo kiepskiej przyczepności i kończących się sił.

Podjazd w terenie © Strefa Sportu


Zaczyna się fajny, techniczny zjazd. Szkoda, że akurat zachodzi słońce i robi się trochę za ciemno, ale osiągam dobre prędkości i zyskuję kilka pozycji. Na końcówce zjazdu dochodzę do Rodmana. Sekcja błotna wychodzi mu lepiej niż mnie (jazda z krzykiem sporo mu pomogła ;)) i tracę kilka metrów. Przejeżdżamy przez tunel i na stadion. Naciskam na korby, ale dogonić Przema nie daję rady.

Finiszuję chwilę za Rodmanem © -


Na mecie jest już Marcin, ale straciłem do niego tylko 3 minuty - pozycja obroniona. Pozostaje mi 5 minut przewagi na ostatni etap. Będzie się działo :)

Na mecie, rozmawiam z gościem któremu pożyczyłem pompkę © -


Wieczorem jesteśmy zmuszeni pojechać do Jeleniej Góry, bo Josip musi odwiedzić chirurga. Niestety dojeżdżamy zbyt późno i pomimo, że rana nadaje się do szycia lekarz nie decyduje się na założenie szwów, bo przyjechaliśmy za późno (powyżej 6 godzin od wypadku).

Tego dnia, po powrocie na kwaterę, czuję już bardzo duże zmęczenie. Ekipa spędza wieczór na dole, przy piwie, ja jednak już nie daję rady i idę wcześnie spać.


73.26 km 70.00 km teren
04:54 h 14.95 km/h
Max:61.97 km/h
HR://%
Temp:, w górę:2120 m

Bike Adventure #2

Piątek, 5 lipca 2013 · dodano: 08.07.2013 | Komentarze 2

Dzięki Maksowi, który znalazł dla nas dobry nocleg, wyspany wstaję drugiego dnia. Przełykam wczorajszą szachową gorycz porażki z Rodmanem oraz Josipem i szykuję się na start. Przygotowanie przebiega sprawnie i na linii startu jesteśmy całą grupą dość wcześnie. Tym razem zaczynamy przejazdem przez Piechowice i lotnym startem w Cichej Dolinie.

Na starcie w Piechowicach, z tyłu waląca się brama © -


Przejazd do punktu startu przebiega bez większych przygód i dodatkowo zyskuję sporo miejsc. Dziwię się, bo przeważnie w takich akcjach tracę pozycje :-) Na pierwszym podjeździe stawka ustawia się zgodnie z przewidywaniami, czyli jadę za Marcinem, początkowo kontrolując jego tempo, ale później jednak tracąc go z oczu. Do podjazdu na Dwa Mosty dzieje się niewiele, czuję że rozkręcam się, ale powoli. Na szczycie już jadę dość mocno i zaczynam zauważać przed sobą Marcina. Razem zaczynamy kręcić chwilę przed początkiem Drogi Chomontowej.

Znowu krótki odcinek współpracy z Wazą, humory dopisują © -


Na tym długim i dość nudnym podjeździe trzeba mieć mocną psychikę, ja staram się jak najmniej myśleć i kręcić swoje. Trochę gadamy z Marcinem, narzekamy na ten podjazd, ale ciągle jedziemy w dość dobry tempie. Kilku kolarzy udaje się wyprzedzić i ostatecznie wjechać na górę. Następuje szybki zjazd, a za chwilę techniczny, tam zostawiam Marcina na dłużej. Czuję, że zjeżdża mi się rewelacyjnie, mam tylko pojedyncze podpórki i do Borowic zyskuję sporo czasu także mijając Rodmana, który ma trudności na tym zjeździe. Za chwilę, gdy zaczynamy podjeżdżać Przemo mnie wyprzedza. Inny gość komentuje, że to nie ta część stawki, by wjeżdżać w takim tempie ;-)

Dalsza część etapu to znowu trochę technicznych ścieżek na których na dobre wyprzedzam Rodmana. Na jednym z podjazdów łapię laczka, wymiana przebiega sprawnie i tracę około 7 pozycji. Dogania mnie na chwilę Marcin, ale na którymś ze zjazdów gubię go na dobre.

Na koniec przejeżdżamy ponownie przez błoto w okolicach Michałowic i przez Cichą Dolinę do mety, mijając po drodze Zbycha. Jadąc na kwaterę zahaczam o sklep rowerowy, by zakupić dętkę (dobrze, że zabrałem ze sobą kasę).

Jak się okazuje zrobiłem 8 minut przewagi nad Marcinem. Jest dobrze, będzie trzeba tego bronić na mniej technicznych trasach. Rodman, obolały po wczorajszej glebie, przyjeżdża na metę dość późno i spada w generalce. Ze znajomych wygrywa tradycyjnie już Klosiu :-)


58.70 km 50.00 km teren
03:59 h 14.74 km/h
Max:49.54 km/h
HR:147/167 79/ 90%
Temp:, w górę:1600 m

Bike Adventure #1

Czwartek, 4 lipca 2013 · dodano: 08.07.2013 | Komentarze 4

Na początku sezonu ktoś rzucił hasło, aby wystartować teamowo w etapówce i tym sposobem sporą ekipą pojawiliśmy się na Ritchey Bike Adventure - wyścigu 4-etapowym organizowanym przez Grabka. Baza startowa znajdowała się w Piechowicach, a znaleziony przez Maksa nocleg mieliśmy w Michałowicach. Dość blisko, ale jednak znacznie wyżej.

Na miejsce dojeżdżam we trójkę z Mariuszem i Wojtkiem. Reszta ekipy to Rodman, Maks, Zbychu, Marcin oraz Kaz.

Start pierwszego etapu wyznaczony był na godzinę 12. Wcześniej odbieramy pakiety startowe i później jedziemy już na start. Organizator wprowadził małe zamieszanie i nie startowaliśmy na stadionie, tam gdzie było biuro zawodów, tylko w samych Piechowicach, koło huty szkła. Kolejną komplikacją były starty dystansów Pro i Fun. Ten krótszy, który ruszał chwilę później i tak wchodził w drogę startującym na dystansie Pro. Zaraz po rozpoczęciu wyścigu okazywało się, że nie da się jechać, bo Fun blokuje drogę czekając na swój start walcząc o ustawienie się w sekotrze...

Ostatecznie po ruszeniu zaczynamy pierwszy podjazd do Michałowic, czyli w okolice naszej kwatery. Nie jest bardzo stromo, ale bez dobrej rozgrzewki jedzie się ciężko. Przez chwilę wyprzedza mnie Zbyszek, ale na samym końcu przyspieszam i w teren wjeżdżam przed nim.

Pierwszy wjazd w teren, jeszcze czysty :) © -


Pierwszy zjazd precyzuje to czego się spodziewałem - nie będzie aż tak łatwo, jak wcześniej rozmawialiśmy. Po opadach deszczu jest dość ślisko i jest sporo wypłukanych kolein. Przede mną jedzie dziewczyna, która ledwo utrzymuje się na rowerze robiąc trzy konkretne boczne drifty, ciśnienie momentalnie mi podskakuje. Po chwili sam wpadam w koleinę, zarzuca mi rowerem, ale szybkie przerzucenie ciężaru ciała za siodełko mnie ratuje. Szykuje się ostry wyścig - takie myśli przechodzą mi przez głowę :-)

Dalej robi się trochę spokojniej, jedzie się trochę w tłoku i po śliskim & mokrym, ale dość płynnie. Po dłuższej chwili doganiam Marcina i zaczynamy kręcić razem. On trochę mocniej na podjazdach, ale ja nie odpuszczam koła. Na zjazdach, gdy jestem z przodu, trochę uciekam, ale dalej czekam. Na jednym z technicznych zjazdów Marcin wypada lekko z trasy, zwiedza krzaki i po wróceniu na trasę siarczyście klnie, bo z przodu zeszło mu powietrze. Mleczko, które miało pomóc, zamiast tego ładnie znaczy kamienie na biało. Robimy szybką wymianę przy okazji obserwując jak niektórzy sobie nie radzą na tym zjeździe. Przy takich rozrywkach praca mija szybko i zaraz dalej ruszamy. Wyprzedza nas Zbychu, ale po chwili, na bufecie, już jesteśmy przed nim.

Jeden ze zjazdów © -


Końcówka etapu przebiega już bez większych przygód i przy dalszej dobrej współpracy. Do Michałowic dojeżdżamy od południowego-zachodu po kolejnej mocno błotnej ścieżce. Na metę wjeżdżamy zadowoleni, bo ten etap był cięższy, niż się spodziewaliśmy :-)

Brudna meta © -


Na kwaterę wracamy dziwnym sposobem, bo nie chcemy jechać pod prąd trasy, ani zjeżdżać do samych Piechowic. Przebijamy się przez krzaki i w końcu znajdujemy się w połowie podjazdu do Michałowic, koło klimatycznego tunelu.

Tunel na drodze do Michałowic © -


Dojeżdżamy do domu, zaczynamy się ogarniać i dochodzą nas niepokojące wieści z trasy. Zbychu długo nie dojeżdża na metę i się okazuje, że miał poważny upadek i rozwalił sobie łokieć. Z Marcinem jedzie do szpitala, by w ten sposób zakończyć ściganie się. W Poznaniu czeka go operacja. Również Rodman się wywalił (w tym samym miejscu!), ale jest w lepszym stanie, bo tylko poobdzierany. Klasyfikacja etapu zgodnie z przewidywaniami: Mariusz, Josip, Rodman, potem Marcin i ja. Dalej Kaz, który objechał Maksa. Gratki :)


54.09 km 54.09 km teren
02:38 h 20.54 km/h
Max:44.52 km/h
HR:160/175 86/ 94%
Temp:15.0, w górę:550 m

Kaczmarek Electric MTB - Lubrza

Niedziela, 30 czerwca 2013 · dodano: 01.07.2013 | Komentarze 9

Na kolejny wyścig z cyklu Kaczmarek Electric dojeżdżam... jako pasażer ;-) Auto u mechanika, a także liczne dojazdy na maratony moim Audi, więc pojechaliśmy z Josipem. Trzecim kompanem był Klosiu. Na miejsce dojeżdżamy błyskawicznie, wpierw autostradą, później tylko kawałek lokalnymi drogami.

Startujemy standardowo o 11. Spotykam Marcina, Michała, Binia, Kubę i Młodzika. Sporo znajomych :-) Od samego początku poszedł ogień. Przez sektory startowe nie ma przypadkowych ludzi, więc i tempo jest wysokie. Przez krótki odcinek tworzymy z Marcinem i Michałem fajny 3-osobowy Goggle-pociąg :) Zaczyna się ostre napieranie po zapamiętanych odcinkach z zeszłego roku. Przy tak wysokim tempie pojawia się kilka niebezpiecznych sytuacji, bo ludzie zbyt agresywnie zmieniają tor jazdy (spodziewałbym się jednak bardziej poważnych kolarzy w 2-gim sektorze). W końcu tracę kontakt wzrokowy z Marcinem, ale Michała kontroluję. Jedziemy momentami bardzo blisko siebie. Przed bufetem, na ściance, zarzuca mnie trochę w prawo i muszę podejść. Tracę do niego kilkaset metrów, ale po chwili to odrabiam, bo wpierw ja wciągam żela (na jednym z nielicznych prostych odcinków), a później on coś konsumuje. W końcu dojeżdżamy do strumienia, który przekraczaliśmy w zeszłym roku. Różnica jest taka, że woda jest znacznie wyższa, prawie do połowy uda :-) Końcówka pętli to olbrzymia ilość k-dołków, czyli dziur, korzeni, hopek. Pomimo dalszej bardzo mocnej jazdy czuję, że prędkość jest dość niska i dodatkowo zakwaszam mięśnie.

Na drugą pętlę wjeżdżam trochę osłabiony. Taka trasa nie jest w moim stylu (nawet nie ma kiedy wypić i zjeść), raczej preferuję długie górskie podjazdy. Przez jakiś jeszcze czas widzę Michała, ale w końcu i jego gubię. Na szczęście rozkręcam się w okolicy 1/3 drugiej pętli, bo tam jest trochę równiej i nogi puszczają. Od tego momentu jadę właściwie w trupa, z nadzieją na dogonienie jeszcze kilku zawodników. Udaje się przegonić chyba dwóch. Kilometr przed metą wpadam w głęboką kałuże, tak że zamaczam przednią tarczę hamulca :-) Na szczęście nie tracę miejsca, ale odczuwam, że było bardzo blisko złapania skurczu. Na metę wjeżdżam konkretnie zmęczony, chyba w tym roku tak mocno jeszcze nie było :-)

Klosiu 2:14 - standardowe 20 minut
Josip 2:24
Jakub 2:28 - sporo przede mną, kolejnym razem trzeba będzie powalczyć :)
Biniu 2:28
Michał 2:31 - było blisko, tylko 2 minuty. Pozycja lepsza od mojej, ale punktów do drużynówki nie było (brak wybranego teamu)
Marc 2:33
Zibi 2:35 - oj, czuję oddech :)
Maks 2:41 - niewielka strata jak na to co narzekał :-)

Z wyniku jestem zadowolony, dostarczyłem kolejne punkty do drużynówki i poprawiłem czas z zeszłego roku. Szczytu formy chyba nie mam, bo przy tak mocnej jeździe myślałem, że będę wyżej w stawce :) Albo po prostu inni mają większy progres w tym sezonie, niż ja ;)


107.24 km 1.50 km teren
03:32 h 30.35 km/h
Max:49.39 km/h
HR:140/162 75/ 87%
Temp:30.0, w górę:280 m

Wildecka Ustawka Szosowa

Czwartek, 20 czerwca 2013 · dodano: 20.06.2013 | Komentarze 2

Na kolejną ustawkę szosową na Dolnej Wildzie przyjechał tylko Josip. W planach było dojechanie do Śremu, więc szybko skierowaliśmy się na południe. Do Mosiny dojeżdżamy przez Wiry i Puszczykowo, w tempie dość spokojnym, sporo czasu poświęcając na pogaduchy, bo dawno się nie widzieliśmy.

Za Mosiną jedziemy trochę na wschód do Krajkowa. Tam zaliczamy krótki odcinek przełajowy, ale jednak decydujemy się na nawrót, bo do asfaltu jest za daleko. W końcu odnajdujemy zgubione Żabno i przez Górę dojeżdżamy do Śremu. Tam mnie konkretnie odcina. Jest godzina 20, ale temperatura wciąż w okolicach 30 stopni. Ciężka głowa nie pozwala szybko jechać i zostaję z tyłu za Wojtkiem. Doganiam go w Śremie koło sklepu, gdzie robimy postój na dużą ilość picia.

Trochę zregenerowani i już przy znośnej temperaturze (~25) jedzie się nam znacznie lepiej, a także humory się poprawiają. Przez Czmoniec i Radzewo dojeżdżamy do Kórnika, by stamtąd przez Koninko wrócić do Poznania, nad którym już zrobiło się prawie zupełnie ciemno.

Dla nas obu to swoisty rekordzik - przekroczona setka w dniu po pracy :)


35.26 km 20.00 km teren
03:20 h 10.58 km/h
Max:61.14 km/h
HR://%
Temp:20.0, w górę:1400 m

Rozjazd na Śnieżkę

Niedziela, 16 czerwca 2013 · dodano: 19.06.2013 | Komentarze 2

Po maratonie przyszedł czas na rozjazd, jeśli tak można nazwać wjazd na Śnieżkę :-)

Wstaliśmy o świetnej porze, przed 5 i po szybkim śniadaniu wyruszyliśmy. Pogoda zapowiadała się rewelacyjna, a Karpacz przywitał nas niesamowitym klimatem zaspanego jeszcze miasta. Fajnie kontrastowało to z dniem poprzednim, gdzie w mieście kręciło się sporo osób głównie związanych ze startem w maratonie.

Pod Wang dojeżdżam chwilę po Klosiu i JP. Na miejscu czekamy jeszcze na Zbycha i po obniżeniu ciśnienia w oponach ruszamy na ciężki, kamienisty odcinek. Nogi czuję po wczorajszym maratonie, ale nie jest źle i wjeżdżam w dość dobrym tempie. Kamienie nie przeszkadzają tak jak to zapamiętałem z podjazdu w 2009 roku, kiedy to startowałem w uphillu. Podjazd może nie należy do bardzo przyjemnych, ale widoki wszystko rekompensują. Również zmieniająca się przyroda jest ciekawym zjawiskiem. Najpierw jedzie się wśród drzew, a na wysokości 1200-1300 wyraźnie zmienia się otoczenie i zostają już tyko krzaki :-) Końcówka to otoczenie istnie księżycowe - same kamienie, szarość i brak jakiejkolwiek roślinności.

Na samym końcu jest bardzo stromo, nachylenie pewno dochodzi do 20%, ale z super dopingiem Klosia daję radę całość wjechać :-)

Po krótkim czasie wjechał Marc. Świetny ma doping :) © JPbike


Na górze szybko robi się zimno, ubieramy się w zabrane Gamexy i czekamy na Zbycha. W międzyczasie witamy się z parą biegaczy (fajny widok jak człowiek stoi na górze, a z dołu nadbiega! babka ~K4).

Powrót do noclegowni układamy przez Okraj. Najpierw Czarna Kopa, koło której praktycznie nie da się jeździć rowerem, ale później bardzo stromym asfaltem. Chyba ten na Karkonoskiej ma sporą konkurencję :) Mała Upa zostaje wybrana jako miejsce do uzupełnienia płynów w postaci czeskiego browara. Po powrocie do Polski zjeżdżamy Tabaczaną Ścieżką, która okazuje się bardzo techniczna, ale radzę sobie na niej nieźle. Chociaż w zeszłym roku na maratonie zjeżdżałem więcej. Ktoś ją po prostu utrudnił :)

Technikę zjazdową zawsze trzeba ćwiczyć © JPbike


Świetne zakończenie weekendu w górach :-)



74.97 km 55.00 km teren
06:06 h 12.29 km/h
Max:53.63 km/h
HR:148/171 80/ 92%
Temp:23.0, w górę:2650 m

MTB Marathon Karpacz

Sobota, 15 czerwca 2013 · dodano: 18.06.2013 | Komentarze 8

Przed kolejnym startem w maratonie z cyklu MTB Marathon czułem stres jakby to był mój pierwszy wyścig :-) Tak działa myślenie o trudnej trasie, dodatkowo nakręcane przez autorów trasy na forum organizatora. Ale jest to fajne uczucie. Przed żadnym innym maratonem nie ma tylu informacji co nas będzie czekać i nie ma filmików jak wyglądają najtrudniejsze zjazdy.

Do szkoły w Ściegnach przyjeżdżamy w piątek (we czterech - Klosiu, Zbychu Maks, a JP już jest na miejscu), ale dość późno. Po dużej porcji makaronu idę zaraz spać, wstaję po siódmej - przydałoby się trochę więcej spania. Kolejne napakowanie się kaloriami, czekanie na Zbycha i jedziemy do Karpacza. Na stadionie ludzi mało, spotykam kilku znajomych i wchodzimy z Klosiem do trzeciego sektora. Przed nami Zbyszek, za nami Dave, w sektorze dalej Duda.

Start to powrót do korzeni, czyli podjazd asfaltem pod Wang. Jadę spokojnie, bo sporo do przejechania. Swoje miejsce znajduję raczej z tyłu stawki za Dawidem i Zbyszkiem. Tasuję się chwilę z Zibim, ale na szczyt wjeżdżam kilka pozycji za nim. Po chwili wjeżdżamy w teren, trochę zjazdu i po chwili ciężki terenowy podjazd. Na nim mijam teamowego kolegę i więcej na trasie już go nie spotykam. Zaczynam się po mału rozkręcać, na podjazdach jadę mocniej, zyskuję pewność siebie na zjazdach. Zjazd do Borowic wychodzi mi całkiem sprawnie, chyba lepiej niż w zeszłym roku. Pomaga z pewnością szersza kierownica.

Trochę deptania też było © Sufa


Przy pierwszym bufecie spotykam Wojtka Wiktora. Pierwsza myśl, co on tutaj robi, powinien być kilkadziesiąt pozycji wyżej. Okazuje się, że zdecydował się wycofać, bo bardzo słabo mu się jechało. Bardzo fajny gest z jego strony, bo oddaje mi swoje żele.

Gonię Jarka Wójcika, po tym jak się wywalił i pomogłem mu zawiązać ranę chustą © mugfull


Kawałek dalej doganiam Dave'a. Na zjazdach radzi sobie całkiem nieźle. Sam nie szaleję, więc dłuższą chwilę jedziemy razem i szybko mija czas, bo trochę dyskutujemy o trudności trasy. Zostawiam go na odcinku trzech ciężkich ścianek, które kosztują sporo sił. Ale za nimi czeka nas super zjazd z sześcioma wykrzyknikami :-) Nie ma na nim wielu przeszkód (kamieni, korzeni), ale jest bardzo stromy. Udaje się cały zjechać schodząc mocno za siodełko. Frajda niesamowita, banan sam pojawia się na twarzy :)

Dalej czeka nas droga na Dwa Mosty i za nią zjazd, ciężki, bardzo techniczny, najeżony ostrymi kamieniami. Trochę sprowadzam, ale jakoś w końcu decyduję się na zjazd. Na jednym z kamieni nie utrzymuję kierownicy i robię typowe OTB, na szczęście przy niskiej prędkości. Ląduję na rękach i na mostku (tym w klatce piersiowej!), więc trochę mnie zatyka. Po chwili łapię oddech i już trochę spokojniej, ale ostatecznie znowu na rowerze kończę zjazd.

Kolejny odcinek przebiega w okolicach Zachełmia. Tam oddaję swoją dętkę zawodniczce z OSOZ-a, która jest z tego bardzo zadowolona, bo nie udało jej się skorzystać z dętki 29 cali teamowego kolegi. Doganiam też Kasię Galewicz. Zastanawiam się czy wynika to z mojej dobrej jazdy, czy z jej słabszego dnia ;-) Dojeżdżamy do stromej łąki w słońcu, gdzie przez parę minut trzeba się porządnie namęczyć, by wciągnąć rower na asfalt, gdzie jest kolejny bufet. Wypijam carbo drinka, ale zaraz popijam go wodą, by zabić kiepski smak ;) Żele już mnie trochę męczą, bo wciągam ich sporo (swoich i Wojtka Wiktora).

Trasa biegnie dalej w górę i dół, ciężkimi zjazdami, a ja zaczynam się już gubić gdzie co jest :) Chyba najpierw dojeżdżam do zjazdu szlakiem po koszmarnej ilości korzeni, opisanego przez JP. Pierwsza połowa zupełnie nie do zjechania, potem jest trochę lepiej. W końcu dojeżdżamy do kolejnego bufetu i połączenia trasy z dystansem mega. Przy bufecie gęsto, nie ma jak się napić i coś zjeść :) Biorę co się uda i zabieram się za wyprzedzanie sporej ilości zawodników. Po chwili pojawia się koszulka Goggle, to Maks. Narzeka na zbity kciuk, więc zostawiam go za plecami i jadę swoje, by po dłuższej chwili dojechać do świeżutkiego asfaltu, ale bardzo stromego. Tam zaczynam czuć, że jednak jechałem trochę za mocno i pojawiają się pierwsze objawy skurczów. Na najbardziej stromych odcinkach tej drogi muszę prowadzić, ale nie tracę dużo, bo każdy tam jedzie wolno. Po zakończeniu asfaltu skręcamy w lewo w trudny kamienisty zjazd, w sporych odcinkach z buta, trochę przez blokujących megowców, ale nawet na pustej ścieżce by było ciężko. Na dole czeka na nas Droga Chomontowa, która mija mi lepiej niż poprzednio asfalt.

Końcówka maratonu to powtórzony fragment z początku wyścigu, kilka kolejnych technicznych zjazdów i ostatni podjazd na górkę, z której zjeżdża się agrafkami (1/3 zaliczone). Ostatnia łąka, drop z kamieniami (z buta) i upragniona meta.

Wyniki:
Klosiu – 5:23:20
JP – 5:42:58
Marc – 6:04:49
DaVe – 6:23:53
Duda – 7:37:40
Zbychu – 7:47:52

Do Klosia tracę mniej więcej tyle co zwykle, czyli start udany :-) Technicznie jest nieźle - sporo z buta, ale jednak to najtrudniejszy maraton sezonu. Ale najważniejsza jest frajda, która w takiej ilości nie pojawia się na żadnym innym maratonie. Karpacz to obowiązkowy start w każdym roku - utwierdzam się w tym po raz kolejny :-)

Poprawa do zeszłego roku jest znaczna - około 2 km/h średnia wyższa :-) Jasne, mega w zeszłym roku to była maksymalna trudność, na krótkim odcinku, ale i tak zaskakuje mnie taka poprawa :)

Należy również dodać, że po raz kolejny punktowałem do generalki teamowej i między innymi dzięki mnie (hehe) jesteśmy na siódmej pozycji, mimo że mamy 0 punktów z Krynicy. Co ciekawe w Złotym Stoku zebrałem tylko odrobinę więcej punktów niż w Karpaczu, a właściwie ciężko ze sobą porównać trudność tych maratonów.

Z niecierpliwością czekam na Karpacz 2014 :)


8.42 km 0.00 km teren
00:49 h 5:49 km/h
Max: km/h
HR://%
Temp:, w górę: m
Rower:

Bieganie nad Wartą

Niedziela, 9 czerwca 2013 · dodano: 11.06.2013 | Komentarze 6

Bieganie z dawno niewidzianym Krzysztofem. Trasa dość standardowa, czyli po Dębinie i nad Wartą. Jedna ścieżka, ta najbliżej rzeki, zalana i trzeba było pobiec trochę wyżej.

Wypadało pójść na rower, ale góral jest niesprawny - korba praktycznie się nie rusza (Trophy rulez). Nastąpi więc pilna wymiana suportu, tak by w Karpaczu nie walczyć z dodatkowym oporem :-)
Kategoria W towarzystwie


47.47 km 42.00 km teren
03:46 h 12.60 km/h
Max:52.97 km/h
HR://%
Temp:18.0, w górę:1800 m

MTB Trophy - IV

Niedziela, 2 czerwca 2013 · dodano: 08.06.2013 | Komentarze 10

Przyszedł czas na ostatni dzień wyścigu. A na dodatek po przebudzeniu wita nas ładna pogoda. Czyżby to było idealne zakończenie długiego ścigania? :)

Start wiadomo o której - na krótko, w eleganckim stroju sponsora (jak to dumnie brzmi). Od początku mocno, bo brakuje jeszcze kilku pozycji do upragnionego celu, czyli pierwszej połowy. Na początkowym asfalcie cisnę mocno, nie poznaję ludzi, więc jestem w innej części stawki. Klosiu w końcu decyduje się mnie wyprzedzić. Niby zdziwiony, ale chyba dawał fory ;-)

Po kilku kilometrach wjeżdżamy w teren przed Kubalonką. Słyszę, jak jeden kolarz z OSOZ-u podaje numer startowy do Grzegorza Golonki, ponoć jakiś zawodnik śmiecił i trzeba mu było zwrócić uwagę. Po wjechaniu na szczyt myślę sobie, że będzie teraz fajny zjazd. Nic z tego - nawet w tej części stawki sporo ludzi sprowadza rowery i blokują (wpierw jadę, gdy inni idą, ale sensu to nie ma), bo za wąsko na wyprzedzanie.

Z Wisły jedziemy na wschód na Smrekowca i dalej na Grabową. Podjazdy tego dnia są bardzo strome (aż 1800 m na 45 km), ale taktyka na dzisiaj jest prosta, więc cisnę. Nie tracę pozycji gdy przyczepność jest dobra, zdarza się coś stracić gdy pojawia się błoto. Chwilę tasuję się z Wojtkiem Kozłowskim z Sudety MTB Challenge (on też w tym roku na 26-tce, bo jego Specialized 29 popękał i poszedł do serwisu), on zyskuje na podejściach, ja na zjazdach.

Po kilku dłuższych odcinkach (średnio zapamiętanych) dojeżdżamy do zapory Czarne i kawałek za nią zaczyna się ostatni podjazd wyścigu - asfaltem pod zameczek. Od początku mocno, zyskuję pozycje, ale czuję pieczenie. W połowie drogi dochodzi mnie konkretny bit, ktoś puszcza znaną i lubianą piosenkę. Nie ma co, przy takim rytmie kręci się dobrze i jeszcze przyspieszam :-) Wyprzedzam także K4r3la, który tego dnia także bardzo mocno jechał. W końcu dojeżdżam na szczyt, dostaję opier.ol od masażysty z Gomoli, że się obijam, a to przecież nie wakacje i w miarę spokojnym terenem dojeżdżam do upragnionej mety.

Na mecie © ?


Tego dnia zająłem pozycje 178, dzięki czemu udało się zrealizować cel i wskoczyć do pierwszej połowy.
Ostateczna pozycja:
205/439 (wszystkich startujących, ponad 100 nie ukończyło)

Drugie Trophy zaliczone. Ostatni etap wyraźnie poprawił humor i chęci na przyjechanie tutaj w przyszłych latach (może poza rokiem 2014 ;)) wzrosły. Być może przyjdzie czas na spróbowanie innej jeszcze etapówki, ale Trophy jest specyficzne i życzę, aby każdy bardziej ambitny kolarz spróbował się zmierzyć z trasami w okolicach Istebnej.


74.03 km 65.00 km teren
06:16 h 11.81 km/h
Max:59.94 km/h
HR://%
Temp:12.0, w górę:2480 m

MTB Trophy - III

Sobota, 1 czerwca 2013 · dodano: 07.06.2013 | Komentarze 5

Przyszła sobota, czyli trzeci dzień ścigania. Bliżej mety niż startu :-) Rzut oka za okno - bez zmian, znowu mokro, ciemno i zimno. W sumie czego ja się spodziewałem...

Poranne zajęcia przebiegają już tradycyjnie i dość ciepło ubrany (znowu w Gamexie) startuję o 9 na kolejną długą trasę. Początkowo przez strome podjazdy w Istebnej (znowu?), by dostać się w okolice Ochodzitej. Jedzie mi się w miarę nieźle i na asfalcie, a później na płytach zyskuję kilka pozycji. Po wjechaniu na szczyt nie mam pojęcia gdzie jechać. Mgła jest tak gęsta, że ciężko dopatrzeć strzałki. Dostrzegam dwóch gości i cisnę za nimi. Na zjeździe jest ślisko, ale utrzymuję kierunek i próbuję wyprzedzać. Jednak znowu jest zbyt wąsko i zostaję przyblokowany.

Przez Zwardoń robimy transfer w kierunku wyższych partii gór. Etap został trochę zmieniony (słowo skrócony jest nie na miejscu) i na Wielką Raczę wjeżdżamy żółtym szlakiem - pamiętam go dobrze z przed 3 lat. Deszcz jak padał tak dalej pada, ale na podjeździe jest ciepło. Okulary parują, więc je zdejmuję. Jest twardo, trochę kamieni, ale da się jechać, a noga kręci. Więc systematycznie zyskuję pozycje. Na szczy wjeżdżamy w około 40-50 minut uzyskując na prawdę dobrą pozycję. Na szczycie robi się zimno, ale zjeżdżać trzeba. Wpierw singlem, poprzecinanym korzeniami, gdzie z prawej ciągnie się spora przepaść (na szczęście zarośnieta). Technika wyćwiczona w Rychlebach wyraźnie się tutaj przydaje. Kolejne zjazdy sprawiają trochę więcej trudności, bo okulary są zbyt brudne, aby w nich jechać, a bez nich co chwilę coś wpada do oczu.

Kawałek dalej zaczyna się podjazd pod Magurę/Kikulę. Niestety zalegają tutaj olbrzymie ilości błota i rower nie daje rady - koła się blokują. Tempo wyraźnie siada, ciągnięcie roweru kosztuje bardzo dużo sił. Ciężko jest nawet na płaskich odcinkach, bo maszyna nie chce jechać. Udaje się to jakoś pokonać i do mety już powinno być łatwiej.

Organizator jednak nie pozwala by człowiek poczuł się znudzony i serwuje nam wiele obłoconych ścieżek wokół Istebnej. Psycha znowu trochę siada, bo właściwie nie wiadomo ile będzie trzeba tak jeździć. A robi się już zimno i sił co raz mniej. W końcu poznaję ostatnie metry przed metą (słynne korzonki - nie do zjechania) i kończę etap po 6 godzinach i 46 minutach. Pozycja znowu lepsza - 220. A w generalce awans na 219 (pewno przez kolejną dużą ilość DNF-ów).

Gdyby nie wynik to byłbym całkowicie załamany taką pogodą, jazdą w fatalnych warunkach i małą ilości frajdy. Przy życiu utrzymuje bliskość końca wyścigu i plotki o skróconym czwartym etapie.