Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Marc z miasteczka Poznań. Mam przejechane 42372.65 kilometrów w tym 12561.57 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 21.07 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Marc.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

W towarzystwie

Dystans całkowity:18144.38 km (w terenie 9188.09 km; 50.64%)
Czas w ruchu:924:36
Średnia prędkość:19.62 km/h
Maksymalna prędkość:69.82 km/h
Suma podjazdów:181118 m
Maks. tętno maksymalne:178 (95 %)
Maks. tętno średnie:160 (86 %)
Suma kalorii:970 kcal
Liczba aktywności:285
Średnio na aktywność:63.66 km i 3h 14m
Więcej statystyk
58.06 km 45.00 km teren
02:30 h 23.22 km/h
Max:59.36 km/h
HR://%
Temp:32.0, w górę:340 m

WPN z Josipem

Niedziela, 20 lipca 2014 · dodano: 21.07.2014 | Komentarze 4

Kolejna jazda w sporym upale. Tym razem w towarzyswie Wojtasa, który pomimo stracenia rowerów (piep..eni złodzieje) humor miał dobry.
Zaczęliśmy od 11 żwawym tempem przez nadwarciański dojechaliśmy w góry puszczykowskie. Wysokiej temperatury nie było zbytnio czuć, bo cały czas jechaliśmy w cieniu. Po dojechaniu nad Jarosławieckie zrobiliśmy sobie dłuższy postój na schłodzenie w wodzie.
Dalej to już standard: Dymaczewskie (sporo adreanaliny, bo jechałem bardzo blisko za Josipem) i sinusoidy na których wreszcie wróciła mi pewność jazdy w trudniejszym terenie.
Powrót przez Osową i ścieżki rowerowe Puszczykowa i Lubonia.
Dzięki Wojtas za wspólne kręcenie. Jechało mi się dzisiaj niespodziewanie dobrze (pomimo temperatury i wczorajszego kręcenia).



48.14 km 30.00 km teren
02:03 h 23.48 km/h
Max:45.40 km/h
HR://%
Temp:30.0, w górę:270 m

Co dwa Scotty to nie jeden

Sobota, 19 lipca 2014 · dodano: 19.07.2014 | Komentarze 0

Pomimo upałów ruszyłem na rower. Dołączył do mnie kolega Einstein, który już dawno ze mnę nie jeździł. Zrobiliśmy rundkę wokół Kierskiego z zaliczeniem stromego zjazdu przy Chybach. Trudności dodało spore zarośniecie ścieżki - właściwie nie było widać czy ten zjazd jest bezpieczny ;)

Mój organizm nie akceptuje takich temperatur. Po powrocie dochodziłem do siebie prawie godzinę. Jutro niestety ma być równie ciepło, ale kręcić trzeba. Sudety już wkrótce.


52.53 km 35.00 km teren
02:43 h 19.34 km/h
Max:36.06 km/h
HR://%
Temp:25.0, w górę:390 m

Odrabianie lekcji

Niedziela, 13 lipca 2014 · dodano: 13.07.2014 | Komentarze 0

Zadaniem domowym było przygotowanie do Sudety MTB Challenge. A że ostatnio byłem raczej słaby uczniem, to trzeba sporo nadrobić.

Wpierw nad Rusałkę. Tam zgadałem się z Klosiem, który miał ochotę pojeździć. Poczekałem chwilę na niego i zaczęliśmy kręcić wspominając jego wczorajszy dobry występ. (prof) Kłos zadał dodatkowe zadanie, czyli przejazd przez Moraskie ścieżki, na których zostałem lekko zbesztany, gdy sobie nie poradziłem na krętym podjeździe :P Pomimo ułatwień jakie mam, czyli małe koło :D A wcześniej zaliczyliśmy bardzo fajną ścieżkę na Biedrusku w sąsiedztwie wysypiska.

Powrót przez Piątkowo, gdzie Mariusz odbił do siebie. Fajnie dziś było :)

Mistrz drugiego planu
Mistrz drugiego planu © Marc


88.34 km 60.00 km teren
03:59 h 22.18 km/h
Max:54.59 km/h
HR://%
Temp:22.0, w górę:430 m

Manaus nad Wartą

Niedziela, 29 czerwca 2014 · dodano: 29.06.2014 | Komentarze 1

Tytuł zasugerowany przez Josipa, ze względu na wilgotność tego dnia, która była jak w dżungli amazońskiej. Po dojeździe do Cytadeli byłem już cały mokry, a picie skończyło mi się chwilę później ;)

Policja wodna
Policja wodna © Marc

Widok na katedrę
Widok na katedrę © Marc

Ruszyliśmy we czterech (dołączył jeszcze Klosiu i Jacek). Chcieliśmy sprawdzić trasę zbliżającego się maratonu w Bindudze, więc nad przystań nad Wartą dojechaliśmy przez Biedrusko dość żwawym tempem. To głównie Wojtas miał wyścigowe zapędy :) A tam zaczęła się konkretna jazda na dość trudnej, ale bardzo ciekawej ścieżce. Mnóstwo zakrętów i hopek utworzonych przez jeżdżące tam quady, albo motory. Miejscami dość mokro, a raz wręcz jechać było trzeba strumykiem.

Takimi ciekawymi terenami dojechaliśmy prawie do Obornik! Panowie spod sklepu uświadomili nas i każdy z nas był mocno zaskoczony. Wskazali też fajną trasę do Starczanowa, w którą po chwili ruszyliśmy. Z Biedruska odbiliśmy na Morasko, gdy już zaczęło padać. Właściwie to fajnie, bo się rześko zrobiło :)

Chłopacy kilka razy musieli na mnie poczekać (dzięki!), bo forma trochę leży, ale frajda dzisiaj z jazdy była bardzo duża. Do następnego :)

Nadwarciański w kierunku Biedruska
Nadwarciański w kierunku Biedruska © DżejPi
Podjazd nad Wartą
Podjazd nad Wartą © DżejPi



68.96 km 55.00 km teren
03:22 h 20.48 km/h
Max:46.93 km/h
HR://%
Temp:18.0, w górę:1090 m

Gogol MTB Wyrzysk

Niedziela, 15 czerwca 2014 · dodano: 15.06.2014 | Komentarze 5

Po dwóch tygodniach od ostatniego startu kolejny wyścig u Gogola. Tym razem trochę bliżej Poznania, bo w Wyrzysku, do którego dojeżdżam z Krzychem (Josip niestety w ostatniej chwili wycofuje się ze względu na szalejący żołądek).

Pogoda idealna, dużo znajomych i opóźniony start. Początkowo długo po asfalcie w peletonie, z którego odpadam gdy na podjeździe prędkość utrzymuje się w okolicach 35. Po wjechaniu w teren czuję, że to nie jest mój dzień - bolą mnie uda (chyba od niejeżdżenia), a najbardziej miejsce w którym chwycił mnie skurcz po Krzywej Wsi. Dodatkowo początek pętli to kilka długich podjazdów. Wszystko w siodle, ale tempo mogło by być lepsze. Tasuję się chwilę z dziewczyną z teamu organizatora, ale wyprzedzam ją na długim trawersie, bo zdecydowanie za wolno wchodzi w zakręty. Dochodzi mnie z dwoma osobami na długim odcinku asfaltowym i odchodzą mi na kolejnym szutrowym podjeździe. Ciągle nie mogę się rozkręcić i dogania mnie gość w koszulce sierakowskiego triathlonu. Pyta o tą trójkę, ale oni już są daleko przed nami. Ten gość technicznie też słaby. To co zyska na podjazdach, to straci na zjazdach i zakrętach. Razem kończymy pierwszą pętlę i robimy postój przy bufecie na owoce.

Po kilku kilometrach czuję, że trochę lepiej mi się jedzie. Na podjazdach więcej dynamiki i zyskuję też pewność na zjazdach. Pesymistyczne myśli z pierwszej pętli odchodzą na drugi plan. Odjeżdżam koledze z Sierakowa i mijam dwójkę na mini (zupełnie zmęczeni). Wpadam w sporą dziurę - nikogo z tyłu, nikogo z przodu. Jadę więc swoje zauważając, że niektóre strzałki mają napis Suzuki (chyba zostały zabrane innemu organizatorowi - Golonce). Na jednym podjeździe wyprzedzam gościa w niebieskiej koszulce i dalej jedzie mi się dobrze. Na 2 km przed metą zauważam babkę z teamu Gogola, która mi wcześniej odjechała i ją też udaje mi się wyprzedzić. Na metę wjeżdżam po 3 godzinach i 20 minutach.

Jeden z wielu podjazdów
Jeden z wielu podjazdów © fotomtb

Czas mocno taki sobie, ale przy tak wolnej pierwszej pętli nie można liczyć na więcej. Brak intensywnych treningów jednak pokazuje moje słabe strony. Z wytrzymałością jest okej. Z kolegów teamowych trzeba wspomnieć Jacka, który był bardzo blisko podium oraz Krzysztofa który przyjechał chwilę po nim (obaj z czasem lepszym o ponad 40 minut). A spotkałem jeszcze Asię, Marcina, Klosia, Zbycha i Młodzika. Trochę się nas tam zebrało :) Trasa rewelacja - prawie jak w górach, a długie podjazdy dużo bardziej mi pasowały, niż strome ścianki 2 tygodnie temu.



69.83 km 0.00 km teren
02:21 h 29.71 km/h
Max:44.33 km/h
HR://%
Temp:, w górę:200 m

Szosą po pracy

Piątek, 6 czerwca 2014 · dodano: 10.06.2014 | Komentarze 0

Fajna jazda na szosie w towarzystwie Josipa i (bardzo krótko) Jakuba.

Początkowo w planach była trasa na Śrem, ale ograniczony czas i siły zweryfikowały nasze plany. Z Mosiny pojechaliśmy na Radzewo i dalej nawodnić się w Kórniku. Powrót przez Szczodrzykowo i Gądki, gdzie pogadalim z Kubą.

Wojtas był podmęczony jazdą poprzedniego dnia oraz koszykówką, więc miałem okazję się wykazać ;) Efekt tego mniej więcej taki, że na przodzie byliśmy po równo (a nie jak to zwykle bywa 90-10 na korzyść Josipa :D).


75.64 km 75.00 km teren
04:00 h 18.91 km/h
Max:48.20 km/h
HR://%
Temp:, w górę:1180 m

Gogol MTB Krzywa Wieś

Niedziela, 1 czerwca 2014 · dodano: 10.06.2014 | Komentarze 0

Co można napisać o maratonie po 10 dniach... niewiele, bo sporo zapomniałem, a czasu na relację nie było (podobnie jak na regularne treningi).
Za to znalazłem trzy fajne zdjęcia (tym razem wszystkie kończyny są na miejscu):
Sporo kurzu na starcie
Sporo kurzu na starcie © Marc
Maksymalne skupienie ;)
Maksymalne skupienie ;) © Marc
Ktoś mi wsiadł na koło, zaraz go zgubię!
Ktoś mi wsiadł na koło, zaraz go zgubię! © Marc

Na start dojechałem z Olą i Josipem oraz niespodziewanie z Maksem, który postanowił wystartować po dość długiej przerwie. My z Wojtasem na dystansie mega w dość mało licznej grupie, a i tak na starcie była kurzawa. Dość długo widziałem kolegę teamowego, ale na podjeździe poszedł jak przecinak - w zasięgu wzroku minął z 10 osób i nikt nie wsiadł na koło :) Za to ja po chwili dogoniłem innego teamowicza - Jacka. To było dla mnie zaskoczenie, ale musiał po prostu mieć słaby start. On również zaatakował na podjeździe i rozerwał 10-osobową grupkę w której razem jechaliśmy.

Pierwsze kilkanaście km-ów jechałem bardzo mocno z planem utrzymania się w jakimkolwiek grupetto. Niestety ostatecznie na niewiele się to zdało, bo teren był konkretnie pofałdowany. Na płaską przelotkę do północnej części trasy wyjeżdżam sam. Na szczęście dogania mnie kolarz z Nutraxxa i razem fajnie współpracujemy przez większą część pętli. Jej północna część jest ponownie pagórkowata, momentami odczucia jak w górach, podoba mi się. Mija mnie kilku miniowców i kończę pętlę trochę zmęczony.

Druga pętla idzie mi znacznie wolniej, jednak brakuje sił na jazdę w takim tempie przy tylu podjazdach. W kilku miejscach muszę prowadzić, by uniknąć skurczów. Na metę dojeżdżam zadowolony i dość konkretnie wymęczony.

Świetny maraton, dość daleko od Poznania, ale tamtejsze tereny są świetne i zdecydowanie było warto :)


56.38 km 45.00 km teren
04:40 h 12.08 km/h
Max:49.08 km/h
HR://%
Temp:, w górę:2080 m

MTB Marathon Karpacz

Niedziela, 25 maja 2014 · dodano: 29.05.2014 | Komentarze 5

Na końcówkę maja czekałem dość długo, bo w tym czasie miał się odbyć najfajniejszy maraton sezonu, czyli golonkowy Karpacz. Forma w tym roku niestety u mnie leży, więc zdecydowałem się na start na mega. Jedno co mnie zastanawiało od dłuższego czasu, to dlaczego tak wiele osób zrezygnowało ze startów w górach. I wśród znajomych i ogólnie widać mniejsze zainteresowanie. A na maratonach u Kaczmarka tłumy. Takie priorytety niektórych do mnie nie przemawiają :)

Do Karpacza dojeżdżam w sobotę z Mariuszem i Jackiem. Klosiu dochodzący do zdrowia nie startuje, ale plany ma ambitne: dłuższa trasa dająca zwiększenie wyczucia roweru na technicznych odcinkach. JP już tradycyjnie - jedzie giga. W sobotę niestety nie udaje nam się pojeździć, bo leje, ale za to niedziela wita nas świetną pogodą, słońce i niezbyt gorąco.

Przed startem mam okazję oglądać zaczynających gigowców oraz spotkać sporo znajomych. Od Ewy dostaję z powrotem dętkę, którą pożyczyłem jej z rok temu :) U Ktone mam okazję zobaczyć co to znaczy lekki rower, jego szokujący karbonowy chińczyk waży chyba z 9 kg. Gadam też chwilę z Młodzikiem startującym na mega.

W końcu ustawiam się w ostatnim sektorze i oczekuję startu. Nad zawodnikami unosi się kamerujący dron. Najwyraźniej u Golonki zawsze muszą być jakieś nowości :) Początek to podjazd asfaltem pod Wang, idzie dość dobrze i przesuwam się w okolicę zawodników z III sektora, bo mam Młodzika w zasięgu wzroku. Po wjeździe w teren okazuje się, że jest trochę ślisko, ale technicznie radzę sobie nieźle i zyskuję kilka pozycji na trudniejszych zjazdach. Mijam jednego gościa, który mocno się poobijał, ale pomoc już do niego została wezwana. Na jednym z szybszych zjazdów poprawiam poluzowany licznik, ale dość lamersko, bo mi wypada i muszę się zatrzymać, by go podnieść ;)

Podjazd/podejście pod Czoło daje w kość. Są odcinki trudne do wjechania, na przemian z krótkimi płaskimi fragmentami, więc trzeba często zsiadać z roweru, co męczy. W końcu trasa staje się trochę łatwiejsza i dojeżdżam do pierwszego bufetu, gdzie wciągam żela (przez jego głupie otwarcie nie mogłem tego zrobić w trakcie jazdy). Dalej jest już płynniej i jedzie mi się nieźle. Na zjeździe z Grabowca gubię pompkę (chyba pierwszy raz w życiu coś mi wypadło z tylnej kieszonki). Po szybkim jej znalezieniu niestety nie daję rady wsiąść na rower i muszę zbiegać na dół. Nagle widzę, że z góry jedzie gość, chyba trochę za szybko, bo ledwo kontroluje rower. Próbuję się usunąć najbardziej jak mogę, ale lekko zachacza o rękaw i leci przez kierownicę. Wstaje jednak dość szybko, więc chyba duża krzywda mu się nie stała.

Kolejny fragment częściowo pamiętam z Bike Adventure i z zeszłego roku. Jest m.in. bardzo stroma ścianka do szosy przy Borowicach, która poprzednim razem nie wydawała mi się bardzo trudna. Teraz jednak musiałem sprowadzać, a także przepuścić dwóch gigowców, którzy jechali ślizgowo :) Na jednym z podjazdów spotykam Klosia, zamieniamy kilka słów i jadę dalej do drugiego bufetu, przy którym w zeszłym roku był wjazd na pętlę giga. Mija mnie Zbyszek Wiktor jadący na giga, jest bardzo mocny w tym sezonie.

Po kilku kilometrach dojeżdżam do najdłuższego podjazdu trasy, czyli Drogi Chomontowej. Jest ciężko, w głowie przewijają się myśli, po co człowiek tak się męczy, ale motywacji dodaje mi fakt doganiania zawodników. Inni radzą sobie gorzej, więc moc przybywa ;) Jeżeli ktoś mnie wyprzedzał, to może z dwóch gigowców. Sam zyskałem kilka pozycji. Na końcu jest za to najlepszy zjazd maratonu: "odkryty" w zeszłym roku zjazd żółtym z tysiącem strzałek pokazujących którą wybrać trasę pomiędzy dzrzewami, korzeniami i kamieniami. Pomimo zjechania może 75% i zaliczeniu jednego obtarcia na łokciu frajda była niesamowita. Na takie zjazdy człowiek czeka i trenuje cały rok :)

Końcowe kilometry to częściowo powtórzony fragment przy bufecie nr 1 i zjazd z Czoła - dość szybki, ale wymagający sporo uwagi. Tego typu odcinki nie są moją mocną stroną, bo lepiej czuję się na trudniejszych, ale wolniejszych zjazdach. Później już "tylko" podjazd na Karpatkę, gdzie niestety mnie już odcina. Tracę kilka pozycji, w kilku miejscach butuję, na agrafkach przegrywam 1:2.

Butowanie przy agrafkach
Butowanie przy agrafkach © Marc

Na metę dojeżdżam zmęczony, ale zadowolony. Uczucie ukończenia maratonu w górach jest zupełnie inne niż "zwykłego" ścigu po płaskim. Tutaj jest bardziej epicko, z uczuciem wykonania dużego zadania :)

Wynik bez rewelacji, podobnie do moich startów z przed dwóch lat na mega u Golonki. Ale czas miał drugorzędne znaczenie, bo ilość frajdy zrekompensowała słabszą formę.


22.65 km 22.00 km teren
01:44 h 13.07 km/h
Max:35.06 km/h
HR://%
Temp:15.0, w górę:460 m

XC Pniewy

Niedziela, 11 maja 2014 · dodano: 11.05.2014 | Komentarze 10

Mój debiut w wyścigu XC, to chyba nie dla mnie, ale o tym za chwilę.

Na miejsce dojeżdżam sporo przed czasem, formalności załatwiam błyskawicznie i w drodze do samochodu spotykam Olę od Josipa i po chwili także jego, jak wymienia dętkę po wczorajszej jeździe. Rozmawiamy chwilę jak to fajnie są zorganizowane takie zawody w porównaniu do maratonów: wszystko w jednym miejscu, dzięki temu atmosfera MTB jest znacznie "gęstsza", a kibicie nie mogą narzekać na nudę. Po chwili ubieramy się w stroje kolarskie i jedziemy na rekonesans trasy.

Zaskakują nas dwa małe ogródki kamienne, a przejeżdżamy je dopiero patrząc jak inni to robią. Kolejnym fajnym elementem jest zjazd po przewalonych drzewach: 3 dropy krótko po sobie i na koniec drzewna tarka. Adrenalina zaraz skacze do góry :) Na drugiej połowie trasy też nie jest nudno: kolejne dropy (szczególnie drugi bardzo wysoki) i na koniec większy ogródek kamienny, który za pierwszym razem odpuszczam. Żeby było ciekawie wywalamy się z Josipem na tym samym zakręcie, gdzie leżało sporo błotka. Amatorzy z nas ;)

Przychodzi czas startu i rodzinna atmosfera, gdy sędzia główny wyczytuje zawodników po imieniu. Ja zostaję ustawiony daleko z tyłu. Startujemy w pełnym ogniu, ciasnocie i wysokim tętnie. Kilku wyprzedzam, ale tak na prawdę ciężko ogarnąć, ile mnie w tym czasie minęło. Na pierwszym podjeździe atakuję z lewej i zaraz.... leżę ;) Ktoś umieścił tam wredny skośny korzeń i nie było szans się wyratować. Strata kilku pozycji i ląduję chyba w ostatniej trójce stawki (ooodwróć tabelę, zobaczysz Maaarca na czele...).

Biorę się do pracy i za wyprzedzanie. Na podjazdach pojedyncze osoby, na technicznych sekcjach podobnie (rywale omijali dropy objazdami). Najdłuższy podjazd w pierwszej połowie pętli wjechany, a jeden co dawał z buta został za mną. Dojeżdżam w okolicę startowej łąki i uśmiecham się do znajomych (Ola z dzieciakami oraz Jurek z Buku). Końcówka pętli to gonienie kolejnych osób. Mocne postanowienie przejechania tych kamieni na końcu pętli, ale niestety zostaję przyblokowany - gość przede mną zerwał łańcuch i być może jeszcze sobie krzywdę zrobił lądując na kierownicy (ała).

Na drugą rundę wjeżdżam samotnie, nie sądziłem że tutaj będzie jak na maratonach, gdzie podaje się samemu. Nic wyjątkowego się nie dzieje, tylko nie udaje mi się zaliczyć długiego podjazdu, bo trochę rower uciekł w krzaki, natomiast kamienie są pełnym sukcesem. Na trzeciej rundzie zaczynam czuć konkretnie nogi, coś jakby mini skurcze. Ale cisnę podobnie jak wcześniej. Gorzej, że słyszę komentatora, który wspomina o wieku Pawła Bobera (45 l.), czyli musi już być blisko za mną. Potwierdza się to w połowie pętli - jestem zdublowany. Chyba jechał dwukrotnie szybciej ode mnie. Morale lekko siada, ale resztę trasy przejeżdżam nie wolniej niż wcześniej. Mija mnie jeszcze drugi zawodnik, ale do lidera chyba miał 2-3 minuty straty. Dojeżdżam na metę jako pierwszy z Gogglowców :P

No cóż, z wyniku nie mogę być zadowolony, bo jednak nie mam siły na zawody tego typu. Do poprawy, aby nie mieć dubla brakuje bardzo dużo, wielu godzin spędzonych na trasach typu Morasko lub Cytadela. Mimo to podobało mi się, głównie przez tą super atmosferę kolarstwa górskiego.

Z drużyny najlepszy okazał się Jacek (pomimo jazdy giga w Złotym Stoku poprzedniego dnia!), a Josip przyjechał kilka minut po nim. Krzychu startował godzinę po nas i widzieliśmy tylko emocjonujący start (utrzymywał się w okolicach 20-tej pozycji).

Przed powrotem do domu miałem okazję przetestować Grand Canyona w rozmiarze S, bo producent robił fajną prezentację swoich rowerów. Co tu dużo mówić: nie porwało mnie. Pomimo odwróconego mostka (dość krótkiego) siedzi się jak na miejskim rowerze i sylwetce daleko do sportowo-pochylonej pozycji. Duże koło wybiera nierówności fajnie, ale na pewno trzeba by się przyzwyczaić do tego, że się siedzi kilka centymetrów wyżej niż na 26-tce. Póki co wysłużony Scott to najlepsze rozwiązanie :)


53.99 km 35.00 km teren
02:39 h 20.37 km/h
Max:39.19 km/h
HR://%
Temp:18.0, w górę:460 m

Morasko

Czwartek, 8 maja 2014 · dodano: 08.05.2014 | Komentarze 3

Podczas powrotu z pracy do domu odebrałem telefon od Josipa - jedziemy na MTB. W domu szybkie złapanie kalorii i dojazd na Słowiańską terenem nad Wartą (z wiatrem w plecy, więc prędkości powyżej 30 km/h utrzymywałem z łatwością). Wojtas zaproponował wpierw dojazd do Radojewa fajną ścieżką wzdłuż rzeki. Bardzo podobał mi się ten odcinek, można było potrenować wysokie prędkości na zakrętach.

Po chwili dojechaliśmy na maratonowy podjazd w Radojewie - tam Josip porobił mnie jak przedszkolaka. Humoru nie poprawiły fanki machające z za szyby ;) Na Morasku zrobiliśmy podobną pętlę jak ostatnio, chociaż było kilka nowych miejsc. Brakuje tylko połączenia tego wszystkiego w jedną całość, bo jednak momentami błądziliśmy. Mnie szybko zaczęło brakować sił, to chyba jeszcze przez mocny trening w niedzielę i poniedziałek.

W drodze powrotnej spotkaliśmy niesamowity tłum na pętli na Sobieskiego, chyba była impreza na UAM-ie. A że w grupie dominował pierwiastek żeński, to skończyły się tematy rowerowe ;)

Niedaleko domu zmoczył mnie lekko deszczyk.