Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Marc z miasteczka Poznań. Mam przejechane 42372.65 kilometrów w tym 12561.57 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 21.07 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Marc.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

51 - 100 km

Dystans całkowity:15211.33 km (w terenie 7425.95 km; 48.82%)
Czas w ruchu:743:50
Średnia prędkość:20.22 km/h
Maksymalna prędkość:69.82 km/h
Suma podjazdów:129902 m
Maks. tętno maksymalne:178 (95 %)
Maks. tętno średnie:160 (86 %)
Liczba aktywności:227
Średnio na aktywność:67.01 km i 3h 19m
Więcej statystyk
75.71 km 65.00 km teren
05:14 h 14.47 km/h
Max:60.54 km/h
HR://%
Temp:, w górę:1980 m

Sudety MTB Challenge - Vuelta a Stronie

Wtorek, 29 lipca 2014 · dodano: 13.08.2014 | Komentarze 0

Po świetnym posiłku na super kwaterze i dobrym wyspaniu się przyszedł czas na drugi i zarazem ostatni etap. W kuluarach mówiło się, że niekoniecznie łatwiejszy od poniedziałkowego, bo dłuższy i z ciężkim szlakiem wzdłuż granicy. Jedyne co pocieszało, to mniejsze przewyższenie (w granicach 2000 m).

Poranne przygotowania idą bez problemu i zjeżdżamy na start do Stronia. Chłopacy z wysokimi prędkościami, a ja jednak spokojnie. Nie śpieszy mi się aż tak, a wolę nie osiągać zbyt ryzykownych prędkości na chwilę przed początkiem etapu. Minuty do startu mijają dość szybko i ruszamy tradycyjnie punktualnie o 10.

Początek etapu to asfalt do Starej Morawy, gdzie kręci mi się ciężko. Jednak czuję nogi po poprzednim etapie. Wyprzedza mnie wielka zgraja zawodników, a ja nie mam specjalnie motywacji do ścigania. Po wjeździe na szuter nie ma wielkich zmian, a może jest wręcz gorzej bo zostaję wyraźnie z tyłu za Kazem, który odjeżdża ode mnie wraz z Klosiem. Trasa tak się ciągnie dość długo. Może dzięki temu średnia prędkość jest wysoka (bo nie ma specjalnych trudności), ale jednak jest dość nudno. W pewnym momencie dogania mnie Ktone ze swoją dziewczyną, co potwierdza że jadę słabiej niż dnia poprzedniego. Chwilę gadamy, ustalamy że można by się razem przejechać na rychlebskie ścieżki i to mi trochę pomaga, bo jakby odżywam. Wsiadam na koło dziewczyny jadącej na Specu i jeszcze z jednym starszym gościem we trójkę kręcimy fajnym tempem. Dojeżdżamy do kopalni w Kletnie i skręcamy na asfalt do Janowej Góry, gdzie jedzie mi się co raz lepiej.

Na szczycie spotykam sporą grupę kibiców: Olę z dzieciakami i ojca Josipa, którzy dodają strasznego powera. Podają też jaką mam stratę do Kaza, która okazuje się nie tak duża, więc podjazd na Przełęcz Śnieżnicką rozpoczynam mocnym tempem. Mijam kilku zawodników i szybko dostrzegam Kaza, którego z resztą po chwili doganiam. On decyduje się utrzymać koło i właściwie cały podjazd robimy razem. Na końcu robię wystarczającą przewagę, aby nie stracić pozycji na zjeździe.

Kolejne kilometry jadę samotnie i przypominam sobie co raz więcej z trasy z maratonu w Stroniu jechanej dwa lata temu. Nie szarżuję zbytnio, bo wiem co mnie czeka za chwilę. Jest to strome podejście na szlak graniczny. Wejście znoszę całkiem nieźle i podobnie pierwsze kilometry granicznego singla. Pomaga tutaj technika, którą mam jednak lepszą niż dwa lata temu i dzięki temu nie męczę się aż tak bardzo. Do kolejnego bufetu przyjeżdżam właściwie rześki :)

Tam zaczyna się trudniejszy odcinek, miejsce gdzie sporo osób ostatnio umierało. Początek nie jest obiecujący, bo trzeba wprowadzić w dwóch miejscach na ściankach z korzeniami. Jednak kawałek dalej jest trochę łagodniej i można jechać. Nie ma dużej ilości błota i wijący singiel przez borówki nawet sprawia frajdę :) Jadę tam płynnie i właściwie bez większych trudności. Dopiero końcówka jest z buta, bo znowu się zrobiło stromo. Następuje zjazd, dość techniczny i szybki. Trudnością są korzenie, luźne płaskie kamienie i połamane gałęzie (chyba była tu wycinka lasu). Mijam jedną dziewczynę, ale po chwili ląduję na ziemi... koło uślizgnęło się na poprzecznym korzeniu, którego praktycznie nie zdążyłem zobaczyć. Czuję sporego siniaka na biodrze, ale poza tym jest okej. Jadę więc dalej, niekoniecznie wolniej ;) W jednym miejscu się zatrzymuję (nagły uskok i właściwie nie było widać co jest niżej) i dojeżdżam na dół do ostatniego bufetu.

Ostatni podjazd idzie lekko, wręcz przyjemnie. Kojarzę już dokładnie ile mi brakuje do mety i jadę mocno. Bez większych przygód zaliczam ostatni szczyt i później zjazd łąką (nie szalałem z prędkością, w sumie nie było z kim się ścigać).

Do mety dojeżdżam zadowolony. Pozycja wśród znajomych identyczna jak wczoraj, różnice też całkiem podobne. Z perspektywy stawki jadącej cały Challenge mam pozycję jak dnia poprzedniego, czyli pomimo słabego początku druga połowa była dobrze pojechana. Do takiego tempa muszę zmierzać :)

Half-Challenge udało się zakończyć bez większych przygód. Etapów nie za wiele, ale sił na ściganie przez cały tydzień z pewnością by zabrakło. Nie mówiąc już o tym, że od trzeciego etapu dochodził aspekt logistyczny (pakowanie, oddawanie/zabieranie bagażu i nocleg w różnych ciekawych miejscach).



76.27 km 70.00 km teren
06:05 h 12.54 km/h
Max:59.94 km/h
HR://%
Temp:, w górę:2514 m

Sudety MTB Challenge - Tour de Stronie

Poniedziałek, 28 lipca 2014 · dodano: 10.08.2014 | Komentarze 0

Po niedzielnym prologu przyszedł czas na konkretne ściganie - długi etap i to w stylu ciężkiego, golonkowego giga. Bolało w nogach już od samego myślenia ;)

Przed startem sprawdzam wszystko trzy razy. Wynika to z tego, że jakiś czas temu na maratonie w Stroniu miałem kłopot z bidonami, które zostały w kwaterze (300 m wyżej...). Tym razem wszystko dobrze sobie zorganizowałem i na start zjeżdżam bez większego stresu. Zaskoczyło mnie trochę to jak ustawili zawodników na starcie. Miejsce to co zwykle, ale za to w bardzo wąskiej alejce, tak że ci z tyłu mieli już spory kawałek do linii startu.

O 10 ruszamy, koło mnie Josip, który szybko wyprzedza dużą grupkę (jeszcze na asfalcie w Stroniu), a z drugiej strony pilnujący Kaz, który nie chce zbyt wiele stracić z wczorajszej przewagi. Podobnie jak na wspomnianym maratonie po chwili wjeżdżamy w teren i... niektórych mocno to zaskakuje. Jeden zawodnik wywraca się dość widowiskowo lecąc nad swoim rowerem. Nie mam pojęcia jak to zrobił, bo tempo jazdy oscylowało w granicach dwóch metrów na sekundę ;)

Ja jadę swoje. O dziwo kręci mi się dobrze, pomimo sporej stromizny i luźnych kamieni. Zyskuję trochę miejsc, jadę tam gdzie inni pchają i w końcu udaje mi się zdobyć pierwszy szczyt tego dnia wraz z Klosiem który dojechał do mnie po starcie z tyłu stawki. Po zyskaniu tej wysokości jedziemy w kierunku Międzygórza, ale Mariusz ma jednak wyższe tempo ode mnie. Wyprzedzam go dopiero na technicznym zjeździe (był rewelacyjny: dość szybki, sporo luźnych kamieni, ale wszystko w siodle), bo moje postanowienie na ten dzień jest takie, aby właśnie na zjazdach zyskiwać. Po krótki podjeździe czeka nas kolejny szalony zjazd. Tym razem na chwilę zsiadam, ale to dlatego, że już mi ręce wysiadły (za dużo wstrząsów), a także na trudność na samym końcu (mostek i schody, całkowicie poza zasięgiem mojego aktualnego skilla).

Przy bufecie znowu spotykam Mariusza, by po chwili zamienić się z nim miejscami. Po prostu na podjazdach jestem dużo słabszy, a dodatkowo mam problem ze skurczami. Wynika to chyba z tego, że dość mocno spinam się na zjazdach. Ale to prawdopodobnie efekt małej praktyki tych elementów. Po kilku spokojniejszych kilometrach zaczyna się długaśny podjazd pod Śnieżnik. Dawno tamtędy nie jechałem, więc nie pamiętałem go zbytnio. Ale gdy po 40 minutach męczarni orientuję się gdzie jestem, to myślę że się zatrzymam i zacznę płakać ;) Finalnie znajduję cień motywacji i ruszam na ostatnią stromą ściankę, by po krótkim odcinku skręcić w prawo. W tamtym miejscu mija mnie mix, w którym to dziewczyna wjeżdża trzymając się plecaka swojego kompana :) Może sił miała mało, ale technika tej akcji była świetna. Na wysokości 1100 m trochę się wypłaszcza, ale właśnie tam kończy mi się picie... Z angielska pytam jednego Duńczyka, czy by mi użyczył picia (miał całkiem sporo), ale odpowiedział mi, że tak, rozpoczęło się to już poprzedniego dnia... Nie wiem o co kaman, więc o suchym pysku jadę dalej.

Po zdobyciu najwyższego punktu i dojechania do schroniska skręcam w lewo na zjazd czerwonym. Odbywa się tam po prostu bajka :) Sporo technicznych miejsc, większość zjechana i niesamowita frajda pozwala mi szybko zapomnieć o męczarniach z ostatniej godziny. Pod koniec znowu bolą ręce, ale nic to, organizm jest pełny adrenaliny. Dojeżdżam wreszcie do bufetu, daję bidony do napełnienia oraz zjadam sporą ilość owoców. Po chwili ruszam, mijam checkpoint i zerkam na dół... nie zabrałem picia. Cholera, szybko wracam, zabieram co moje i ponownie zaliczam pikacza :) Na podjeździe powtórka z rozrywki, czyli skurcze. Muszę jechać wolniej niż bym to sobie wyobrażał, ale też fatalnie nie jest. Wracam na wysokość z której przed chwilą zjeżdżałem i skręcam w kierunku Czarnej Góry. Na niebie robi się co raz ciemniej, na wysokości ponad 1000 metrów zimno, a ostatecznie dopada mnie ulewa. Moknę w przeciągu kilku sekund, ale właściwie mi to nie przeszkadza, bo jest całkiem technicznie. Na zjeździe jadę za dwoma zawodnikami, ale jednak wolniej niż gdyby było sucho. Okulary zsuwam na koniec nosa, aby blokowały brud od dołu, a pozwalały patrzeć nad nimi :)

Po kolejnym szutrowym zjeździe droga skręca ostro w lewo, pod górę i zdecydowanie za stromo w okolicę Smrekowca. Idę więc sobie kamienną rzeką, na której niektórzy próbują jechać (tracąc na to mnóstwo sił). Zdobywamy wysokość, by po chwilę zacząć kolejną męczarnie, czyli wjazd asfaltem na (prawie) szczyt Czarnej Góry. Tam mnie znowu męczyło to co zawsze, ale bliskość mety dodawała skrzydeł. W końcu zaczął się ostatni zjazd, z początku wziąłem go z buta, bo wszystko było koszmarnie mokre i śliskie, ale potem trochę poszalałem. Reszta to powtórka z wczoraj, czyli szybkie szutry. Tym razem już tak nie szalałem :)

Na metę wjeżdżam przed niecałymi 6 godzinami. Dość długo, ale jednak trasa była ciężka. Josip dowalił ostro do pieca i przyjechał jakąś godzinę przede mną, Klosiu połowę z tego, a Kaz był kilkanaście minut za mną (i przegrał z Joasią Jabłczyńską, hehe). Na kwaterę dojeżdżamy szybko dzięki uprzejmemu panu z ekipy organizującej wyścig :)



58.06 km 45.00 km teren
02:30 h 23.22 km/h
Max:59.36 km/h
HR://%
Temp:32.0, w górę:340 m

WPN z Josipem

Niedziela, 20 lipca 2014 · dodano: 21.07.2014 | Komentarze 4

Kolejna jazda w sporym upale. Tym razem w towarzyswie Wojtasa, który pomimo stracenia rowerów (piep..eni złodzieje) humor miał dobry.
Zaczęliśmy od 11 żwawym tempem przez nadwarciański dojechaliśmy w góry puszczykowskie. Wysokiej temperatury nie było zbytnio czuć, bo cały czas jechaliśmy w cieniu. Po dojechaniu nad Jarosławieckie zrobiliśmy sobie dłuższy postój na schłodzenie w wodzie.
Dalej to już standard: Dymaczewskie (sporo adreanaliny, bo jechałem bardzo blisko za Josipem) i sinusoidy na których wreszcie wróciła mi pewność jazdy w trudniejszym terenie.
Powrót przez Osową i ścieżki rowerowe Puszczykowa i Lubonia.
Dzięki Wojtas za wspólne kręcenie. Jechało mi się dzisiaj niespodziewanie dobrze (pomimo temperatury i wczorajszego kręcenia).



52.53 km 35.00 km teren
02:43 h 19.34 km/h
Max:36.06 km/h
HR://%
Temp:25.0, w górę:390 m

Odrabianie lekcji

Niedziela, 13 lipca 2014 · dodano: 13.07.2014 | Komentarze 0

Zadaniem domowym było przygotowanie do Sudety MTB Challenge. A że ostatnio byłem raczej słaby uczniem, to trzeba sporo nadrobić.

Wpierw nad Rusałkę. Tam zgadałem się z Klosiem, który miał ochotę pojeździć. Poczekałem chwilę na niego i zaczęliśmy kręcić wspominając jego wczorajszy dobry występ. (prof) Kłos zadał dodatkowe zadanie, czyli przejazd przez Moraskie ścieżki, na których zostałem lekko zbesztany, gdy sobie nie poradziłem na krętym podjeździe :P Pomimo ułatwień jakie mam, czyli małe koło :D A wcześniej zaliczyliśmy bardzo fajną ścieżkę na Biedrusku w sąsiedztwie wysypiska.

Powrót przez Piątkowo, gdzie Mariusz odbił do siebie. Fajnie dziś było :)

Mistrz drugiego planu
Mistrz drugiego planu © Marc


57.61 km 40.00 km teren
02:43 h 21.21 km/h
Max:44.52 km/h
HR://%
Temp:23.0, w górę:400 m

WPN po dłuższej przerwie

Sobota, 12 lipca 2014 · dodano: 12.07.2014 | Komentarze 3

Braki czasu i niska chęć na jazdę spowodowały dość małą ilość wycieczek w ostatnim czasie. Dzisiaj przyszedł czas to nadrobić. Początkowo miałem wystartować w Szadze, by obronić dobrą pozycję z zeszłego roku, ale jednak nie pojechałem. Patrząc na moje możliwości to chyba dobra decyzja. Poza tym Klosiu mógłby się na mnie wkurzyć, że tak wolno jadę ;-)

Pokręciłem więc sobie samotnie i w spokojnym tempie po WPN-ie. Najpierw nad jezioro Jarosławieckie i później singiel nad Dymaczewskim. Na sinusoidach złapałem niezłego stracha na zjeździe - wszystko przez braki w wyjeżdżeniu. W Ludwikowie zjazd już mi wyszedł z większą pewnością siebie.

Nogi w miarę dały radę, ale wyraźnie czuć brak wyjeżdżenia w bolących plecach. Po 6-7 godzinach na jeździe na orientację to byłoby katorga.
Kategoria 51 - 100 km


88.34 km 60.00 km teren
03:59 h 22.18 km/h
Max:54.59 km/h
HR://%
Temp:22.0, w górę:430 m

Manaus nad Wartą

Niedziela, 29 czerwca 2014 · dodano: 29.06.2014 | Komentarze 1

Tytuł zasugerowany przez Josipa, ze względu na wilgotność tego dnia, która była jak w dżungli amazońskiej. Po dojeździe do Cytadeli byłem już cały mokry, a picie skończyło mi się chwilę później ;)

Policja wodna
Policja wodna © Marc

Widok na katedrę
Widok na katedrę © Marc

Ruszyliśmy we czterech (dołączył jeszcze Klosiu i Jacek). Chcieliśmy sprawdzić trasę zbliżającego się maratonu w Bindudze, więc nad przystań nad Wartą dojechaliśmy przez Biedrusko dość żwawym tempem. To głównie Wojtas miał wyścigowe zapędy :) A tam zaczęła się konkretna jazda na dość trudnej, ale bardzo ciekawej ścieżce. Mnóstwo zakrętów i hopek utworzonych przez jeżdżące tam quady, albo motory. Miejscami dość mokro, a raz wręcz jechać było trzeba strumykiem.

Takimi ciekawymi terenami dojechaliśmy prawie do Obornik! Panowie spod sklepu uświadomili nas i każdy z nas był mocno zaskoczony. Wskazali też fajną trasę do Starczanowa, w którą po chwili ruszyliśmy. Z Biedruska odbiliśmy na Morasko, gdy już zaczęło padać. Właściwie to fajnie, bo się rześko zrobiło :)

Chłopacy kilka razy musieli na mnie poczekać (dzięki!), bo forma trochę leży, ale frajda dzisiaj z jazdy była bardzo duża. Do następnego :)

Nadwarciański w kierunku Biedruska
Nadwarciański w kierunku Biedruska © DżejPi
Podjazd nad Wartą
Podjazd nad Wartą © DżejPi



71.43 km 0.00 km teren
02:38 h 27.13 km/h
Max:47.99 km/h
HR://%
Temp:20.0, w górę:220 m

Najsłabsze ogniwo

Wtorek, 17 czerwca 2014 · dodano: 18.06.2014 | Komentarze 1

Jakim u mnie jest jazda na wysokiej intensywności musi zostać poprawiona, aby wróciła frajda z wyścigów i z walki o pozycję na maratonach. Dzisiaj była wolna chwila, więc wybrałem się na szosę zrobić to co popularne oraz polecane przez teoretyków treningu szosowego, czyli 2x20.

Pętla standardowa przez Starołękę i dalej na wschód. Temperatura idealna do jazdy, chociaż chwilkę pokropiło, co mi zupełnie nie przeszkadzało. Intensywna jazda nawet mi się podobała. Ciężko zrobiło się pod koniec, bo akurat już byłem na końcówce sił, a za Koninkiem jest długi podjazd. No ale co nas nie zabije, to nas wzmocni ;)

Wkurzyłem się ostro na przejeździe kolejowym na Starołęce, bo trzeba było poczekać na przejeżdżające pociągi. A zaraz obok mnie stał kurier na skuterze wiozący pizzę. Głód po treningu był już spory, a zapach unosił się zabójczy. Myślałem, że go rozszarpię ;)

A później jeszcze dojazd na oglądanie meczu. Jechałem nową dla mnie trasę przez Jeżyce i muszę przyznać, że ta dzielnica co raz bardziej mi się podoba. Sporo knajpek, dwie lodziarnie na Kościelnej i mnóstwo młodych ludzi kręcących się wkoło. A zaraz obok park Sołacki. Po prostu jest tam ładnie.

Kategoria 51 - 100 km, Szosa


68.96 km 55.00 km teren
03:22 h 20.48 km/h
Max:46.93 km/h
HR://%
Temp:18.0, w górę:1090 m

Gogol MTB Wyrzysk

Niedziela, 15 czerwca 2014 · dodano: 15.06.2014 | Komentarze 5

Po dwóch tygodniach od ostatniego startu kolejny wyścig u Gogola. Tym razem trochę bliżej Poznania, bo w Wyrzysku, do którego dojeżdżam z Krzychem (Josip niestety w ostatniej chwili wycofuje się ze względu na szalejący żołądek).

Pogoda idealna, dużo znajomych i opóźniony start. Początkowo długo po asfalcie w peletonie, z którego odpadam gdy na podjeździe prędkość utrzymuje się w okolicach 35. Po wjechaniu w teren czuję, że to nie jest mój dzień - bolą mnie uda (chyba od niejeżdżenia), a najbardziej miejsce w którym chwycił mnie skurcz po Krzywej Wsi. Dodatkowo początek pętli to kilka długich podjazdów. Wszystko w siodle, ale tempo mogło by być lepsze. Tasuję się chwilę z dziewczyną z teamu organizatora, ale wyprzedzam ją na długim trawersie, bo zdecydowanie za wolno wchodzi w zakręty. Dochodzi mnie z dwoma osobami na długim odcinku asfaltowym i odchodzą mi na kolejnym szutrowym podjeździe. Ciągle nie mogę się rozkręcić i dogania mnie gość w koszulce sierakowskiego triathlonu. Pyta o tą trójkę, ale oni już są daleko przed nami. Ten gość technicznie też słaby. To co zyska na podjazdach, to straci na zjazdach i zakrętach. Razem kończymy pierwszą pętlę i robimy postój przy bufecie na owoce.

Po kilku kilometrach czuję, że trochę lepiej mi się jedzie. Na podjazdach więcej dynamiki i zyskuję też pewność na zjazdach. Pesymistyczne myśli z pierwszej pętli odchodzą na drugi plan. Odjeżdżam koledze z Sierakowa i mijam dwójkę na mini (zupełnie zmęczeni). Wpadam w sporą dziurę - nikogo z tyłu, nikogo z przodu. Jadę więc swoje zauważając, że niektóre strzałki mają napis Suzuki (chyba zostały zabrane innemu organizatorowi - Golonce). Na jednym podjeździe wyprzedzam gościa w niebieskiej koszulce i dalej jedzie mi się dobrze. Na 2 km przed metą zauważam babkę z teamu Gogola, która mi wcześniej odjechała i ją też udaje mi się wyprzedzić. Na metę wjeżdżam po 3 godzinach i 20 minutach.

Jeden z wielu podjazdów
Jeden z wielu podjazdów © fotomtb

Czas mocno taki sobie, ale przy tak wolnej pierwszej pętli nie można liczyć na więcej. Brak intensywnych treningów jednak pokazuje moje słabe strony. Z wytrzymałością jest okej. Z kolegów teamowych trzeba wspomnieć Jacka, który był bardzo blisko podium oraz Krzysztofa który przyjechał chwilę po nim (obaj z czasem lepszym o ponad 40 minut). A spotkałem jeszcze Asię, Marcina, Klosia, Zbycha i Młodzika. Trochę się nas tam zebrało :) Trasa rewelacja - prawie jak w górach, a długie podjazdy dużo bardziej mi pasowały, niż strome ścianki 2 tygodnie temu.



69.83 km 0.00 km teren
02:21 h 29.71 km/h
Max:44.33 km/h
HR://%
Temp:, w górę:200 m

Szosą po pracy

Piątek, 6 czerwca 2014 · dodano: 10.06.2014 | Komentarze 0

Fajna jazda na szosie w towarzystwie Josipa i (bardzo krótko) Jakuba.

Początkowo w planach była trasa na Śrem, ale ograniczony czas i siły zweryfikowały nasze plany. Z Mosiny pojechaliśmy na Radzewo i dalej nawodnić się w Kórniku. Powrót przez Szczodrzykowo i Gądki, gdzie pogadalim z Kubą.

Wojtas był podmęczony jazdą poprzedniego dnia oraz koszykówką, więc miałem okazję się wykazać ;) Efekt tego mniej więcej taki, że na przodzie byliśmy po równo (a nie jak to zwykle bywa 90-10 na korzyść Josipa :D).


75.64 km 75.00 km teren
04:00 h 18.91 km/h
Max:48.20 km/h
HR://%
Temp:, w górę:1180 m

Gogol MTB Krzywa Wieś

Niedziela, 1 czerwca 2014 · dodano: 10.06.2014 | Komentarze 0

Co można napisać o maratonie po 10 dniach... niewiele, bo sporo zapomniałem, a czasu na relację nie było (podobnie jak na regularne treningi).
Za to znalazłem trzy fajne zdjęcia (tym razem wszystkie kończyny są na miejscu):
Sporo kurzu na starcie
Sporo kurzu na starcie © Marc
Maksymalne skupienie ;)
Maksymalne skupienie ;) © Marc
Ktoś mi wsiadł na koło, zaraz go zgubię!
Ktoś mi wsiadł na koło, zaraz go zgubię! © Marc

Na start dojechałem z Olą i Josipem oraz niespodziewanie z Maksem, który postanowił wystartować po dość długiej przerwie. My z Wojtasem na dystansie mega w dość mało licznej grupie, a i tak na starcie była kurzawa. Dość długo widziałem kolegę teamowego, ale na podjeździe poszedł jak przecinak - w zasięgu wzroku minął z 10 osób i nikt nie wsiadł na koło :) Za to ja po chwili dogoniłem innego teamowicza - Jacka. To było dla mnie zaskoczenie, ale musiał po prostu mieć słaby start. On również zaatakował na podjeździe i rozerwał 10-osobową grupkę w której razem jechaliśmy.

Pierwsze kilkanaście km-ów jechałem bardzo mocno z planem utrzymania się w jakimkolwiek grupetto. Niestety ostatecznie na niewiele się to zdało, bo teren był konkretnie pofałdowany. Na płaską przelotkę do północnej części trasy wyjeżdżam sam. Na szczęście dogania mnie kolarz z Nutraxxa i razem fajnie współpracujemy przez większą część pętli. Jej północna część jest ponownie pagórkowata, momentami odczucia jak w górach, podoba mi się. Mija mnie kilku miniowców i kończę pętlę trochę zmęczony.

Druga pętla idzie mi znacznie wolniej, jednak brakuje sił na jazdę w takim tempie przy tylu podjazdach. W kilku miejscach muszę prowadzić, by uniknąć skurczów. Na metę dojeżdżam zadowolony i dość konkretnie wymęczony.

Świetny maraton, dość daleko od Poznania, ale tamtejsze tereny są świetne i zdecydowanie było warto :)