Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Marc z miasteczka Poznań. Mam przejechane 42372.65 kilometrów w tym 12561.57 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 21.07 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Marc.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Zawody

Dystans całkowity:6039.37 km (w terenie 4952.59 km; 82.01%)
Czas w ruchu:372:00
Średnia prędkość:16.23 km/h
Maksymalna prędkość:69.57 km/h
Suma podjazdów:102888 m
Maks. tętno maksymalne:177 (95 %)
Maks. tętno średnie:160 (86 %)
Liczba aktywności:92
Średnio na aktywność:65.65 km i 4h 02m
Więcej statystyk
22.74 km 16.00 km teren
01:40 h 13.64 km/h
Max:64.89 km/h
HR://%
Temp:, w górę:720 m

Sudety MTB Challenge - prologue

Niedziela, 27 lipca 2014 · dodano: 03.08.2014 | Komentarze 0

Na start czekałem cały dzień, bo nasz pół-Challenge startował na samym końcu. Taki dzień jest dziwny, nie wiadomo co ze sobą zrobić, ale czas jakoś minął. W międzyczasie poszliśmy z Kazem kibicować jak podjeżdża Klosiu.



W końcu wystartowałem, dokładnie 30 sekund za Kazem. Plan był taki, aby go dogonić na podjeździe pod Czarną Górę, ale nic z tego nie wyszło. Jechało mi się po prostu ciężko. Może to kwestia słabej rozgrzewki, albo po prostu kiepskich nóg, które nie wiedzą co to kręcenie pod górę. Wymiataczy, którzy mnie wyprzedzali jadąc dwa razy szybciej opisywać nie będę ;)

Po wjeździe na szczyt zaczął się trudny zjazd poznany poprzedniego dnia. Tym razem mocno stchórzyłem (fakt, było bardziej mokro niż wczoraj) i praktycznie zjechałem tylko mały kawałek. Zacząłem trochę odrabiać na szutrach, chociaż tam ryzyko było spore. Mimo to maksymalną prędkość osiągnąłem bardzo wysoką, a wszystko przez uczucie w głowie, jakby to był mój ostatni start w życiu. Nie mam pojęcia skąd się biorą takie myśli :)

Ostatecznie na mecie straciłem ponad minutę do Kaza, który był minimalnie szybszy od Klosia :) Josip dowalił nam kilka minut. Fajny początek ścigania.



68.96 km 55.00 km teren
03:22 h 20.48 km/h
Max:46.93 km/h
HR://%
Temp:18.0, w górę:1090 m

Gogol MTB Wyrzysk

Niedziela, 15 czerwca 2014 · dodano: 15.06.2014 | Komentarze 5

Po dwóch tygodniach od ostatniego startu kolejny wyścig u Gogola. Tym razem trochę bliżej Poznania, bo w Wyrzysku, do którego dojeżdżam z Krzychem (Josip niestety w ostatniej chwili wycofuje się ze względu na szalejący żołądek).

Pogoda idealna, dużo znajomych i opóźniony start. Początkowo długo po asfalcie w peletonie, z którego odpadam gdy na podjeździe prędkość utrzymuje się w okolicach 35. Po wjechaniu w teren czuję, że to nie jest mój dzień - bolą mnie uda (chyba od niejeżdżenia), a najbardziej miejsce w którym chwycił mnie skurcz po Krzywej Wsi. Dodatkowo początek pętli to kilka długich podjazdów. Wszystko w siodle, ale tempo mogło by być lepsze. Tasuję się chwilę z dziewczyną z teamu organizatora, ale wyprzedzam ją na długim trawersie, bo zdecydowanie za wolno wchodzi w zakręty. Dochodzi mnie z dwoma osobami na długim odcinku asfaltowym i odchodzą mi na kolejnym szutrowym podjeździe. Ciągle nie mogę się rozkręcić i dogania mnie gość w koszulce sierakowskiego triathlonu. Pyta o tą trójkę, ale oni już są daleko przed nami. Ten gość technicznie też słaby. To co zyska na podjazdach, to straci na zjazdach i zakrętach. Razem kończymy pierwszą pętlę i robimy postój przy bufecie na owoce.

Po kilku kilometrach czuję, że trochę lepiej mi się jedzie. Na podjazdach więcej dynamiki i zyskuję też pewność na zjazdach. Pesymistyczne myśli z pierwszej pętli odchodzą na drugi plan. Odjeżdżam koledze z Sierakowa i mijam dwójkę na mini (zupełnie zmęczeni). Wpadam w sporą dziurę - nikogo z tyłu, nikogo z przodu. Jadę więc swoje zauważając, że niektóre strzałki mają napis Suzuki (chyba zostały zabrane innemu organizatorowi - Golonce). Na jednym podjeździe wyprzedzam gościa w niebieskiej koszulce i dalej jedzie mi się dobrze. Na 2 km przed metą zauważam babkę z teamu Gogola, która mi wcześniej odjechała i ją też udaje mi się wyprzedzić. Na metę wjeżdżam po 3 godzinach i 20 minutach.

Jeden z wielu podjazdów
Jeden z wielu podjazdów © fotomtb

Czas mocno taki sobie, ale przy tak wolnej pierwszej pętli nie można liczyć na więcej. Brak intensywnych treningów jednak pokazuje moje słabe strony. Z wytrzymałością jest okej. Z kolegów teamowych trzeba wspomnieć Jacka, który był bardzo blisko podium oraz Krzysztofa który przyjechał chwilę po nim (obaj z czasem lepszym o ponad 40 minut). A spotkałem jeszcze Asię, Marcina, Klosia, Zbycha i Młodzika. Trochę się nas tam zebrało :) Trasa rewelacja - prawie jak w górach, a długie podjazdy dużo bardziej mi pasowały, niż strome ścianki 2 tygodnie temu.



75.64 km 75.00 km teren
04:00 h 18.91 km/h
Max:48.20 km/h
HR://%
Temp:, w górę:1180 m

Gogol MTB Krzywa Wieś

Niedziela, 1 czerwca 2014 · dodano: 10.06.2014 | Komentarze 0

Co można napisać o maratonie po 10 dniach... niewiele, bo sporo zapomniałem, a czasu na relację nie było (podobnie jak na regularne treningi).
Za to znalazłem trzy fajne zdjęcia (tym razem wszystkie kończyny są na miejscu):
Sporo kurzu na starcie
Sporo kurzu na starcie © Marc
Maksymalne skupienie ;)
Maksymalne skupienie ;) © Marc
Ktoś mi wsiadł na koło, zaraz go zgubię!
Ktoś mi wsiadł na koło, zaraz go zgubię! © Marc

Na start dojechałem z Olą i Josipem oraz niespodziewanie z Maksem, który postanowił wystartować po dość długiej przerwie. My z Wojtasem na dystansie mega w dość mało licznej grupie, a i tak na starcie była kurzawa. Dość długo widziałem kolegę teamowego, ale na podjeździe poszedł jak przecinak - w zasięgu wzroku minął z 10 osób i nikt nie wsiadł na koło :) Za to ja po chwili dogoniłem innego teamowicza - Jacka. To było dla mnie zaskoczenie, ale musiał po prostu mieć słaby start. On również zaatakował na podjeździe i rozerwał 10-osobową grupkę w której razem jechaliśmy.

Pierwsze kilkanaście km-ów jechałem bardzo mocno z planem utrzymania się w jakimkolwiek grupetto. Niestety ostatecznie na niewiele się to zdało, bo teren był konkretnie pofałdowany. Na płaską przelotkę do północnej części trasy wyjeżdżam sam. Na szczęście dogania mnie kolarz z Nutraxxa i razem fajnie współpracujemy przez większą część pętli. Jej północna część jest ponownie pagórkowata, momentami odczucia jak w górach, podoba mi się. Mija mnie kilku miniowców i kończę pętlę trochę zmęczony.

Druga pętla idzie mi znacznie wolniej, jednak brakuje sił na jazdę w takim tempie przy tylu podjazdach. W kilku miejscach muszę prowadzić, by uniknąć skurczów. Na metę dojeżdżam zadowolony i dość konkretnie wymęczony.

Świetny maraton, dość daleko od Poznania, ale tamtejsze tereny są świetne i zdecydowanie było warto :)


56.38 km 45.00 km teren
04:40 h 12.08 km/h
Max:49.08 km/h
HR://%
Temp:, w górę:2080 m

MTB Marathon Karpacz

Niedziela, 25 maja 2014 · dodano: 29.05.2014 | Komentarze 5

Na końcówkę maja czekałem dość długo, bo w tym czasie miał się odbyć najfajniejszy maraton sezonu, czyli golonkowy Karpacz. Forma w tym roku niestety u mnie leży, więc zdecydowałem się na start na mega. Jedno co mnie zastanawiało od dłuższego czasu, to dlaczego tak wiele osób zrezygnowało ze startów w górach. I wśród znajomych i ogólnie widać mniejsze zainteresowanie. A na maratonach u Kaczmarka tłumy. Takie priorytety niektórych do mnie nie przemawiają :)

Do Karpacza dojeżdżam w sobotę z Mariuszem i Jackiem. Klosiu dochodzący do zdrowia nie startuje, ale plany ma ambitne: dłuższa trasa dająca zwiększenie wyczucia roweru na technicznych odcinkach. JP już tradycyjnie - jedzie giga. W sobotę niestety nie udaje nam się pojeździć, bo leje, ale za to niedziela wita nas świetną pogodą, słońce i niezbyt gorąco.

Przed startem mam okazję oglądać zaczynających gigowców oraz spotkać sporo znajomych. Od Ewy dostaję z powrotem dętkę, którą pożyczyłem jej z rok temu :) U Ktone mam okazję zobaczyć co to znaczy lekki rower, jego szokujący karbonowy chińczyk waży chyba z 9 kg. Gadam też chwilę z Młodzikiem startującym na mega.

W końcu ustawiam się w ostatnim sektorze i oczekuję startu. Nad zawodnikami unosi się kamerujący dron. Najwyraźniej u Golonki zawsze muszą być jakieś nowości :) Początek to podjazd asfaltem pod Wang, idzie dość dobrze i przesuwam się w okolicę zawodników z III sektora, bo mam Młodzika w zasięgu wzroku. Po wjeździe w teren okazuje się, że jest trochę ślisko, ale technicznie radzę sobie nieźle i zyskuję kilka pozycji na trudniejszych zjazdach. Mijam jednego gościa, który mocno się poobijał, ale pomoc już do niego została wezwana. Na jednym z szybszych zjazdów poprawiam poluzowany licznik, ale dość lamersko, bo mi wypada i muszę się zatrzymać, by go podnieść ;)

Podjazd/podejście pod Czoło daje w kość. Są odcinki trudne do wjechania, na przemian z krótkimi płaskimi fragmentami, więc trzeba często zsiadać z roweru, co męczy. W końcu trasa staje się trochę łatwiejsza i dojeżdżam do pierwszego bufetu, gdzie wciągam żela (przez jego głupie otwarcie nie mogłem tego zrobić w trakcie jazdy). Dalej jest już płynniej i jedzie mi się nieźle. Na zjeździe z Grabowca gubię pompkę (chyba pierwszy raz w życiu coś mi wypadło z tylnej kieszonki). Po szybkim jej znalezieniu niestety nie daję rady wsiąść na rower i muszę zbiegać na dół. Nagle widzę, że z góry jedzie gość, chyba trochę za szybko, bo ledwo kontroluje rower. Próbuję się usunąć najbardziej jak mogę, ale lekko zachacza o rękaw i leci przez kierownicę. Wstaje jednak dość szybko, więc chyba duża krzywda mu się nie stała.

Kolejny fragment częściowo pamiętam z Bike Adventure i z zeszłego roku. Jest m.in. bardzo stroma ścianka do szosy przy Borowicach, która poprzednim razem nie wydawała mi się bardzo trudna. Teraz jednak musiałem sprowadzać, a także przepuścić dwóch gigowców, którzy jechali ślizgowo :) Na jednym z podjazdów spotykam Klosia, zamieniamy kilka słów i jadę dalej do drugiego bufetu, przy którym w zeszłym roku był wjazd na pętlę giga. Mija mnie Zbyszek Wiktor jadący na giga, jest bardzo mocny w tym sezonie.

Po kilku kilometrach dojeżdżam do najdłuższego podjazdu trasy, czyli Drogi Chomontowej. Jest ciężko, w głowie przewijają się myśli, po co człowiek tak się męczy, ale motywacji dodaje mi fakt doganiania zawodników. Inni radzą sobie gorzej, więc moc przybywa ;) Jeżeli ktoś mnie wyprzedzał, to może z dwóch gigowców. Sam zyskałem kilka pozycji. Na końcu jest za to najlepszy zjazd maratonu: "odkryty" w zeszłym roku zjazd żółtym z tysiącem strzałek pokazujących którą wybrać trasę pomiędzy dzrzewami, korzeniami i kamieniami. Pomimo zjechania może 75% i zaliczeniu jednego obtarcia na łokciu frajda była niesamowita. Na takie zjazdy człowiek czeka i trenuje cały rok :)

Końcowe kilometry to częściowo powtórzony fragment przy bufecie nr 1 i zjazd z Czoła - dość szybki, ale wymagający sporo uwagi. Tego typu odcinki nie są moją mocną stroną, bo lepiej czuję się na trudniejszych, ale wolniejszych zjazdach. Później już "tylko" podjazd na Karpatkę, gdzie niestety mnie już odcina. Tracę kilka pozycji, w kilku miejscach butuję, na agrafkach przegrywam 1:2.

Butowanie przy agrafkach
Butowanie przy agrafkach © Marc

Na metę dojeżdżam zmęczony, ale zadowolony. Uczucie ukończenia maratonu w górach jest zupełnie inne niż "zwykłego" ścigu po płaskim. Tutaj jest bardziej epicko, z uczuciem wykonania dużego zadania :)

Wynik bez rewelacji, podobnie do moich startów z przed dwóch lat na mega u Golonki. Ale czas miał drugorzędne znaczenie, bo ilość frajdy zrekompensowała słabszą formę.


22.65 km 22.00 km teren
01:44 h 13.07 km/h
Max:35.06 km/h
HR://%
Temp:15.0, w górę:460 m

XC Pniewy

Niedziela, 11 maja 2014 · dodano: 11.05.2014 | Komentarze 10

Mój debiut w wyścigu XC, to chyba nie dla mnie, ale o tym za chwilę.

Na miejsce dojeżdżam sporo przed czasem, formalności załatwiam błyskawicznie i w drodze do samochodu spotykam Olę od Josipa i po chwili także jego, jak wymienia dętkę po wczorajszej jeździe. Rozmawiamy chwilę jak to fajnie są zorganizowane takie zawody w porównaniu do maratonów: wszystko w jednym miejscu, dzięki temu atmosfera MTB jest znacznie "gęstsza", a kibicie nie mogą narzekać na nudę. Po chwili ubieramy się w stroje kolarskie i jedziemy na rekonesans trasy.

Zaskakują nas dwa małe ogródki kamienne, a przejeżdżamy je dopiero patrząc jak inni to robią. Kolejnym fajnym elementem jest zjazd po przewalonych drzewach: 3 dropy krótko po sobie i na koniec drzewna tarka. Adrenalina zaraz skacze do góry :) Na drugiej połowie trasy też nie jest nudno: kolejne dropy (szczególnie drugi bardzo wysoki) i na koniec większy ogródek kamienny, który za pierwszym razem odpuszczam. Żeby było ciekawie wywalamy się z Josipem na tym samym zakręcie, gdzie leżało sporo błotka. Amatorzy z nas ;)

Przychodzi czas startu i rodzinna atmosfera, gdy sędzia główny wyczytuje zawodników po imieniu. Ja zostaję ustawiony daleko z tyłu. Startujemy w pełnym ogniu, ciasnocie i wysokim tętnie. Kilku wyprzedzam, ale tak na prawdę ciężko ogarnąć, ile mnie w tym czasie minęło. Na pierwszym podjeździe atakuję z lewej i zaraz.... leżę ;) Ktoś umieścił tam wredny skośny korzeń i nie było szans się wyratować. Strata kilku pozycji i ląduję chyba w ostatniej trójce stawki (ooodwróć tabelę, zobaczysz Maaarca na czele...).

Biorę się do pracy i za wyprzedzanie. Na podjazdach pojedyncze osoby, na technicznych sekcjach podobnie (rywale omijali dropy objazdami). Najdłuższy podjazd w pierwszej połowie pętli wjechany, a jeden co dawał z buta został za mną. Dojeżdżam w okolicę startowej łąki i uśmiecham się do znajomych (Ola z dzieciakami oraz Jurek z Buku). Końcówka pętli to gonienie kolejnych osób. Mocne postanowienie przejechania tych kamieni na końcu pętli, ale niestety zostaję przyblokowany - gość przede mną zerwał łańcuch i być może jeszcze sobie krzywdę zrobił lądując na kierownicy (ała).

Na drugą rundę wjeżdżam samotnie, nie sądziłem że tutaj będzie jak na maratonach, gdzie podaje się samemu. Nic wyjątkowego się nie dzieje, tylko nie udaje mi się zaliczyć długiego podjazdu, bo trochę rower uciekł w krzaki, natomiast kamienie są pełnym sukcesem. Na trzeciej rundzie zaczynam czuć konkretnie nogi, coś jakby mini skurcze. Ale cisnę podobnie jak wcześniej. Gorzej, że słyszę komentatora, który wspomina o wieku Pawła Bobera (45 l.), czyli musi już być blisko za mną. Potwierdza się to w połowie pętli - jestem zdublowany. Chyba jechał dwukrotnie szybciej ode mnie. Morale lekko siada, ale resztę trasy przejeżdżam nie wolniej niż wcześniej. Mija mnie jeszcze drugi zawodnik, ale do lidera chyba miał 2-3 minuty straty. Dojeżdżam na metę jako pierwszy z Gogglowców :P

No cóż, z wyniku nie mogę być zadowolony, bo jednak nie mam siły na zawody tego typu. Do poprawy, aby nie mieć dubla brakuje bardzo dużo, wielu godzin spędzonych na trasach typu Morasko lub Cytadela. Mimo to podobało mi się, głównie przez tą super atmosferę kolarstwa górskiego.

Z drużyny najlepszy okazał się Jacek (pomimo jazdy giga w Złotym Stoku poprzedniego dnia!), a Josip przyjechał kilka minut po nim. Krzychu startował godzinę po nas i widzieliśmy tylko emocjonujący start (utrzymywał się w okolicach 20-tej pozycji).

Przed powrotem do domu miałem okazję przetestować Grand Canyona w rozmiarze S, bo producent robił fajną prezentację swoich rowerów. Co tu dużo mówić: nie porwało mnie. Pomimo odwróconego mostka (dość krótkiego) siedzi się jak na miejskim rowerze i sylwetce daleko do sportowo-pochylonej pozycji. Duże koło wybiera nierówności fajnie, ale na pewno trzeba by się przyzwyczaić do tego, że się siedzi kilka centymetrów wyżej niż na 26-tce. Póki co wysłużony Scott to najlepsze rozwiązanie :)


54.11 km 53.00 km teren
02:24 h 22.55 km/h
Max:43.67 km/h
HR://%
Temp:15.0, w górę:390 m

Śrem MTB Maraton

Czwartek, 1 maja 2014 · dodano: 01.05.2014 | Komentarze 9

Informację o maratonie znalazłem na blogu Asi i zdecydowałem, że start w Śremie będzie fajnym miejscem do sprawdzenia, jak wypadło kilka mocniejszych treningów po maratonie w Dolsku. Dodatkową motywacją był krótki czas dojazdu na start i niskie startowe.

Na miejsce wyścigu pojechałem sam i trochę spodziewałem się, że może zabraknąć znajomych twarzy na maratonie. Na szczęście na Goggle Team można zawsze liczyć i było nas całkiem sporo: Dawid z Sylwią, Adrian, Marcin z Asią oraz Seba (to już konkurencja ;) ). W dość długiej kolejce czekam wpierw sam, ale później dołączają wspomnieni znajomi i czas mija szybko. Organizator chyba nie spodziewał się takiej frekwencji i opłata wpisowego trwała dość długo.

Start został opóźniony o kilka minut, ale mega na szczęście jechało osobno od mini, więc nie było tłoku. Nawet staliśmy dość blisko linii startu, w drugim-trzecim rzędzie :) Po wystrzale z pistoletu była krótka runda honorowa, a po chwili właściwy start i od razu wysokie tempo. Trasa wyścigu była dość krótka, więc można było sobie pozwolić na mocniejszą jazdę niż zwykle. Jadę niedaleko Marcina, bo przy odpowiednim wysiłku powinno mi się udać utrzymać jego tempo. Mija nas Dawid, dość spokojnie, widać że jest świetnie przygotowany i w tym roku poza zasięgiem :) Początek pętli to spore piachy, które dodatkowo powodują że jedzie się w sporym kurzu. Przejazdy przez takie pustynie kosztuje sporo sił, ale lekkim zawodnikom jak ja (i na małych/lekkich rowerach!) idzie stosunkowo nieźle. W pewnym momencie Marcin trochę przyspiesza i zostaję, ale podłączam się pod dwóch zawodników i utrzymuję dzięki temu dystans. Marcin jechał w 4-5-osobowej grupce, ale oni nie jechali od nas szybciej. Tempo jest solidne, nie wiem czy długo je wytrzymam, ale na krótkim odcinku asfaltowym Marcin się zatrzymuje, by poprawić torebkę podsiodłową. Na szczęście po chwili wsiada na rower. Tworzy się większa grupka, z której niestety odpadam na technicznym odcinku, bo jakiś gość mnie blokuje. Na prostych widzę, że mi odchodzą i będzie ciężko ich dopaść, Marcin gdzieś się zagubił za mną. Pozostaje samotna walka. Przez krótki odcinek jadę z nowym kolegą teamowym (chyba Szymon), ale na końcówkę pętli z singlami wjeżdżam sam. Tutaj jedzie się świetnie - dużo zakrętów, ścianki, single jak na Morasku i jeden zjazd z trzema wykrzyknikami (fajna wypłukana rynna z korzeniami) lokalnym killerem :) Tutaj wyprzedza mnie jeden gość na fullu - tempo miał znacznie wyższe ode mnie.

Na drugą pętlę wjeżdżam bez większych przygód widząc cały czas full-owca, co mnie zaskakuje, bo wydawał się znacznie mocniejszy. Na piachach go dochodzę, zamieniamy kilka słów i go zostawiam ;) Na prostych nie widać nikogo, duża grupa z pierwszej pętli mocno odjechała. Dopiero koło połowy pętli doganiam jednego starszego gościa, który po starcie współpracował z Marcinem. Na twardych odcinkach trzymał koło, ale jak pojawiła się jedna z kilku ścianek to go załatwiłem (skromnie mówiąc, z łatwością :P), bo dzisiaj moje przełożenie 1-1 idealnie pasowało. Końcówka pętli to dalej samotna jazda, bez kryzysu, z lekkim zamieszaniem przed metą, bo nie spodziewałem się takiego zakrętu o 360 stopni.

Najsmutniejszy zawodnik wyścigu
Najsmutniejszy zawodnik wyścigu © Asia

Na metę wjeżdżam zadowolony (chociaż zdjęcie tego nie potwierdza), bo jechało mi się znacznie lepiej niż w Dolsku. Od początku mocno, organizm szybko przestawił się na pracę na dość wysokim tętnie i nogi się nie zakwaszały pomimo ciągłego pieczenia w mięśniach (dzisiaj jechałem zgodnie ze słowami Klosia - nie ważne jaki puls, póki piecze to jest dobrze ;)). Do Seby i Dawida straciłem kilkanaście minut, ale z takimi koniami nie mam się co porównywać ;) A do Adriana jakieś 1,5 minuty (a w Dolsku to było 10 minut!). Jest progres :) I to na takim fajnym maratonie - dobra organizacja (poza płatnościami), ciekawa trasa i smaczny makaron ;) Niezadowolony Marcin przyjechał kilka minut po mnie, nie miał dzisiaj dnia, ale z pewnością jeszcze nie raz w tym roku będzie przede mną. A dziewczyny z teamu walczyły dzielnie na dystansie mini.



74.73 km 50.00 km teren
03:21 h 22.31 km/h
Max:50.95 km/h
HR://%
Temp:12.0, w górę:650 m

BikeCrossMaraton Dolsk

Niedziela, 13 kwietnia 2014 · dodano: 13.04.2014 | Komentarze 6

Pierwszy start sezonu - na miejsce dojechałem z debiutującą moją siostrą oraz z Josipem. Przejazd w małym deszczu, więc były chwile zwątpienia, czy nie popada w trakcie wyścigu.

Na miejscu spotykam sporą ilość znajomych oraz poznaję nowy narybek Goggle Teamu. Po standardowej rozgrzewce ustawiam się w sektorze, by po chwili wystartować - początkowo w rundzie honorowej (pechowej dla jednego gościa, który wylądował na asfalcie), a później już ostrym tempem szosą w kierunku Poznania. Nie szarżuję, ale widzę jak teamowi koledzy zyskują sporo pozycji jadąc po lewej stronie peletonu - ładnie to wyglądało, niczym akcja w pro-peletonie.

Po wjeździe w teren jedzie mi się nieźle, za sobą mam Marcina, ale po krótkim czasie mnie wyprzedza. Ja trochę słabnę, bo jednak tempo za wysokie do aktualnej formy. Tracę kilka pozycji, bo moje tempo jest słabiutkie. Trochę mocniej cisnę na asfalcie, ale gdy próbuję rozkręcić 5-osobowy peletonik, to zostaję sam (a przyspieszyłem jedynie do 33-34). No cóż, w tej części stawki ciężko zebrać współpracującą grupę.

Po wjeździe do lasu znowu siada mi tempo, spora niemoc i tracę pozycje. Jedynie podjazdy idą nieźle, bo tam nie tracę, albo zyskuję. Po złączeniu się trasy z miniowcami zaczynają się niebezpieczne szachy na asfalcie i to pod wiatr. Nie dosyć, że to kosztuje siłę, to dodatkowo nic nie daje. Na końcu skręcamy w prawo, by wjechać po płytach - tam ucieka mi fajna 10-osobowa grupa.

Wjazd na drugą część pętli jest poprzedzony przejazdem pod prąd agrafkami - tu mi się dobrze jedzie. Po przejechaniu Dolska znowu wpadam w swój wolny tryb i tracę kolejne pozycje, chociaż pewno to byli głównie zawodnicy z mini. Podjazd wąwozem wolno, ale wjechany.

Na kolejnych kilometrach trochę się rozkręcam, zaczynam zyskiwać pozycje, a długi czas wiozę za sobą Martę Gogolewską - nieźle sobie radzi na podjazdach. Zostawiam ją gdzieś koło ostatniego bufetu. Za długim asfaltowym zjazdem rozpoznaję Josipa, który zmienia dętkę - mocno mnie to zdziwiło, bo nie wydawało mi się abym był tak blisko jego miejsca w stawce (no ale to była druga dętka, jak się później okazało). Kolejne kilometry jedzie mi się ciągle dobrze i wyprzedzam sporo zawodników. M.in. tych którzy mi odeszli na płytach.

Na metę wpadam po krótkiej (przegranej) walce z jednym gościem.
Do kumpli z teamu straciłem bardzo dużo. Mój czas z zeszłego roku był jakieś 12 minut lepszy - przepaść.

Z wyniku nie jestem zadowolony, jedynie ostatnie 20 kilometrów było na moim zeszłorocznym poziomie. Dobrze, że nie planuję żadnych startów w najbliższym czasie i będzie okazja poprawić formę na wyścigi w maju. Może spróbuję swoich sił w XC w Pniewach.



10.00 km 0.00 km teren
00:50 h 5:00 km/h
Max: km/h
HR://%
Temp:7.0, w górę: m
Rower:

Maniacka dziesiątka

Sobota, 15 marca 2014 · dodano: 15.03.2014 | Komentarze 4

Pierwszy raz w tak licznym biegu - 3500 osób!

Na start przechodzę przez lasek w okolicy stoku Malta Ski, dobrze że nie byłem tam chwilę wcześniej, bo jakieś 15 metrów przede mną wywaliło się drzewo. Oczywiście to przez ten silny wiatr.

Start miałem spokojny, tłum nie przeszkadzał i spokojnie wyprzedzałem bardzo dużo osób. Około drugiego kilometra rozwiązał mi się but, ale Klosiu już od dawna biega w Merellach bez sznurowadeł (pewno ze względu na wagę), więc nie przejąłem się tym, a but i tak nie spadał. Na Garbarach dopadł nas grad, dobrze że miałem czapkę. Koło ósmego kilometra wyraźnie przyspieszam, a ostatni robię praktycznie sprintem, bo miałem spory zapas.

Może trzeba było od początku biec szybciej, ale biegam ostatnio mało, więc nie wiedziałem jakby organizm zareagował. Ale z czasu i tak jestem zadowolony, biegło się bardzo przyjemnie. Przy takiej grupie motywacja do wyprzedzania kolejnych osób jest super.

Medal dla maniaków
Medal dla maniaków © Marc


5.00 km 5.00 km teren
00:22 h 4:24 km/h
Max: km/h
HR://%
Temp:, w górę: m
Rower:

Z biegiem natury #2

Sobota, 30 listopada 2013 · dodano: 30.11.2013 | Komentarze 2

Drugi bieg z cyklu rozgrywanego nad Rusałką - ponownie pobito rekord frekwencji.

Tym razem ustawiam się lepiej, bo w sektorze dla tych, co planują przebiec poniżej 23 minut. Jest też pomiar czasu netto, więc nic się nie traci na starcie. Na minus spore błoto po nocnych opadach.

Startuję w sporym tłoku, ale nie ma wielkiej potrzeby wyprzedzania, bo ludzie biegną w podobnym tempie. Trochę chlupie pod nogami, ale ślisko nie jest. Głośna muzyka puszczona ze startu daje powera, a słychać ją dość długo dzięki falom niosącym się po jeziorze. Po kilometrze wyprzedzam małego chłopca, tego samego co przed miesiącem. Nieźle się musi namęczyć, aby biec w takim tempie, ale i tak jestem pod wrażeniem.

Około połowy dystansu wyprzedza mnie gość (nie że tylko on jeden) i postanawiam utrzymać jego tempo. Daję radę i zyskuję gdzieś z 10 sekund na kilometr. Po 4-tym kilometrze postanawiam jeszcze przyspieszyć i go wyprzedzam. Okazuje się to słuszną decyzją, bo na metę wpadam z czasem 22:41 - rekord na tej trasie poprawiony :)

Fajnie się biegło. Treningi z przyspieszeniami jednak pomagają.


5.00 km 5.00 km teren
00:23 h 4:36 km/h
Max: km/h
HR://%
Temp:10.0, w górę: m
Rower:

Z biegiem natury #1

Sobota, 2 listopada 2013 · dodano: 04.11.2013 | Komentarze 0

Sezon rowerowy (ten wyścigowy) się zakończył jakiś czas temu, więc aby zupełnie nie zamulać, trochę biegam. A dodatkową motywacją są zawody, więc w ostatnią sobotę wybrałem się nad Rusałkę. Odbyły się tam zawody, które kiedyś zwane były Grand Prix Poznania.

Od rana pogoda była fatalna, ale nie spowodowało to zmniejszenia frekwencji. Pojawiło się na prawdę dużo ludzi, ponad 700 uczestników! Aż dziw bierze, że taki tłum zmieścił się wokół (niewielkiego) jeziora Rusałka.

Początek był o 11, a że ustawiłem się trochę słabo, to 20 sekund zajęło przekroczenie startu. Później zabrałem się za wyprzedzanie, które trwało w najlepsze przez jakieś 10 minut. Najbardziej zdziwił mnie chłopiec (końcówka podstawówki, tak na oko), który leciał w tempie 5:00/km :-) Wyprzedziłem go gdzieś za pierwszym kilometrem.

Po dwóch kilometrach zrobiło się luźniej, na 2 lekkich podbiegach zyskałem sporo pozycji i w miarę równym tempem dobiegłem do mety.

Czas przyzwoity: 23:44. Gdyby nie kiepski start i konieczność wyprzedzania, może bym pobił swój rekord z zeszłego roku (22:59). Kolejna okazja będzie pod koniec listopada :)