Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Marc z miasteczka Poznań. Mam przejechane 42372.65 kilometrów w tym 12561.57 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 21.07 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Marc.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Wrzesień, 2012

Dystans całkowity:1030.25 km (w terenie 282.00 km; 27.37%)
Czas w ruchu:43:55
Średnia prędkość:23.46 km/h
Maksymalna prędkość:64.42 km/h
Suma podjazdów:6845 m
Maks. tętno maksymalne:169 (91 %)
Maks. tętno średnie:155 (83 %)
Liczba aktywności:17
Średnio na aktywność:60.60 km i 2h 35m
Więcej statystyk
21.00 km 0.00 km teren
01:00 h 21.00 km/h
Max:0.00 km/h
HR://%
Temp:, w górę: m

Praca

Poniedziałek, 10 września 2012 · dodano: 12.09.2012 | Komentarze 0

Poniedziałek i wtorek.
Kategoria Do pracy


90.26 km 0.00 km teren
03:52 h 23.34 km/h
Max:64.42 km/h
HR://%
Temp:22.0, w górę:1330 m

Piekące nogi, a nie rozjad

Niedziela, 9 września 2012 · dodano: 12.09.2012 | Komentarze 4

Po znieczuleniu się dnia poprzedniego i wczesnym pójściu spać można było wcześnie obudzić się w niedzielę i zrobić konkretny rozjeździk po górach (to chyba oksymoron). Przemo się rozmyślił i wybrał sprawy rodzinne, więc ruszyliśmy we trzech.

Początek w kierunku Kowar z przejazdem przez całkowicie pusty o tej porze rynek. Dojeżdżamy do pierwszego podjazdu i czuję jak słabe mam nogi tego dnia. Jacek i Mariusz jadą sobie w górę, a ja marudzę z tyłu. Na Drodze Głodu idzie bardzo ciężko, ledwo rower jedzie, ale nie zniżam się do tego poziomu aby go prowadzić ;-)

Droga Głodu przy Przełęczy Kowarskiej © Marc


Po krótkiej przerwie ruszamy dalej w kierunku Przełęczy Okraj. Startuję z lekką stratą do chłopaków, ale stabilną jazdą ich doganiam. Uciekają na samym końcu, bo nie mam siły na sprint. Tutaj chcemy zrobić sobie postój, ale bary jeszcze zamknięte (no cóż, jest przed 11). Robimy więc kilka fotek i zjeżdżamy w kierunku Czech.

Przełęcz Okraj © Marc


Zjazd nie jest bardzo szybki, ale bardzo przyjemny. Przez dłuższy czas mkniemy 40-45 i podziwiamy fajną leśną okolicę. Po zjechaniu 200-300 metrów w dół robimy postój i zastanawiamy co planujemy dalej. Mariusz wyciąga mapę, ale okazuje się, że tego fragmentu Czech na niej nie ma, bo są jakieś tam reklamy, czy inny shit. Przypominam sobie, że mogę mieć w telefonie pobraną mapę. I faktycznie - mam ten odcinek i to w całkiem dobrym zbliżeniu. Robimy szybki plan i ruszamy dalej na południe przez małe czeskie miejscowości. Z głównej drogi odbijamy w kierunku miejscowości Zacler, znowu pod górę. Po chwili tradycyjnie zostaję sam ;-)

Na przełęczy, wcześniej nauczeni przez czeskich rowerzystów, do wszystkich mówimy "Ahoj". Przodownikiem tego jest Jacek :-) Jednak gdy jedzie fajna rowerzystka MTB tylko ja się do niej odzywam. Nie wiem co Mariusz i Jacek mieli wtedy w głowach.

W miejscowości Zacler robimy krótki postój, bo Mariusz zastanawia się aby napełnić bidon z fontanny/kranu, o tutaj.

Zacler w Czechach © Marc


Jedziemy kawałek i z prawej strony pojawia się fabryka, a obok niej wielka góra usypana z tego co zostało przetworzone. Dziwnie to wygląda. Zjeżdżamy na dół do głównej drogi skręcamy w kierunku polskiej granicy. W jednej z ostatnich miejscowości wstępujemy do baru, chyba jesteśmy pierwszymi klientami :-) Zamawiamy dobre mięsko z knedlikami, Mariusz wypija tyle piwa co ja z Jackiem :-)

Do Ścięgien dojeżdżamy przez Bukówkę i Przełęcz Kowarską (znowu umieram na podjazdach, sam sobie pozostawiony).

Super weekend w górach :) Ale dlaczego było tak ciężko? ;)


143.33 km 0.00 km teren
05:32 h 25.90 km/h
Max:59.00 km/h
HR:149/169 80/ 91%
Temp:10.0, w górę:2250 m

Maraton Liczyrzepa

Sobota, 8 września 2012 · dodano: 10.09.2012 | Komentarze 6

Przyszedł czas na kolejny eksperyment w tym roku - szosowy maraton i to po górach :-)

Do mojego auta wbijamy się w trzy osoby (Jacek, Mariusz i ja). Z szosówkami na dachu wyglądamy trochę jak serwisowe auto z Tour de France :-) Górale na dachu jednak nie prezentują się tak atrakcyjnie ;-)
W szkole Ściegnach jest już Przemo. Szybkie zakwaterowanie i wczesne spanie, bo starty są bardzo poranne (gigowcy o 7, megowcy o 9 i 10).

Mariusz i Przemo budzą mnie wcześnie, gdy się szykują, ale udaje się jeszcze zasnąć i wstać dopiero po 7. Rzut oka za okno - masakra. Zimno, mokro, kałuże na drogach i spora mgła. Wyciągam cieplejsze ciuszki i ruszamy z Jackiem na rowerach w stronę startu. Do przejechania mamy 10 km, ale zostaje mi 30 minut do startu, więc łapię lekki stresik. Na szczęście formalności załatwiamy bardzo szybko (nie ma kolejki, bo przecież ludzie startują o różnych porach), Jacek pomaga mi założyć numerek na koszulkę i ustawiam się na starcie. W mojej grupie widzę kilku mocnych kolarzy, ale niewiele to zmienia, bo na podjazdach i tak wszystko się rozciągnie.

Ruszamy o 9.10, na początku wszyscy spokojnie, ale pierwsze podjazdy ustawiają stawkę. Jadę koło 6-7 pozycji w mojej grupie, głównie przez brak lekkich przełożeń na pierwszych, bardzo stromych podjazdach pod Zachełmie. Jeden gość z M5 prezentuje podobno tempo do mojego, więc staram się go trzymać. Na pierwszych zjazdach jedzie bardzo asekuracyjnie, więc go wyprzedzam i zyskuję niewielką przewagę. Zjeżdżamy się na podjeździe do Karpacza - bardzo urokliwego odcinka, który biegł dobrą szosą cały czas przez las, przy zerowym ruchu aut. Zaczynamy wyprzedzać słabe osoby z poprzednich grup, jak również jesteśmy wyprzedzani przez mocarzy startujących za nami. Długie i mniej strome podjazdy idą dobrze, wchodzę na fajne obroty, utrzymuję stabilne tętno i po prostu fajnie mi się jedzie (pomimo padającego deszczu i dość niskiej temperatury). W końcu przejeżdżamy koło świątyni Wang i zaczyna się pierwszy dłuższy zjazd.

Umiejętności zaczerpnięte z MTB się przydają i zjeżdżam całkiem sprawnie. Kolarza z M5 zostawiam już za pierwszym zakrętem. Trochę tracę na dole, w okolicach stadionu, bo jest tam więcej aut. Przez Ściegny przejeżdżam szybko, bo jest tam znacznie mniejszy ruch i fajny asfalt. Dojeżdżam do Kowar i zatrzymuję się na bufecie, bo zgodnie z planem chcę uzupełnić bidony, gdy zdecydowałem się na jazdę bez plecaka. W czasie popasu wyprzedza mnie M5, ale odjeżdża na jakieś 20-30 sekund.

Zaczynamy podjazd pod Okraj, cały czas w górę, przez prawie godzinę (w moim tempie :-) ). Początek idzie bardzo fajnie, bo nachylenie nie przekracza 5%. Problemy pojawiają się na Drodze Głodu, gdzie momentami jest nawet 20%. Przełożenia nie są przystosowane do takiej jazdy, więc po prostu wciskam ile sił jadąc na stojąco. O dziwo idzie mi lepiej niż rywalowi - wyprzedzam go i na Przełęczy Kowarskiej jestem przed nim. Po chwili skręcamy w prawo w stronę kolejnej, jeszcze wyższej przełęczy - Okraj. Tutaj jest również fajnie, bo jakieś 7%, bez większych zmian. Wchodzę na właściwe obroty i ostatecznie gubię kolarza z M5. Dojeżdżam na górę bez większego problemu, przekraczam bramkę i... zawracam w dół. Dziwnie tak jakoś. Po chwili zaczyna mi się robić nieźle zimno. Dobrze, że za chwilę jestem niżej i temperatura podnosi się o kilka stopni.

Przełęcz Okraj © Marc


Wjeżdżam na pętlę w okolicy jeziora Bukówka. Jest to mój najsłabszy odcinek, jadę dość wolno, chwilę z gościem na rowerze trekingowym. Czuję lekkiego głoda, więc wcinam dużego batona Powerbara - ciężko wchodzi, ale wiem że jest niezbędny, abym wrócił do pełni formy. Po kilkunastu minutach odżywam, ale zaczyna się dość ciężki odcinek pod wiatr. Zyskuję na nim kilka pozycji (najwyraźniej inni mocniej cierpią) i w końcu z powrotem znajduję się na Przełęczy Kowarskiej. Jakoś nie zdawałem sobie sprawę, że na tym odcinku pokonałem kolejne 200 m w pionie - myślałem, że to tylko wiatr przeszkadza.

Przełęcz Kowarska © Marc


Bufet i kolejne uzupełnianie bidonów z uzupełnieniem kalorii drożdżowym ciastem. Wyprzedza mnie spora grupka, więc wsiadam na rower i na złamanie karku gonię ich. Zjeżdżamy do Kowar wyprzedzając auta - czyste szaleństwo. W pewnym momencie mam jakieś 55 km/h, ale i tak jakiś gość wyprzedza mnie ze sporą różnicą prędkości. Lekko wkurwiony zrzucam na najmniejszą z tyłu i lecę jeszcze szybciej :-)

Ostatecznie grupki nie udało się dogonić, więc na pętlę przez Rudawy wjeżdżam samotnie. Jedzie mi się całkiem nieźle, podjazd pod Gruszków robię w niezłym tempie. Na zjeździe jednak ostrożniej, bo sporo (oznaczonych) dziur. W Karpnikach dochodzi mnie 4-osobowa grupa z Mini. Na to czekałem :-) Wsiadam na koło i lecimy na płaskim nawet 37. Raz daję mocną zmianę, ale prawie po niej odpadam, więc już więcej się nie wychylam ;-) W końcu robi się 8-osobowa grupa, ale pracuje 3 najmocniejszych (reszta to mega i giga). Rozpadamy się na 3 grupki na 5 km przed metą, gdzie jest mała hopka, ale tempo zostaje podkręcone. Ja jestem w środkowej z jednym gościem, który kończy giga. Ledwo się trzyma na rowerze, ale daje zmiany i w końcu dojeżdżamy do upragnionej mety.

Czas 4:43, miejsce open 60/140 (w przybliżeniu), czyli wyjątkowo dobrze. Czyżby szosa to mój żywioł? :-) Nie, nie, MTB jest jednak znacznie fajniejsze. Szosowe maratony można zaliczać, byle nie za wiele.

Na mecie spotykam.... Klosia. Jak on to zrobił? Już ukończył giga? Więcej będzie zapewne na jego blogasku :-P

Po chwili przyjeżdżają Jacek i Rodman. Dzielimy się wrażeniami i ogólnie jest fajnie, gdyby nie kiepskie jedzenie. Przemo zajmuje trzecie miejsce w swojej kategorii. Gratki! Niestety organizator tego nie docenia i dekoracja jest tylko pierwszej osoby.


44.91 km 0.00 km teren
01:40 h 26.95 km/h
Max:57.08 km/h
HR://%
Temp:18.0, w górę:420 m

Podjazdy na Osowej

Środa, 5 września 2012 · dodano: 06.09.2012 | Komentarze 4

Najbliższe wzniesienie w mojej okolicy ma 50-60 metrów przewyższenia, więc trzeba je było wykorzystać przed sobotą. Nie jest to co prawda 600 metrów na 15 kilometrach (Kowary - Okraj), ale w Wielkopolsce inaczej się nie da :-)

Przy pierwszym zjeździe ulicą Spacerową widzę jakieś toczące się jabłko, o co chodzi? Znowu jakieś zwierzęta się kręcą i coś zgubiły?

Drugi zjazd i tak sobie myślę, a co jeśli wyskoczy dzik na tą wąską ścieżkę? Nie mija chwila i wybiega duży luj... wciskam lekko hamulce, aby go przeczekać, a tylne koło momentalnie wpada w poślizg (jednak było trochę mokro). Na szosie pojawia się drugi dzik... by po chwili wspólnie sobie pobiec. Uff, było gorąco.

A na koniec, na podjeździe Pożegowską mijam sarnę na poboczu. Trochę się zdziwiła, jak mnie zobaczyła, ale prawie mogłem ją pogłaskać, bo nawet się nie odsunęła.

Zwierzyniec normalnie.
Kategoria 21 - 50 km, Szosa


65.00 km 0.00 km teren
03:00 h 21.67 km/h
Max:0.00 km/h
HR://%
Temp:, w górę: m

Praca

Wtorek, 4 września 2012 · dodano: 10.09.2012 | Komentarze 0


Kategoria Do pracy


32.46 km 0.00 km teren
01:09 h 28.23 km/h
Max:47.47 km/h
HR://%
Temp:20.0, w górę: 80 m

Duathlon

Poniedziałek, 3 września 2012 · dodano: 04.09.2012 | Komentarze 3

Przyszedł czas na mały eksperyment, czyli połączenie roweru z bieganiem :-)
Wpierw dojechałem do Krzysztofa, przebrałem buty i pobiegliśmy w las. Zrobiliśmy trasę lokalnego wyścigu z lekkim nakładem i wyszło nam 12 kilometrów. Końcówkę już ledwo-ledwo, ale ostatecznie udało się ustanowić nowy rekord na dychę (55:10). Później trochę odpoczynku i powrót do domu po zmroku.
Oj mocny trening z tego wyszedł :-)


53.64 km 0.00 km teren
01:48 h 29.80 km/h
Max:45.93 km/h
HR://%
Temp:22.0, w górę:210 m

Niedzielny luz

Niedziela, 2 września 2012 · dodano: 02.09.2012 | Komentarze 4

Po biegu na orientację (opis poniżej) niespecjalnie chciało mi się ruszać, ale w końcu zdecydowałem się chwilę pokręcić. Start dopiero o 11.30, gdy już słonko ładnie grzało. Zaliczyłem m.in. poligon i nową szosę w Biedrusku.
Wyszło dziwnie dużo przewyższenia. Czy te górki na poligonie i ryba mają aż taką różnicę wysokości? Pomimo słabych nóg, średnia znośna.

A bieg na orientację, czyli "Oriento Expresso", zaliczyłem w sobotę rano. Biegłem w trzyosobowej grupie z Krzysztofem i najszybciej z nas biegającym Pawłem. Klosiu także startował, ale to inna kategoria ;-)
Impreza miała kameralny charakter, pojawiło się może z 70 osób. Start wyglądał wyjątkowo śmiesznie ponieważ po 2 minutach ludzie rozbiegli się na wszystkie kierunki i w zasięgu wzroku mieliśmy 8 osób. Pierwsze 4 punkty znaleźliśmy bez większych problemów. Piąty i przedostatni stanowił dla nas spore wyzwanie. Na szukaniu go spędziliśmy 35 minut, ale jak się później okazało oznaczenie było minimalnie błędne. Ostatni punkt, resztkami sił, został znaleziony po tym jak zorientowaliśmy się, że droga na mapie została przykryta czerwonym okręgiem narysowanym wokół punktu kontrolnego.
Na metę dobiegliśmy po 3 i pół godzinie mając w nogach 24 kilometry. Mariusz zajął czwarte miejsce, szacun i gratki :)
Udana impreza, zdecydowanie do powtórzenia.
Kategoria 51 - 100 km, Szosa