Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Marc z miasteczka Poznań. Mam przejechane 42372.65 kilometrów w tym 12561.57 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 21.07 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Marc.bikestats.pl

Archiwum bloga

69.47 km 40.00 km teren
05:34 h 12.48 km/h
Max:61.69 km/h
HR://%
Temp:15.0, w górę:1680 m

Śnieżnik

Sobota, 23 lipca 2011 · dodano: 24.07.2011 | Komentarze 2

Urlop się kończył, a ochota na porządniejsze jeżdżenie była, więc wybraliśmy się z Kazem w góry. Początkowo miały być Beskidy, ale stwierdziliśmy, że na 4 dni nie warto jechać tak daleko i wybraliśmy znacznie bliższe Sudety. Zakwaterowanie w miejscowości Lutynia, tuż obok Lądka Zdroju.
Na miejsce dojechaliśmy w środę po południu. Podczas jazdy pogoda była średnia. Momentami bardzo ciemno, ale nie padało. Była nadzieja, że uda się pojeździć bez większych kłopotów.
Niestety w czwartkowy poranek nastąpiło spore rozczarowanie, ponieważ lało nieprzerwanie przez całą noc i nie zapowiadało się, aby miało wkrótce przestać. Całe niebo zawalone chmurami. Nie pozostało nam nic innego niż zejść do piwnicy i zająć się serwisem rowerów. Pogoda się nie zmieniała, więc wróciliśmy zająć się tematami nierowerowymi (książka, gra planszowa).
Tak przeleciał czwartek, w piątek identyczna sytuacja :-( W radiu mówią o lokalnych podtopieniach, bo pada już ponad 24 godziny bez przerwy. Postanawiamy się ruszyć i obejrzeć kopalnię złota w Złotym Stoku.
Kopalnia w Złotym Stoku © Marc

Do końca dnia pogoda się nie zmienia, ale prognozy mówią o poprawie.
W sobotę wczesna pobudka i widać słońce. Można wyruszać :) Plany ambitne, bo chcemy wjechać do schroniska przy Śnieżniku, jadąc wzdłuż granicy.
Zaczynamy podjazdem w stronę Czech. Jak się okazuje mieszkamy zaraz przy znanym nam odcinku maratonu w Złotym Stoku. Widok z granicy jest już całkiem konkretny. Widać Czarną Górę z jej stokami narciarskimi oraz Śnieżnik, który nie zmieścił się w kadrze (to tak daleko?):
Śnieżnik i Czarna Góra © Marc

Ruszamy lekko w dół w kierunku kopalni bazaltu, by wreszcie odbić w lewo w pieszy szlak, który ma prowadzić przez granicę. Początek jeszcze przejezdny, ale są momenty, gdzie jechać się nie da. Widać, że trasa rzadko używana. Po drodze oglądamy ruiny zamku Karpień, a właściwie fundamenty, które po nim zostały. Moja mina w pełni opisuje co sądzimy o takich wątpliwych atrakcjach:
Ruiny zamku © Marc

Zdecydowane przebudzenie następuje podczas zjazdu z tegoż zamku. Jeden z bardziej technicznych singli jakie widziałem na oczy. Fragmentami udaje się zjechać, na niejednym zakręcie serce podskakuje do gardła, bo blisko OTB.
Śmigamy dalej szlakiem przygranicznym, ale co raz mniej da się jechać. Przy Przełęczy Gierałtowskiej stwierdzamy, że trasę trzeba skrócić i odbijamy do Nowego Gierałtowa. Robi się co raz cieplej, więc trochę z siebie zrzucam:
Wietrzenie © Marc

Następuje także krótka konsumpcja kalorii (jakieś 200 kilokalorii za 70 groszy):
Konsumpcja na mostku © Marc

Aby dojechać do Śnieżnika musimy przebić się przez Góry Bielskie. Trochę nie mamy świadomości czego się spodziewać, ponieważ nigdy w tych górach nie byliśmy.
Daleko jeszcze? © Marc

Okazują się całkiem wysokie, wysokości podobne do tych w Górach Złotych. Dobrze, że wybieramy trasę utwardzoną, ponieważ w terenie byłoby zdecydowanie ciężej i opcja Śnieżnik mogłaby się znacząco oddalić. Wjeżdżamy na ich najwyższy punkt z bardzo urokliwym widokiem na... mocno oddalony Śnieżnik. A miało być już tak blisko ;-) W międzyczasie mierzę wysokość lokalnej trawy:
Trawa, taka niska © Marc

Nasze maszyny wyglądają o tak, obróciły się tylko w drugim kierunku jazdy:
Rowery dwa © Marc

Zaczynamy po mału zjeżdżać z Gór Bielskich. Po drodze mijamy kilka przełęczy. Na jednej z nich robimy dłuższy postój, ja rzucam okiem na rower i ku mojemu zdziwieniu okazuje się, że mam awarię:
Pęknięcie © Marc

Pęknięty wózek przedniej przerzutki? Kiedy to się stało? Nie było jakiś wymagających zjazdów. Chyba zmęczenie materiału albo wada konstrukcyjna. Sam nie wiem. Nie przeszkadza to znacząco w jeździe, właściwie 1-ka i 2-ka działają bezbłędnie. Zjeżdżamy znowu trochę w dół po bruku, zupełnie bez przyjemności.
Początek podjazdu pod Śnieżnik rozpoczynamy krótką rozmową z leśnikiem. Mówi o rozmytej drodze, ale my się nie przejmujemy i nią ruszamy. Przewyższenia zostało jeszcze dużo, podjazd się dłuży. Kaz zostaje trochę z tyłu, ja zaczynam rozpoznawać fragmenty z maratonu w Międzygórzu. Udaje się wjechać na szczyt, tutaj widać już znacznie więcej ludzi. Kaz po chwili przyjeżdża, ale chyba coś mu się stało: ;)
Schronisko pod Śnieżnikiem © Marc

Tam robimy dłuższy postój (na naleśniki i herbatę). Regenerujemy siły i decydujemy, że na więcej już dzisiaj nas nie stać. Trzeba wracać najkrótszą drogą do domu (czytaj: przez Stronie Śląskie asfaltami). Zjazd ze Śnieżnika zaliczamy szybkimi traktami, zjechałoby się czerwonym jak na maratonie, ale brak sił nie pozwala. Nasz zjazd wyglądał mniej więcej tak:
Zjazd ze Śnieżnika © Marc

Końcówka to już spokojna jazda, głównie po płaskim. Ostatni podjazd już tylko pod domem.
Wycieczka bardzo udana. Warto było czekać te 2 dni :-)



Komentarze
Marc
| 17:28 środa, 27 lipca 2011 | linkuj Jacku, proponuję w przyszłym roku przejechać Sudety MTB Challenge. Wtedy będzie idealna okazja, aby zobaczyć z bliska Śnieżnik :-)
JPbike
| 17:03 środa, 27 lipca 2011 | linkuj Tak jak piszesz Marku - fajna wycieczka w góry, ja na Śnieżniku do tej pory nie byłem :)
Z pękniętą przerzutką nie jesteś sam - mi też niespodziewanie podobnie pękła w zeszłym roku.
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!